Nastały ciężkie czasy dla biegowej braci. Aura zamiast straszyć śniegiem i mrozem rozkaprysiła się i leje wodę z nieba. Cóż trening sam się nie zrobi.
W środowy wieczór przyszedł czas na rozbieganie. Wiało nieźle więc ubrałem się ciepło. Lekka rozgrzewka w postaci rozciągania i skłonów. Nawet nic nie piję i nie nawadniam się. Coś ostatnio słabo z tym u mnie. Plan był na 10 km po drogach polnych. Biorę czołówkę co by trochę rozjaśniła drogę.
Pierwszy kilometr jeszcze zagajniki i las zasłania to biegnę spokojnie spoglądając bacznie na kałuże i zabłocone miejsca. 5:20/km wyszedł pierwszy. Na drugim w lesie trochę szybciej ale i plecy tak mnie pobolewały. Na 3 km błoto już było niezłe. Nogi rozjeżdżały mi się. Próbowałem co raz zmieniać stronę drogi ale na nic. Do tego wiatr z boku przeszkadzał. Momentami już miałem po kostki błota i brodziłem. Starałem się mocno stawać stopy ale ślizgałem się. Tyle dobrego, że buty na cross trochę te błoto odprowadzały to jakoś biegłem. Na 5 km miałem wiatr w twarz i to był najtrudniejszy odcinek. 5:27na kolejnym jeszcze trudniej 5:28 i wbiegam po błocie w las. Tutaj też jeszcze odcinek kilkuset metrów miękkiego podłoża.
W końcu jak wybiegłem z lasu przydusiłem bo dość miałem tej monotonni błotnej. 4:59 mimo wiatru 9 km zrobiłem. Ostatni to bardziej na schłodzenie i doczłapanie tej dychy. Ogólnie nie byłem zadowolony z tego treningu. Rozbieganie, rozbieganiem ale radości nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz