Utra, ale beze mnie
Niestety nie pobiegłem tego ultra u
siebie. Nie czułam się na siłach zarówno z braku treningów jak i przemęczenie.
Nie wyspanie zrobiło te swoje. Oto moja relacja okiem organizatora.
Test trasy biegu ultra maratońskiego
odbył się na dystansie 50 km. Zanim testerzy zjechali i ruszyli wałczyć z pół
setką należało tę trasę wytyczyć. Doświadczenie w oznaczaniu różnej wielkości
tras podpowiadało nam, aby robić to dzień przed. Zatem ruszyliśmy z sąsiadem
Krzyśkiem, studentem Łukaszem oraz Wolontariuszwm Mikołajem w piątek w
południe. Paliki, szarfy, kierunki i mapa. Znakujemy, wbijamy i ustawiamy od
Studzianki. Nagle klops. Biała strzała walcząca z błotem staje w środku lasu.
Na pomoc przychodzi radny Grzegorz Wysocki, który mimo prac polowych odpala
60-tkę i grzeje na pomoc. Zanim wyciągnął poczciwego opelka my ogarnęliśmy do
13km z buta z Mikołajem i Łukaszem. W między czasie okazało się, że nie dajadą
TOI TOIe i zostaje las. Kilometr po kilometrze opanowaliśmy Studziankę. Wyrwana
już mało biała strzała mknęła jak szalona po dołach i wertepach. Podzieliliśmy
się i z auta tylko szybę odsuwaliśmy i znakowaliśmy. Przez las w Janówce
dotarliśmy do Wólki Kościeniewickiej do punktu 22km. Ustaliliśmy z miejscowymi
temat żywienia i w drogę w lasy Grabowszczyny. Tę część trasy szybko zrobiliśmy
i znaleźliśmy się w Huszczy. Tam było nieco trudniej. Ponownie błoto i dzięki
szczęściu wyjechaliśmy. 30 km i narada jak prowadzić tutaj bieg. Doszliśmy do
wniosku, że autem doprowadzimy dotąd ile można a dalej wolontariusze będą
kierować. Na 32 km mniej więcej uzgodniliśmy jak będzie wyglądał punkt
wzmocnienia. Przez las i piachy dotarliśmy do Koszoł. Tutaj dojechała Wiola.
Przekazaliśmy jej instrukcje co i jak na drugi dzień ma robić. Potem
piaszczystą droga znakowaliśmy trasę do Lubenki. Tam 40 km i omówienie
kolejnego punktu żywienia. Dalej poszło już łatwiej. Kilka zakrętów oraz
skrętów i wylądowaliśmy w Studziance na chodniku. Ostatnie kilometry i mieliśmy
najważniejsze z gotowy. Teraz pozostało wytyczyć strefę przy starcie i mecie
oraz las. To zajęło nam z Przemkiem już czas do nocy. W świetle halogenów
prawie nam się udało. Jeszcze sprawdzenie czy uda się pieróg tatarski zrobić
oraz sękacze na czas. Z rana o godz. 4:45 dostawiałem jeszcze 15km i znakowałem
teren wokół cmentarza tatarskiego.
Pierwsi testerzy zjeżdżali już w piątek
po południu po odbiór pakietów. W sobotę z rana zrobił się ruch na Łysej Górze.
Jedni przyjeżdżali z niedowierzaniem gdzie te ultra a inni podekscytowani już
tuptali przed trasą. O 8 rozpoczęły się pierwsze wycieczki w teren. Pierwszego
poprowadził na rowerze Przemek. Długo nie najechał bo po 2 km pękła przerzutka
i musiał szybko gnać czołówkę. Po ominięciu mizaru przy drodze na pierwszego
czekał już Mikołaj na swoim pędzidle. To on wziął na siebie trud prowadzenia
testerów. My zaś wskoczyliśmy w mechaniczne rumaki i ruszyliśmy na punkt 10 km.
Tam rozstawiliśmy się. Zadzwonił Mikołaj, że na 9 km prowadzący zaorali go na
błocie i nie miał kto dalej prowadzić. Zdecydowałem się zabrać ratowników
medycznych i poprowadzić pierwszego. Od 10 km ukształtowała się czołówka dwóch
testerów z Warszawy (nazwijmy go Motyl z racji ubioru) i Lubina (Robert).
Testerzy biegli w słońcu pośród pól i lasów. W końcu wybiegli w przestrzeń
gdzie odezwał się wiatr, który zaczął przeszkadzać. Na przemian zmieniali się.
Z auta wyglądało to jakby prowadzili grę psychologiczną kto kogo wytrzyma. Na
punktach solidarnie uzupełniali zapasy. Co zakręt to zbyt długo nie można było
stać bo pojawiali się oni momentalnie w lusterku auta. Serca nam zadrżały gdy
jeden z nich Robert znikł nam po raz pierwszy tego dnia. Gdzieś na 26 km biegł
tylko Motyl. Okazało się, że po kilku chwilach odnalazł się na pik stopie w
lesie. Prowadzący lekko i z uśmiechem trzymał mocne tempo w granicach 4:20/km.
Przed 30 km zrobiliśmy nawrót i ujrzeliśmy Roberta, który gonił pierwszego. Gdy
jechaliśmy pod prąd minęliśmy z naprzeciwka jeszcze 4 zawodników. W końcu
objazdem przez las na styk złapaliśmy pierwszego na punkcie żywieniowym.
Niebawem w ten środek lasu gdzie był bar tak tam było wszystko kabanosy,
czekolada, banany, coca cola i nie tylko. Posileni ruszyli dalej a my za nimi.
Trzeci był jakieś 12 minut za nimi. Prowadziliśmy ich do kolejnego „żarełka” na
40 km. Zasuwali równo choć już obstawialiśmy, że pierwszy wymięknie i Robert go
łyknie bo lepiej wygląda. Jednak to ultra i wszystko rozstrzygnie się na
ostatnich kilometrach. Zmęczeni testerzy po wybiegnięciu z miejscowości Lubenka
wpadli do Studzianki a tutaj zaczął towarzyszyć a raczej przeszkadzać im wiatr.
To już ostatnie trudne km. Jechaliśmy w znacznej odległości od pierwszego.
Motyl zachował więcej sił i mozolnie trzymał tempo. W końcu doprowadziliśmy do
go mety. Osiągnął on czas 3 godziny 43 minuty. Jakie było nasze zdziwienie gdy
10 minutach nie przybiegł Robert. Ruszyliśmy na poszukiwania. Zniecierpliwieni
pytaliśmy mieszkańców i kolejnego testera czy go nie widzieli. W końcu
znaleźliśmy. Okazało się, że zgubił się i nadbiegał 5 km. Szkoda bo walczył do
40 km równo. Dalej podjeżdżamy pod kolejnych zawodników. Tak jedne po drugim,
jedna po drugiej dotarli do mety. Tam czekał izotonie, medal drewniany i pyszny
pieróg tatarski. Wśród testerów było wielu debiutantów na dystansie ultra. Mam
nadzieję, że będą miło wspominać ten dzień. Oto wyniki:
Był to kameralny ultra tak na
sprawdzenie trasy i wszelkich elementów organizacyjnych. Wyszło to całkiem
nieźle. Choć w październiku czeka nas ultra na 66km. Dziękuje wszystkim za
przyjazd i udział. Serdeczne podziękowania dla wolontariuszy na punktach i
pomocy przy organizacji testu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz