Jak nie wiatr to deszcz przeszkadza w komfortowym
bieganiu. Z tym, że po nim wziął się mróz -2 stopnie i wystarczyło aby wszystko
przymarzło.
Na czwartkowy trening wybrałem się trochę osłabiony po wczorajszym
oddaniu krwi. Może nie starczyć sił. W planie 10 minut roztruchania i 60 minut
w tempie maratońskim. Rozgrzewam się i rozciągam trochę w domu i także na
powietrzu. Ruszam zaopatrzony w latarkę i kamizelkę odblaskową. Po polnej
drodze jak na lodowisku. Twardo staram się stawiać kroki. Momentami ściąga i
tak 5:40 na rozruch wbiegam do miejscowości Dokudów i gminy Biała Podlaska. Dalej niestety ponowny trening po szosie. Na polnych bym dachował co chwilę. Na
asfalcie liczę, że nie będzie tak źle. Dalej gdy przekroczyłem 10 minut
znacznie przyspieszam. Wpadam w lód który się łamie i ląduję jedną nogą w
kałuży zanurzając but. Nie wiem jak ale drugą się odbiłem. Mokry but potrzebuje kilku km aby wysechł. 1 z
kilometrów tempem maratońskim poszedł planowo. Samochody przejeżdżające długimi
światłami dają po oczach. Nie mają litości dla mnie.
Kolejne kilometry to już
walka z lodem. Nie odbijam się z palców w obawie o wywrotkę. Miejscami biegnę
poboczem lub nawet polem zamarzniętym śniegu. Na śniegu sporo kawałków lodu i
nierówności. Wbiegam do kolejnej miejscowości. Tutaj jest droga oświetlona i miejscami
nawet nie ma oblodzenia. Po 5 km średnio wychodziło nieźle po 4:47. Takie bieganie z boku może śmiesznie wyglądać
bo dają dużo małych kroczków a szybkich. Trzeba być twardym bo nie ma złych warunków do biegania. Są tylko głupie i kreatywne wymówki. Po 6 km z dobrym czasem (4:37)na drodze
powiatowej jest czarno tylko duży ruch i zmuszony jestem poboczem się męczyć. Przebiegam
most i znajduję się w kolejnej gminie-Piszczac w Ortelu Królewskim. Tutaj po 7
km który 4:39 zrobiłem czuję po prostu zmęczenie. Endomondo tak jak w ostatnich
dniach szwankuje. Mówi mi strasznie nierzetelnie. Odległości w kilometrach na
trasie znam dobrze. 8 km 4:43 czyli właściwie. Zbieram się na 9 i 10 aby po
4:40 jak pokazuje stoper zrobiłem. 10 km w 48 minut wyszło. Teraz już trudniej
jest. Droga dobrze oświetlona ale świeci się jak pełnia księżyca. 11 km jeżdżę na
tych Kalenji jak na lodowisku. Buty mam do kitu na zimę, ale walczę. Na 12 km
słabnę wyraźnie. 4:53. Nie biegnę z pełną mocą ani na siłę. Czuję jak brak mi
werwy. Popijam żużel czyli izotonik w którym pełno chemii ale cóż woda już mi
kiedyś zamarzła w bidoniku. O dziwo z naprzeciwka najpierw słyszę stukanie a
potem dostrzegam kobietę z narzutkę i kijkami. Dzielnie zasuwała maszerując
nordic walking. Dobrze jej szło. Nie tylko ja jeden szaleniec tak się wybrałem.
Ostatnia długa ciemna prosta jawi mi się gdy wbiegam do Studzianki do gminy
Łomazy. Jeszcze trochę i będę leżał bo tak nosi. Kolejne pojazdy świecą mi w
oczy nie mając litości. Moja latarka osłabła i nie mam się jak im zrewanżować. Po
godzinie biegu mam 12 km z dobrym kawałkiem. 13 km zbiegam już na swoją drogę
gdzie jest jeszcze gorzej. Już miejscami skaczę aby jakoś utrzymać się na
nogach. But wysechł jak wiór. Potem 14 km i jeszcze 4 minuty brakuje do całych 70 minut to truchtam i
kończę ten trening. Jestem wyczerpany. Jakoś podołałem. Zobaczymy jaka będzie
reakcja organizmu jutro. Zbyt dużo się nie rozciągam. Zerkam na stoper 1:10:46
i 14,7km. Pierwsza setka km w 2016 roku
zrobiona a dokładnie nabiegałem już 109 km w 14 dni z średnią poniżej 5:00 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz