W lesie bielańskim biegam mi się zawsze dobrze. Tym razem w sobotnie południe w słońcu ruszyłem na trening trochę inny. Dla urozmaicenia takie małe wybieganie w terenie pofałdowanym.
Nie zabrałem zegarka ani telefonu więc orientacyjnie liczyłem. Kilometry wiedziałem gdzie mniej więcej mam odmierzone.
Rozgrzewka i rozciąganie na początek zrobiłem solidne. Potem od truchtu do tempa. W lesie chroniły mnie liście od słońca ale już na chodniku asfaltowym nie było tak fajnie.
Nie zabrałem zegarka ani telefonu więc orientacyjnie liczyłem. Kilometry wiedziałem gdzie mniej więcej mam odmierzone.
Rozgrzewka i rozciąganie na początek zrobiłem solidne. Potem od truchtu do tempa. W lesie chroniły mnie liście od słońca ale już na chodniku asfaltowym nie było tak fajnie.
Z każdym kilometrem rozpędzałem się ale nie szybciej niż gdzieś do 5:00/km. Po 5 km musiałem stanąć przy źródełko z którego powoli sączyła się zimna woda. Obmyłem twarz i
kilka łyków.
Taki pic stop dal mi więcej chęci i siły do biegu. Po schłodzeniu poszedł bardzo dobrze a wyprzedziłem rowerzystów
wspinających się na te górkę i ponownie w las.
Po około 3 km znowu poczułem pragnienie. To już zły znak. Słabo nawadniam się ostatnio. Pognałem do źródełka celem ochlapania się i picia zimniutkiej wody. Dalsza
część treningu to pofałdowany las i cień lasu. Kilometr za kilometrem
czułem,że biegnę. Było coraz cieplej bo to godzina południowa.
Dalej szło tylko lepiej. Pobiegłem kółeczko ponad 2 km. teren cały czas z sporymi podbiegami. Na koniec 5 przebieżek po 20 sekund czyli takie setki w odstępach 30 sekundowych.
Suma sumarum jeszcze truchtu z km i rozciąganie. Razem 12 km w ponad godzinkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz