Do Lublina pojechałem już w sobotę aby poczuć atmosferę i oczekiwania na bieg. Po południu dotarłem na Plac Litewski. Organizatorzy zasuwali w najlepsze. Odebrałem spokojnie pakiet startowym w którym było hoho dużo rzeczy:koszulka techniczna, izotonik, ulotki, dwa makarony, opaska odblaskowa migająca PZU,
Porozmawiałem z znajomymi i poszliśmy na obiad. Potem pasta party i makaronowa uczta i występy na scenie. Spotkałem swojego kompana Marka do zającowania i oczekiwaliśmy na prezentacje. Piotrek Kitliński wywoływał po kolei pacemakerów na scenę.
W końcu odebraliśmy tabliczkę i z charakterystycznymi uszami weszliśmy na scenę. Otrzymaliśmy koszulki z wizerunkiem zająca i czasem na jaki pobiegniemy na plecach.
Foto Przemysła Gąbka
Po prezentacji jeszcze wspólne zdjęcie z Markiem w fotobudce. To bardzo fajna sprawa która była na ostatnie Czwartej Dyszce do Maratonu. Wędrujemy z Pawłem Pakułą autor bloga: Długi dystans http://maratony.blogspot.com do hali sportowej na nocleg. Układamy się na materacach i odpoczywamy. Z rana obudziłem się 5:13 i za oknem słońce. Zerkam na prognozę pogody i tam te słońce ma zniknąć o 12 i popada. Zakładam już ubrania na bieg i dres.Przed 7 wychodzimy z miejsca noclegowego z kolegą Andrzejem. Po dotarciu na miejsce startu jest już sporo biegaczy. Trwają ostatnie przygotowania. Jak przed startem tego typu imprez pojawiają się kolejni znajomi z biegów. Oczywiście są i pacemakerzy. Dostajemy baloniki i omawiamy jeszcze taktykę.
Trochę potruchtałem i lekko porozciągałem się góra 5 minut. Była wprawdzie ogólna rozgrzewka ale tylko potruchtałem uznając,że w skoro zaczynam w takim wolnym tempie to dogrzeje się na trasie.
Foto Mirosław Trembecki Radio LublinIdąc do swojej strefy słyszałem szczekającego pieska. Rwała się psina do biegu
foto Mirosław Trembecki Radio Lublin
Bardzo fajny obrazek gdzie biegaczka i piesek mają swój numer. Za nami staje coraz więcej osób i dopytują o trasę, jak biegniemy i jaka taktyka. Jest Fido (autor bloga http://fido83.blogspot.com) człowiek którzy pierwszy zadeklarował się z nami na 4:15 ale myślę ze powinien dać rade pobiec lepiej, Jak oderwie się po 30 km to złamie 4:10. Biegniemy na brutto i zamierzamy przybiec poniżej 4:15 tj. około 4 godzin i 14 minut z hakiem. Uzbierała do Nas się duża grupa. Jeszcze przemówienia i około 650 biegaczy rusza na trasę III PZU Maratonu. Włączam od razu czas brutto na telefonie i przekroczeniu startu neto w zegarku. Start to oklaski zdjęcia, kamery i lekki ścisk.
Początek to Śródmieście Lublina i wąsko. Szybko to się rozluźniło. Okrzyk 4:15 grupa szybko załapała. Wybiegliśmy w Zielona i potem pętlą koło startu aby kibice nas zobaczyli.Po wybiegnięciu maratończyków odbyły się biegi W te pędy, bieg rodzinny 4 Move Family Run i podziel się kilometrem.
Krakowskim Przedmieściem wybiegaliśmy z centrum.
foto Przemysław Gąbka
Gdzieś na 4 km minął nas zawodnik biegnący na bosaka a drugi z zaklejonymi ustami. Tutaj fotka zrobiona gdzieś przed 10 tym km.
Pozdrawiamy służby porządkowe i wolontariuszy. Skrupulatnie pilnujemy czasu. Wybiegliśmy ze strefy po 41 sekundach ale i to nadrobimy na zbiegach. Grupa która się utworzyła to kilkadziesiąt osób. Co chwilę okrzyki i żarty. Sytuacje słowne z otaczającej nas trasy co chwile są przez nas komentowane. Bardzo lekko się biegnie. Jest w grupie kilku debiutantów. Wszyscy uśmiechnięci i pełni woli walki.
Na ulicy Wileńskiej był pierwszy lekki podbieg. Wtedy to z jednym z zawodników zobaczyliśmy dziewczynkę biegnącą. Obstawialiśmy, że dobiegnie do 10 góra 15 km. Co jakiś czas mobilizowaliśmy ja a ona przyspieszała i zwalniała. To ta na zdjęciu w koszulce z serduszkiem. Może ktoś ją tez widział?została potem z tyłu chyba.
Była z nami Fryderyk który miał napis z tyłu "szukam żony" oj śmiechu było co nie miara
Nawet była jedna chętna pani kibic która twierdził ze szuka męża. Cóż dla Fryderyka mogłaby być babcią. Fryderyk sympatycznych chłopak debiutował w maratonie. Zanim zacząl biec już był gwiazdą rozchywytywaną przez mediafoto Przemysław Gąbka
Zaraz po 9 kilometrze zaczął się podbieg na Kosmowskiej tam był pierwszy test dla zawodników.
Dla mnie to spokojnie poszło. Po paru osobach widziałem grymas na twarzy. Jednak biegły dalej z nami. Na 10 km czas 1 godzina 57 sekund brutto co było pierwszym sprawdzianem tempa. Szło dobrze. W tej części biegu zawodnicy dużo rozmawiali i żartowali. Warto odnotować, że jechał z nami ciągle brat Marka na rowerze wiózł cały prowiant który potem się przyda. Zbiegi i podbiegi ta teraz było. Najpierw Do Dysa a potem Spółdzielczości Pracy już trochę sił kosztowało. Po drodze był Decathlon ale nikt nie chciał się zaopatrzyć. Każdy miał co potrzeba.
Na trasie wszędzie wolontariusze i dużo kibiców. Jedna z grup kibicowskich była po 14 km ależ dawali przybijaliśmy piątki i śpiewaliśmy z nimi. Koło 15 km widzę po wielu zawodnikach, że mimo chęci pierwsze oznaki zmęczenia już widać.Twardo i dzielnie trzymał się Czarek Kalita, który biegł bardzo swobodnie.
Poza kontrolą czasu, okrzykami i rozmowami z zawodnikami przybijaliśmy piątki policjantom straży miejskiej, kibicom na przystankach. Żartowaliśmy, że muszą przez nas jeszcze czekać. Zwracaliśmy na punktach uwagę aby ludzie pili choć trochę. Mimo ze biegliśmy kolo 6 minut na km to dobrze się bawiliśmy także pozując do zdjęć. Zaczepialiśmy pieski a niektóre nawet wyły lub szczekały jak na zawołanie.
Powoli trasa wiodła w stronę Tatar i Mełgiewską po prostej. Przed 20 km zniknął gdzieś nam Fryderyk. Czyżby znalazł już i odpuścił bieg? Przebiegaliśmy przez dzielnice gdzie nie było ludzi a i podbieg pod Grygowej. Na wiadukcie słychać schronisko psów. Ujadały konkretnie. Do półmetka było blisko a grupka powoli rozjechała się . Cześć już podarła do przodu kulka osób w tym Fido i kolega Banasik a tez i trochę ubywało. Szkoda, ale nie da się na siłę bo potem może być jeszcze gorzej. Już na wiadukcie słyszeliśmy gdzieś muzykę i głośny doping przez megafon na rondzie. Zaczął padać deszcz. Trochę nie zaszkodzi.Wcześniej przy zbiegu mieliśmy 21 km 2:07:35 brutto a więc zapasu 30 sekund.
Po zbiegu na rondzie była miss konkursu urody tak zachwyciła Marka,że az usiadł w stojącym tam leżaku hehe Dalej deszcz na Drodze Męczenników Majdanka już dawał mocniej. Mijaliśmy zawodników którzy szli. Dobiegliśmy do Pani nr 535 która od początku biegał z nami a potem przyspieszyła .Miała chwilowy kryzys ale Marek i jego brat znaleźli coś w magicznym plecaku i wsparli ją. Zawodniczka odzywał i biegła dalej z nami. Popytałem kilku zawodników o odczucia to trzymali się. Debiutanci dobrze wyglądali. Czarek Kalita też dawał równo z nami. Pań było coraz mniej. Deszcz już mocny padał. W butach mokro a i woda płynęła po ulicy. Na 25 km kolejnego Kubusia wchłonąłem. Nie odczuwałem nic a nic zmęczenia. Nawet korciło mnie podkręcić i przyspieszyć. Zerknąłem na tych ludzi. Nie pomyślałem szkoda było by skopać taki czas jaki mają a to ma być wybieganie dla mnie.
Patrzę na Czarka i już widzę ze słabnie. Twarz mówi sama za siebie. Marek też dobrze się czuł i monetami nieźle bawił. Mieliśmy niesamowita frajdę. Ja bo biegło mi się dobrze i bez ciśnienia a Marek szykując się do Rzeźnika miał trening. Nie to że leżeliśmy ze śmiechu. Minim dwa trzy razy na kilometr kontrolowaliśmy czas. Bywało, że celowo zwalnialismy jak planowaliśmy parę sekund na podbiegach by na zbiegu wyrównać bądź nadrobić kilka sekund. Niestety ile osób bym nie pytał każdy miał inny pomiar kilometrów i średniej na km. Oscylowało to w okolicy 10 sekund. U nas to te zbiegi do kibiców, służb porządkowych na przybijanie piątek też robiły swoje czy różnego rodzaju nawroty na punktach odżywczych i podawanie jej innym. Gdzieś nam znikł Czarek.
Na trasie byli też przedstawiciele służb mundurowych z Białej Podlaskiej
Powoli dobijaliśmy do 30 km. Deszcz tak już nas zmoczył, że z Markiem korzystaliśmy z kurt wodnych mocząc się jeszcze bardziej. Człapaliśmy w kałużach bo było to bez różnicy. Dla niektórych zawodników było trudniej biec. Minął 30 kilometr 3:01:30 brutto a mieliśmy być 3:01:26 netto. Jest zapas na Jana Pawła na podbieg. Wśród kibiców dobiegła do nas pani z gitarą i wspierała na śpiewem. Pamiętam biegał rok temu a debiut opisała bardzo malowniczo na blogu. Tylko wyleciało mi jak się nazywa.
Podbieg na Jana Pawła robiła z nami mniejsza grupa zawodników. Nie czułem go wcale a wcale. Rok temu miałem tutaj blisko ścianę a teraz mimo deszczu biegło się swobodnie, wręcz znakomicie. Jakaś Pani dawała picie zawodnikom a Markowi REDBULLA. W tym roku Jana Pawła dla mnie była pikuś. Wolontariusze dawali z siebie wszystko dopingując mocno. Nie wiem kiedy a kilometry tego strasznego podbiegu mijały i ta wspinaczka była dla nas nieodczuwalna. Jest to zapewne spowodowane tym,że biegnę maraton minute wolniej niż zazwyczaj biegam. Organizm już trochę w kość dostał na poprzednich 5 maratonach, a więc poszło dobrze. Doganiamy zawodników a niektórzy śmieją się, że czekali na nas. Bardzo dobrze trzyma się Pani numer 583.
Po raz pierwszy zwracam uwagę ze do mety 6 km jeszcze mobilizuje debiutantów którzy świetnie sobie radzą. Mimo padającego deszczu tak chce się biec jak był by to start na dychę a ja przebiegłem 5 km. Niesamowite uczucie braku ściany i wyczerpania. fakt na punktach jadłem sporo i piłem tez. Do tego dobre nawodnienie doszło. Kilka dni przed piłem i piłem dużo. Z rana przed startem izotonik i pół litra wody.
Wracając do biegu na 38 km w wielu zawodników wstępuje nowy duch i wyprzedzają. wielokrotnie zachęcałem do podniecania tempa aby biegli przodem. Już wiem, że na tych 4 km tylko katastrofa nie może spowodować, że Fido nie złamie 4:15. Tak samo Edek Banasik.
Co do atmosfery. Od momentu jak lało to ludzie stali z cukierkami, woda bez parasoli wspierali. wolontariusze na ostatnich kilometrach zdzierali gardła. To trzeba podkreślić. Wolontariusze zachwycają z roku na rok. Inne miny mieli ludzie czekający na autobusy to ich pozdrawialiśmy i klaskaliśmy. Momentami niestety autobusy i samochody wpychały się między zawodników. Policja uwijała się ale wszędzie nie dojrzą. Biegacz zmęczony mógł wpakować się po pojazd. Tutaj mały minus dla służb podobnie jak rok temu.
Mamy na liczniku 39 km i walczymy o ostatnie 3km. Ci co zwalniają to pojedynczo za nimi biegniemy i mobilizujemy. Dają rade. Przed 40 km szalona strefa tutaj zwalniam dość znacznie i skaczę przybijając z nimi piątki. Wśród kibiców dojrzałem Anię żonę Krzysia Bielaka. To jest chyba ta sama grupa co stała po 14 km. Zerkamy do tyłu i wołamy kolejnych aby do nas dołączali. Jednej Pani towarzysza złapał skurcz to odpuściliśmy. Za nami trzyma się jeden z kilku którzy biegli od początku w naszej grupie. Kilak razy go mobilizujemy w końcu nas wyprzedza to numer 613 Robert
foto Paweł Pakuła
Ostatni kilometr już słychać głosy spikerów Rafała Patyry i Tomasza Jasiny na mecie. Dobiegamy jeszcze do strefy muzycznej przed 42 km ależ dają. Mimo ze to 42 km to skacze w rytmie muzyki. Ustaliliśmy z Markiem, że wbiegamy końcówkę tyłem. Jeszcze zerkamy czy kogoś nie widać za nami bo mamy 30 sekund zapasu. przed metą to był czad. Kibice klaszczą a my ich pozdrawiamy. Super atmosfera.
foto Paweł PakułaFoto Joanna Węda
I dotarliśmy 4 godziny 14 minut 49 sekund brutto, miejsce w 4 setce. Porządny trening zrobiłem. Ściany nie odczułem. Piękny medal
foto Dziennik Wschodni
Numery 501 i 295 to Lesław i Krzysztof dzielnie walczyli trzymali się ale na ostatnich kilometrach zabrakło i nie złamali 4:15. Przybiegli po nas.
foto Paweł Pakuła
Na mecie uczucie spełnienia i osiągnięcia celu. Dla mnie tym większa radość bo Asia przyjechała specjalnie na metę z Warszawy. Dziękuje za wsparcie bo maraton ze świadomość że ktoś ukochany czeka na mecie to bardzo duża motywacja.
Dziękujemy sobie z Markiem nawzajem. Czekał na nas Fido i Edek
foto Paweł Pakuła
Po nas dobiegła pani Marlena która tez długo z nami biegła. Gratulacje.
foto Dziennik Wschodni
Maraton wygrał Andrzej Starzyński (Chemik Noxy Puławy) z mega czasem w debiucie 2:28:42. 16 osób złamało trójkę w tym pierwsza kobieta z Ukrainy 2:59:48. najszybsza Polką była Marta Kloc która potem nie ukrywała zaskoczenia bo jak mówiła w rozmowie ze mną biegła na słabszy czas a wykręciła 3:03:27
Dużo fotek jest tutaj: link i galeria
Wyniki III PZU Maratonu Lubelskiego Tutaj
Podsumowując to oganizacja maratonu i atmosfery co roku rewelacyjna. Oprawa w
sobotę i niedzielę bardzo fajna. Na trasie wolontariusze stali
uśmiechnięci na każdych przejściach, drodze dochodzącej do trasy
maratonu i dopingowali na maxa a najbardziej jak padało. Do
tego świetne grupy mobilizujące, śpiewające, grające itd. Z roku na
rok jest lepiej bo mieszkańcy Lublina przyzwyczajają się i
wspierają. Co do trasy wiadomo, że nie jest łatwa, ale czyni to
maraton innym niż wszystkie. Pobiegłem po raz trzeci i wrócę za
rok zachęcając innych. Dziękuje organizatorom w tym Piotrkowi Kitlińskiemu i jego współpracownikom oraz zawodnikom za dwa
dni oderwania się od codziennych spraw i doznania niesamowitych
przeżyć. Deszcz jeszcze urozmaicił te przeżycia. Dziękuję .
Mankamentem były autobusy i samochody które trochę jednak przeszkadzały. Zdaję sobie sprawę, że organizacja tak wielkiego wydarzenia nie jest latwa i wymaga poświecenie dużej ilości ludzi.
Druga sprawa o której dowiedziałem się po powrocie to sytuacja Pani która biegła z psem. Sprawę znam tylko z relacji https://pl-pl.facebook.com/biegajacazpsami/posts/1666964436865024 i wyrażam swoje prywatne zdanie. Na szczęście nic się nie stało. Jednak ktoś na te 6
godzin powinien zamykać bieg i służby porządkowe powinny wiedzieć o takim limicie dla zawodników oraz o tym, że skoro zawodnik ma numer startowy z pieskiem to jest dopuszczony do zawodów.Właściciel za niego jakby nie było odpowiada
Zainteresowała mnie też dziewczynka, która biegła z nami
kilka km z innym niż maratończycy numerem (może to numer z biegu
rodzinnego) Czy biegła cały dystans nie wiem ale widziałem ją na
mecie po 5 godzinach. Wątpię czy miała 18 lat ale nie było to
odpowiedzialne. W razie wypadku byłby niesmak jak w przypadku Pani z pieskiem.
Świetnie opisane. Czytając jeszcze raz przeżyłem ten bieg.
OdpowiedzUsuńNo i mój rekordowy wynik, który był także Twoim i Marka udziałem.
Już nie mogę się doczekać kolejnego maratonu :)