poniedziałek, 22 marca 2021

Niezły trening Cross Maraton Kulbaczyńskiego

Biegam cały czas choć mniej regularnie zazwyczaj 2 góra 3 razy w tygodniu. Poza bieganiem jest sauna i morsowanie raz w tygodniu. Niestety nie ćwiczę.

Pomysł treningu w maratonie w Kodniu podsunął mi sąsiad Krzysiek, który biega już jakiś czas i na dobre wkręcił się. Niestety nie mogłem pobiec treningu w lutym w Studziance Oto wyniki


. Za to ten chciałem zaatakować z marszu. Bez wybiegania 30 km. Najwięcej raz 27 km było i raz 25 km. Sam byłem ciekawy ile mi zostało z tych przygotowań jesiennych, których nie udało się porządnie zweryfikować. Z drugiej strony zawsze to okazja na długie wybieganie po terenie i przetestowanie nowych elementów wyposażenia biegowego. 

Założenie było takie aby nie ukończyć poniżej 4 godzin. Siłą woli 3:45 było w moim zasięgu. Oczywiście zwiększyłem nawodnienie i węglowodany kilka dni przed treningiem. Ostatnie bieganie było we wtorek a zatem 3 dni regeneracji to trochę za mało. Cóż trzeba lepić z materiału jaki jest.

Z rana w dzień treningu na śniadanie była jajecznica zwykła bez dodaków poprzedzona szklanką wody z cytryną i dalej nawodnienie. Buty dobieram typowo na piach i las. Palce u nóg smaruję sudocremem oraz inne miejsca narażone na otarcia.  Obklejam także plastrami aby koszulka nie była czerwona. Na posmarowane stopy zakładam kompresowe skarpety i opaski kompresyjne. Nie ryzykuję biec w spodenkach choć korci. Cienkie spodnie dresowe jednak przydadzą się. Najwyżej będę w tracie podwijał. Góra z kolei to tylko koszulka i wiatrówka. Oczywiście zakładam czapkę, buff i rękawiczki. Na plecy po raz pierwszy plecak z bukłakiem i wężem. Zalewam pond 3/4 izotonikiem własnej roboty. Zobaczymy jak to będzie funkcjonować. Dotychczas z plecakiem biegałem kilka razy ale bez bukłaka. Do plecaka pakuje 3 musy Kubusie owocowe jabłko-banan co jest już tradycją. Do tego 2 shoty zamiast żeli na wzmocnienie i też to dobry czas na icj na przetestowanie. Póki co shot raz stosowałem w grudniu na maratońskim treningu. Żele są dobre ale zajmują mi zbyt dużo czasu na ich rozpakowanie i spożywanie. Do plecaka jeszcze wkładam profilaktycznie-:): telefon, butelka czystej wody 0,5l plastry, folia termiczna, woda utleniona, bandaż, nóż, zapalniczka,  taśma życia, setka mocnego % izotoniku i regionalna gazeta na podpałkę w razie czego. Razem około 2,5 kg balastu. Przyda się nie przyda ale komfort psychiczny jest. Nigdy nie wiadomo coś się wydarzy. Bywało już różnie. Nie odczuwa się tego wcale. Na rękę rzecz jasna zegarek. Na miejscu jeszcze upijam parę łyków kawy. 

Przed wyruszeniem krótkie rozciąganie i trucht podczas którego obowiązkowo "dwójka" . Ostatnie czynności to sprawdzanie sznurowania butów i stoperan połykam profilaktycznie. Układam też przewód z bukłaka aby był poręczny.3..2..1 jeszcze słowo otuchy miejscowego księdza i w drogę. 

Blisko 70 śmiałków ruszyło na trasę. Przód wyrwał rzecz jasna i to powoduje zbyt szybkie tempo początkowe nawet 4:45/km. Jeszcze gęsiego tuptamy. Wbiegamy w lasek potem polnymi lekko błotnistymi drogami kręcimy dwa razy nawracając. Przeliczam 68 nas jest. W trzeciej dziesiątce biegnę jakoś 21. Czołówka mocno leci. Jeden wyrwał bardzo ostro a za nim Jacek z Międzyrzeca jakieś 400 metrów straty ale on go dopadnie. Lubi pościgi. Dalej wracamy do punktu startu to jest już 5 km. Jest zbyt szybko bo w okolicy 4:55/km Sąsiad gdzieś mi uciekł już. Nie słuchał odczuje ten szybki start. Z drugiej strony wbiegając w las dogrzałem się i czuję, że te spodenki to nie byłby zły pomysł. Schylam ile się da aby podwinąć nogawki. Wygląda to dość komicznie ale z lewą uporałem się dość szybko. Trudniej było z prawą ale jakoś udało się ją podwinąć kosztem tempa które spadło do 5:30 na tym km. Powoli wracam na 5:10/km i doganiam sąsiada oraz paru innych. Biegniemy spokojnie 5:05/km parę km. Na 7 wciągam pierwszy mus owocowy. 

Poza tym rewelacyjnie popija się z tego bukłaka. Szlaufik cyk cyk parę łyków i nie powoduje to zachwiania w tempie. Na pierwszym punkcie nie korzystam z niczego. Wystarcza mi wszystko swoje. w lesie trwa wycinka drzew. Panowie piłami grają kompozycyje. Drwa układają. Normalny dzień roboczy a my  tutaj im się pałętamy. Wybiegam z lasu i trochę wieje oraz jest sporo piachu. Paru uczestników udało się minąć już. Nie forsuję tempa. Na to przyjdzie czas lub nie jeszcze dzisiaj.

Po 10 km jest kolejny punkt. Sąsiad zostaje ja nie wybijam się z rytmu i biegnę dalej 5:05/km Wpadam w las gdzie już jest ślizgawka błotna. Miejscami ciężko złapać równowagę. Z naprzeciwka jest pierwszy zawodnik. Grzeje zapewne poniżej 4 minut/km. Jacek jest już bliżej niego. Na tych leśnych błotkach tracę trochę z tempa. Nawrót jest przed samym asfaltem i już jestem 14. Przede mną daleko dwóch zawodników. Zobaczymy jak to dalej się potoczy. 

Na 14 km kolejny mus Kubuś. teraz muszę plecak w biegu zdjęć aby do niego dostać się. Trwa to trochę ale nie utrudnia mi to trzymania tempa. Popijam co jakieś 3 km pociągając dwa trzy łyki profilaktycznie. Wybiegam z lasu i widzę dopiero że kolejni dwaj są jakieś 500 metrów przede mną. Teraz te 5:05/km już utrzymuję na 15 i 16 km. Biegnie mi się luźno i komfortowo. Zawodnicy przede mną sporo się oddalili a za mną też kilkaset metrów. Teraz to będzie ponad 25 km samotności długodystansowca. Co jakiś czas z naprzeciwka końcówka biegnie i kijkowcy maszerują.  Jeszcze mają wszyscy siły pozdrawiać i dopingować. Na 18 km trochę przyspieszam wbiegając w las. Mijam wycinkę i chyba pracujący oswoili się z biegającymi. Na 19 km już tempo poniżej 5 minut/km Teraz trzeba to trzymać. Te kilka sekund przyspieszenia wystarcza aby mieć już na widoku dwóch zawodników. Oni stają się mobilizatorem dla mnie. Połówkę 1:49 mam czyli teraz powinno być szybciej teoretycznie. Ponownie pociągam kilka łyków i cisnę. Na 23 km ściągam plecak w poszukiwaniu shota. Wypijam go na 3 razy i za jakieś 400-500 metrów będzie strzał. Faktycznie już na 24 czuję jego działanie. Tempo biegu zmienia się. Jest szybciej chociaż za wcześnie na gnanie. Mijam po raz kolejny punkt startowy i pozostało 16 km.  Gdzieś lekko poślizgnąłem się i wykręciłem lewą nogę na błocie. Lekko zabolało. Zdążyłem ją jakoś wyrwać szybko do góry z tego poślizgu chyba to tylko gapowe i nic się nie stało.

Doganiam jednego z zawodników. Chwilę biegnę za nim ale tempo spada więc wyprzedzam i gonię kolejnego. Zbyt szybko go dopadam. Zerkam na zegarek 29 km a tu tempo 4:42/km hola hola za szybko tak nie dotrwam do końca. Człowieku hamuluj zapędy.

Panowie na wycince zajadają śniadanie i dziwią się ze nam się chce tyle biec. Na 30 km opanowałem się choć trochę i wróciłem na 5:01 Teraz w samotności mozolnie odrabiam dystans do kolejnego zawodnika. Kilometr po kilometrze i w końcu go doganiam. Momentami nogi tam gdzie błoto nie idą jak 20 km wcześniej.

Do mety pozostaje 7 km. Dystans czuć w nogach. Ostatnio w grudniu  na tym kilometrze otwierałem coca-colę a dzisiaj jej nie zabrałem. Ach przydała by się na wzmocnienie. odstawiłem cukier i wszystko co słodkie ponad miesiąc temu. Dzięki temu zgubiłem 4 kg. Zdejmuję plecak i sięgam po 2 shota nie wiem czy nie za późno ale co tam. Przyjmuję go i czekam na reakcję. Mija jednak kilometr i bardziej jestem zmęczony. Piję teraz więcej.  37 km w nogach. Zerkam na zegarek już ponad 3 godziny  i 10 minut biegnę. W końcu shot działa choć nie tak jak za pierwszym razem. Na 38 km tempo 5:08/km już jest. Będzie poniżej 3:40 choć bym nawet  po 6 minut te 4 km zrobić.

Teraz to jest maraton. Już nie jest tak łatwo. Shot nie wiele pomógł. 39 km  już walczę. Trwa już odliczenie kilometrów. Ten kilometr 5:56 nie jest dobrze. Robi się trudno. Jest zmęczenie ale nie rezygnacja. Na zakręcie zerkam i ktoś za mną w oddali się pojawił. To mnie zmobilizowało aby próbować trochę przyspieszyć. Dobiegam do ostatnich kijkowców. Mijam ich i sunę do mety bo już coraz bliżej. W końcu widzę znak 42 km Teraz już końcówka. Nie dałem się dogonić. Dotrwałem 5:30 ostatni. Ukończyłem 3:35:40 a zatem to mój drugi wynik z 5 jakie zrobiłem w historii tego maratonu. 

Nie było tak tragicznie ale brak siły biegowej dał się odczuć na ostatnich km. Piękny medal z wizerunkiem Jana Kulbaczyńskiego zawisł na szyi. 




Nie maszerowałem i nie zatrzymałem się ani razu. Jest nawet lekkie zaskoczenie, że po te 5:06/km wyszła średnia. Wygrał Jacek Chruściel 2:48 bodajże drugi zawodnik też połamał trójkę a trzeci równo 3:00.

Ostatecznie dało mi to 11 lokatę i drugie miejsce w kategorii. Sąsiad przybiegł 5 minut później i jak na drugi maraton w ciągu 1,5 miesiąca to świetny wynik. Poprawił się o blisko 40 minut. Mam facet potencjał.  Wszystko przed nim tylko swoje trzeba wybiegać.  


Podsumowują trening zorganizowano bardzo dobrze z dbałością o zasady reżimu. Mi spore pokłady z jesiennych treningów zostały.  Dramatyzmu nie było jak to bywało kiedyś. Owszem dystans zawsze robi swoje ale wszystko zagrało. Plecak z przewodem i bukłakiem który otrzymałem dzień przed od kolegi Sławka z time2go  sprawdził się rewelacyjnie. Mało które z zabranych rzeczy się z niego przydały. Shot pierwszy ze 2 km mogłem wcześniej a drugi po 30km trzeba brać.Może tylko ten start za szybkie pierwsze 5 km. W grudniu biegnąc samotnie potrafiłem się zdyscyplinować. Cóż miał być to trening i materiał do analizy na to co przez miesiąc zrobić aby przetrwać pierwsze ultra w biegu. Na pewno potrzeba wybiegania porządnego z raz ze 3 godziny. Muszę wrócić do ćwiczeń stabilizacyjnych i wzmacniających. Wiem, że to wyzwanie 50 km jest do pokonania rozsądnie. 


1 komentarz:

  1. Piękna relacja, szczegółowa, można się wiele nauczyć. Taktyczne podejście do biegania, czego mi samej brakuje. Maraton to całe mnóstwo dodatkowych warunków, które trzeba spełnić przed nim i w czasie niego. To nie jest sam bieg. Naprawdę trzeba się tego nauczyć. Gratuluję wspaniałego wyniku i rozsądnej walki, w której nie tylko nogi, ale też i głowa ma szczególny udział.

    OdpowiedzUsuń