Kolejny trening przypadł późnym wieczorem. Z konieczności na roztopy oraz przypadający szybszy trening ponownie wybrałem się na asfalt.
Jak zawsze lekkie rozciąganie, szklanka wody z cytryną, dobór ciuchów, aplikacja i w drogę. Początek to takie dogrzanie się i wbicie w rytm. Dzisiaj po każdym km 30 sekund przyspieszenia i powrót do rytmu. Po pierwszy najwolniejszym km żwawa półminutowa przebieżka. Lekko popadujący śnieg z deszczem i zacinający wiatr z prawego boku trochę przeszkadzał. Na chodniku było ślisko więc przemieściłem się na szos póki świecą latarnie. Po wybiegnięciu z wioski 2km z przyspieszeniem i powoli łapię tempo. Jest ono dalekie od takiego jakie miałem trenując w pełni formy. Lekko ponad 5 minut na km. Na trzecim wiatr wzmógł się i było trochę trudniej. Akcent robię szybciej i już mam poniżej 5/km.
Wbiegam w obszar zabudowany. Nigdzie żywego ducha. Jest 22 w oknach tu i ówdzie są jeszcze zapalone choinki. W większości domów migają telewizory. Ludzie odpoczywają. Zaczynam delikatnie przyspieszać. Na 5 km już jest 4:53/km. Po 6 jest coraz lepiej 4:43 gdzie przyspieszenie lepsze. Kolejne km 7,8 i 9 równo po 4:42 jak w mordę strzelił. Ostatni przyspieszam cały i 4:19 wyszło.
Rewelacji nie ma ale jakiś malutki progres już jest. Powoli powinno być lepiej z każdym kolejnym tygodniem.
Z tym przyśpieszeniem po każdym km mnie zainspirowałeś, to dobry pomysł jest. Nie mogę się doczekać wiosny, lata, aż warunki będą lepsze bo na lodzie strach przyspieszać :)
OdpowiedzUsuń