wtorek, 22 marca 2016

Wydłużony maraton dla mamy
    Jeszcze kilka dni przed IV Cross Maratonem miałem nie biec. Pomysłodawcą i głównym motorem tego biegu jest Jan Kulbaczyński z Kodnia. Nie trenowałem pod maraton a i wybiegań więcej niż 25 km nie robiłem od września. Sporo pracy papierkowej było przy organizacji. Odczuwałem też zmęczenie przygotowaniami do wcześniejszego startu.  Ostatecznie zaryzykowałem pobiec głową. W sobotę z rana z tatą pojechaliśmy zobaczyć trasę. W nocy pomroziło i zapowiadało się dobrze. Wiadomo w ciągu dnia to rozmięknie i będzie błoto.  W Połoskach gm. Piszczac byliśmy przed 8. Jak zawsze zjeżdżają znajomi. rozmowy o startach, trasach i  bieganiu. 
Odebrałem numer startowy i ruszam potruchtać. Odrzuciłem od razu bieg na krótko. Decyduję się na założenie butów w których biegłem kilka razy ale już raczej je rozbiegałem. Rezygnuję z pasa z piciem. Mam nadzieję ze jakoś poradzę sobie. Punkty mają być co 5 km i liczę na kolegę Darka któremu dałem bidon. Po 30 km picie będzie bardzo potrzebne.
Po przebiegnięciu  około 1,5 km i wracam na rozciąganie. Rozmawiam z policją i osobą która będzie na rowerze prowadziła bieg. Dzwonię upewnić się czy karetka przyjedzie na czas. Pytam sędziów czy są gotowi. Jeszcze wywiad dla telewizji http://pulsmiasta.tv/artykul,80-zawodnikow-na-starcie-iv-cross-maraton,793




i koncentruję się na linii startu. Do zawodów zgłosiło się około 70 zawodników z całej Polski. To kameralny maraton jak co roku i jedyny w naszym szeroko rozumianym regionie. Najbliższy chyba jest dopiero w Lublinie (oddalonym o około 150 km). Biegnę go dla mamy która urodziła się w Kodniu.
Na starcie staję w pierwszej linii. 



Dojechała karetka. Krótkie przemówienia Wójtów gmin Piszczac i Kodeń oraz organizatora. Zebrała się grupka kibiców. Trochę wieje i jest chłodno w okolicy - 1. Jeszcze ksiądz biegacz pokropił.


Wystrzał i ruszamy. Na początek bardzo spokojnie. Biegnę leciutko droga asfaltową i po około 800 metrach skręcamy w polny trakt. Tuta mimo ze twardo to miejscami jest są zamarznięte kałuże które pękają pod biegaczami. Już na 1 km lekko zmoczyłem buty wpadając w błoto. Nie ma oznaczeń co kilometr a zatem trzeba zerkać na zegarek. Wiatr daje się odczuwalny w plecy to z powrotem będzie trudniej. Dwóch zawodników wydarło do przodu jakieś 50 metrów. Za nimi 3 kolejnych i ja. Wbiegamy do miejscowości Trojanów i tutaj zmiana nawierzchni na asfalt. Luzie wychodzą z domów. Nie ma co się dziwić bo po raz pierwszy bieg zagości do nich. Fala biegaczy wlewa się na drogę główną przez wieś. To 3 km trasy. Pierwsze dwa poszły w 9:45 zbyt szybko jak na maraton. W sumie zakładałem 3:30 zrobić. Po prawej stronie drogi dojazdowej pilnuje patrol policji. Słychać na asfalcie echo kroków zawodników, które niesie się po okolicy. Powoli łapie rytm 4:40 to szybciej niż w maratonie do którego się ostatnio szykowałem. Muszę się do kogoś doczepić bo będzie jak dwa poprzednie razy bieg samotny. Biegnie obok chłopak który utrzymuje stałe tempo i dzięki temu jesteśmy jakby nie było w czołówce 5 i 6, bo widać przed nami prowadzących. Wbiegam w las. Tutaj jest trochę miękko i błotnisto. Powiewające korony drzew są naszymi sprzymierzeńcami. Nie widać żadnej zwierzyny. Dobiegamy do rozstajów dróg i o dziwo zamiast prosto skręcamy w... lewo. Co jest? Wg planu trasy który rysowałem do pozwoleń powinniśmy biec prosto. Cóż lecę za prowadzącymi. Coś jest nie tak. Dojeżdża samochodem Darek i mówi, że jakoś nie grają oznaczenia. Faktycznie taśmy są poprzyczepiane, ale gdzie strzałki. To już 5 km. Zaczynam się niecierpliwić. Na 6 km już wiem ze pomyliliśmy trasę. Prowadzący na rowerze i drugi na koniu zakręcili się.  Dobiegamy do drogi i widze jak czołowi gubią się nie wiedzą gdzie biec. Dochodzimy do nich i stajemy jak wmurowani. Nie ma dalej drogi tylko łąka, krzaki zawracamy i wbiegamy w drugą drogę. Jedzie i trąbi Darek mamy zawracać. Jasny szlak musimy do 5 km wrócić. Było nas 7 i jeszcze kilku dobiegło, wracamy. W tym momencie  nie cytuję jakie tam padły ostre epitety. Jestem wściekły. Zastanawiam się czy nie zrezygnować. Reszta pobiegła prawidłowo. Rzucamy się w szaleńczą pogoń do powrotu na trasę. Tempo wzrosło do 4:30. To szaleństwo ale ryzykuję. Ktoś pobiegł przez las. Widzimy kolejnych którzy zawrócili. Jakby nie było mają nad nami przewagę tych ponad 3 km. Wściekłem się bardzo. W tym momencie powinienem odpuścić cóż pomyłka niedopatrzenie błąd ludzki. W ferworze złości podjąłem ryzykowną decyzję aby nadgonić. Gdy wbiegamy na właściwą trasę mamy zamiast 5 km blisko 9 za sobą. Tutaj jest więcej zawodników bo dobiegają kolejni ci co nie uczestniczyli w całym zamieszaniu. Wybiegamy z lasu i widzimy jak hen daleko spor grupa pobiegła. Krzyczałem aby dla nas skrócili nawrót tym których źle pokierowano.
Po 9 km pierwszy punkt odżywczy to fatalnie. Już żałuję, że nie wziąłem pasa z bidonami. Odwodnię się, to pewne. Odrzucam te myśli biorę w locie kubek i biegniemy. Na 10 km rozmawiam z biegaczem z którym następne 20 km będę biegł. Okazuje się, że jest debiutantem. Walczymy wśród pól kierując się do lasu. Nogi się rozjeżdżają w błocie. Mijamy zawodników jednego za drugim. Biorę mus owocowy i go zjadam. Są trochę zdziwieni skąd my tutaj. Dalej kolejnych w lesie wyprzedzamy. Od kilku kilometrów wychodzi nam tempo 4:25-4:28 to głupota. Już nie ma odwrotu albo będzie nawrót dla nas skrócony albo nie. Mamy kolejny punkt odżywczy na 14 km to po ponad godzinie biegu.
Tutaj mam pretensję bo stoją kubeczki i nikt nie podaje, robi się zamieszanie i ostatecznie ledwo ze stolika wyrwałem ostatni kubek z wodą. Tutaj minus dla Jana Kulbaczyńskiego, którego jak na zawołanie mijam za kilkaset metrów. 
Wybiegamy z lasu i widzimy sanktuarium w Kodniu. Biegniemy mając po jednej i drugiej stronie pola zazielenione od krótko rosnącego zboża. Droga jest piaszczysta i utrudnia to utrzymanie rytmu. Mijamy kolejnych zawodników. W porównaniu do pierwszych kilometrów przyspieszyłem o 20 sekund na każdym kilometrze co po 10 km dało ponad 3 minuty odrobienia mnożąc przez 40 trochę odbijemy jak dotrwamy. Wbiegamy do Kodnia i tutaj droga asfaltowa oraz kostka na chodniku. Z naprzeciwka leci czołówka jakieś 800 metrów nie więcej. Ten co prowadził i dobiegł do niego kolejny korzystając z zamieszania. Dalej są kolejni trzej z nadkilometrowych, jeden który nie był z nami i my. Kierujemy się w okolice rynku gdzie mamy 19 km a powinien być 15. Wbijamy się w alejkę zakręcamy koło sanktuarium. Jest kilku kibiców i telewizja.
Tutaj punkt zrobił Darek z rodziną. Biorę kilka łyków wygazowanej coli oraz mus na zapas.
Dalej pędzimy po asfalcie. Dzieci zza płota nas dopingują i klaszczą. Wybiegamy na polną drogę z Kodnia. Tutaj mamy za laskiem wiatr który przeszkadza. Kolega trzyma się ze mną i mkiemy dalej 4:25-4:28/km strasznie mocno. Nie myślę o tym tylko skupiam się na biegu. Na połówce wyszło 1:36 co za tempo. Do rzeczywistego nawrotu jeszcze daleko. Mamy kolejny punkt odżywczy, łapię tylko wodę bo obsługujący trochę są zdezorientowani. Nie zatrzymuję się zazwyczaj tylko biorę w biegu. Pędzimy dalej do Elżbiecina. Tam powinien być nawrót gdzie on jest? Nie przesunęli szlak by trafił.  Mamy kolejny punkt o dziwo po 3 km od poprzedniego. Wybiegamy na prostą na której będzie zapewne planowany nawrót. Tak też było jak zobaczyłem czołówkę. Mijamy pierwszą z pań na trasie. Na nawrocie 25 km czyli dodając 21 wyjdzie 46 ojej. 
Patrzę na czas dalej 4:35 trzymamy to już od 16 km. Oj mocno bardzo mocno. Wracamy teraz już mniej kilometrów. Widzę mój towarzysz trochę słabnie. Stara się zwolnic 10 sekund ale on mówi, że coraz trudniej mu biec. Dogania nas pani i mówi ze ma 24,8 km za sobą a my 28km. Na punkcie zwalniam biorę picie i kawałek pomarańczy. Biegnę za nią. Tak kilka kilometrów w drodze powrotnej przez Kodeń 30, 31 km patrzę na tempo  zmalało. 32 i 33 km idzie jeszcze dobrze. Nie decyduję się biec za ta zawodniczką. Spokojnie biegnę swoje i tak widzę, że zbliżam się do 5 zawodnika, którym jest pan Wacław. Dwa lata z rzędu dał mi w kość wyprzedzając na trasie po 30km. Teraz zobaczymy jak będzie czy go dopadnę.  34 km to niewielki podbieg ale w piachu. Biegnę go w tempie 4:55 i mamy las. To droga powrotna i niedługo będzie punkt odżywczy. Niestety czuję jak mi się chce pić. zjadam ostatni mus  ale pragnienie nadal postępuje. Zaczyna się maraton choć do mety 8 km a raczej 12km. Na punkcie staję muszę się napić. Jeden, drugi i trzeci kubeczek w miarę powoli piję, już wiem, że to koniec dobrego biegu. Biorę pomarańcza i ruszam dalej. Oglądam się nikogo przede mną pani odeszła. Straciłem z minutę na punkcie. Przez las biegnę sam. uderza mnie, że jeszcze 10 km a nie 6. Moje tempo 4:55 na 35 km a na 36 też zbliżone 4:59. Może dotrwam, choć głowa nakręca nogi to znowu picia mi brakuje. Nie położę się przecież. Biegnę i widzę zawodniczkę i pana Wacka w zasięgu. Tymczasem wyłania się horyzont to oznacza, że 40 km blisko a tam będzie punkt odżywczy. Dobiega do mnie zawodnik i mnie mija. Droga teraz błotnista i wiatr wieje. Nogi jeżdżą w błocie. Niestety szok.....5:50 ten kilometr klapa wysiadam. Zerkam jak z lasu wyłaniają się zawodnicy jeden za drugim to jakiś kilometr za mną ale mnie dojdą jak będę się tak guzdrał. ten kilometr zwolniłem o... minutę. Szlak by trafił. Dobiega kolega Leszek próbuje mnie mobilizować ale jest mi ciężko tylko pić chcę. Mówię mu aby cisnął to złapie kategorię wiekową. Patrzę na zegarek 3 godziny i 14 minut biegu za mną i 40,5 km jejku to powinien być koniec. Gdzie meta? Do końca ponad 5 km bo jest ostatni punkt. Szlak by trafił miałbym około 3:20 bo ostatni kilometr nie byłoby, że boli poderwałbym się. Tak Wpadam na punkt chwiejąc się na nogach.

 Ponownie stają robię skłon i piję,


 piję

piję. Kolejni dobiegają i mnie mijają.


 Biorę pomarańczę jedna drugą i popijam dalej.

To już koniec jako takiej rywalizacji dla mnie. 5 km to pół godziny nie wyjęte. Jakoś się zbieram i po może minucie lub 1,5 ruszam dalej. Jakoś lepiej się poczułem. Czuję zmęczenie psychiczne po co ja tak goniłem?
Zbieram się i wskakuję na tempo 5:10 o dziwo ten punkt postawił mnie na nogi. Mijam jednego zawodnika to mnie podnosi trochę. Wbiegam do Trojanowa na asfalt i ponownie jest ciężko. Dojeżdża Darek i namawia mnie abym przeszedł do marszu. Nic z tego już dwa razy zatrzymałem się, doczłapie jakoś. Minęło mnie dwóch zawodników. Nie rwę za nimi tylko swoje biegnę a raczej włóczę nogami. Zerkam na zegarek 5:14 kilometr i 43 km za mną ojejku ileż można jeszcze. Po drodze kilka osób zagrzewa do wysiłku. zbiegamy w polna drogę. Już widać szkolę i tam będzie meta jeszcze 2 km. Ponownie jak rok temu mija  mnie marek z Lublina też na końcówce. Odżywam i trzyma się. Już nie dam się nikomu wyprzedzić. Jest błoto i trochę wody a mi się chce bardzo pić.  Jakoś pokonuje ten moment i wybiegam na asfalt. Jeszcze 800 metrów. am przed sobą na 100 metach 3 zawodników. Jednak nie decyduję się przyspieszać już spokojnie biegnę. Normalnie byłbym w stanie ich wyprzedzić nie po 45 km. Odpuszczam i biegnę powoli do mety. Przed końcem zachwiało mnie na bok.

Dobiegłem siłą woli i tuż za metę padłem. Zimno mi i trzęsie.

 Czuję jak jestem zmęczony. Mam skurcze nóg i ręki. Ktoś woła ratowników. Podnoszę mnie na folię.  


Jest tato który próbuje do mnie dotrzeć i daje ciepły polar.. Ostatecznie zrobiłem 3 godziny 47 minut te 45,6 km a dało mi to 15 miejsce na 59 zawodników. Oto wyniki kto jak dobiegł wg kolejności przekraczania mety: tutaj
Dla kilku zawodników ten bieg był czymś innym niż maratonem, a mianowicie przekroczeniem granicy 42 kmPo kilku minutach leżenia podnoszą mnie i wstaję. Uff mamo to dla Ciebie ten maraton. Kolejny ładny medal w kolekcji dedykowany mamie Marii.

Było jak było i minęło. Pozostaje tylko pewien niedosyt bo można było nie nadrabiać. Po prysznicu i obiedzie można było zrobić pamiątkową fotkę.
Cóż maraton nie wybacza. Jak za szybko zaczniesz to potem bardzo boli. Ten maraton pokonałem, bo nie przebiegłem. Trzy razy przeszedłem do marszu, dwa razy zatrzymując się. Kiedyś to tempo które dzisiaj narzuciłem wierzę,że wytrzymam. Taki bieg pokazuje mi to jak ważne jest przygotowanie nawet na więcej niż 42 km i strategia której w porównaniu do wrześniowego maratonu nie miałem. Swoje trzeba wybiegać i wytrenować. Cóż kolejny maraton już w maju w Lublinie. Teraz regeneracja i kilka dni roztrenowania oraz odpoczynku do końca marca. Jedynie będą ćwiczenia i trochę truchtu parę km nie więcej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz