Po zawodach i wcześniejszym crossficie jest już lepiej. Utyrałem się konkretnie. Jednak brak regularnego wzmacniania fizycznego dało odczuć się. Zakwasy już odeszły więc można dalej ćwiczyć i biegać.
We wtorkowy wieczór mimo padającego deszczu postawiłem na rozbieganie. Z konieczności pory i dużej ilości błota wyruszyłam na nawierzchnię asfaltową. Na początek rozgrzewka bardzo lekka. Kilka wymachów i rozciąganie. Mimo 3 stopni to zakładam ubranie termiczna na dół. Buty typowe na asfalt i wiatrówkę. Obowiązkowo czapka, buff i rękawiczki. Do tego plecak i na niego zakładam kamizelkę odblaskową.
Powoli pierwsze kilometry na rozruch drepczę po mokrej i zaciemnionej szosie. Jedynie drogę oświetla mi czołówka. Co raz oślepiają mnie światła przejeżdżających aut i tirów. Wbiegam do sąsiedniej miejscowości gdzie palą się latarnie. Teraz jest lepszy komfort biegu i wbijam się na średnie tempo 5:15/km. Tak mniej więcej lecę kilka km. Deszcz zaczyna coraz większy padać i lekko zawiewa wiatr. Pierwsza piątka ponad 26 minut i już czuje się dogrzany. Biegnie mi się zdecydowanie lepiej. Mimo wiatru w twarz i zacinającej mżawki trzymam rytm biegu.
Po przebiegnięciu 7 km akurat mam jak kółeczko zakręcić i wracam. W między czasie zza deszczowych chmur przebiła się połówka księżyca. Jednak co jakiś czas znika. Wracam tę samą droga co biegłem. Nie przyspieszam ani bardzo tez nie zwalniam. Bardziej chodzi o to aby biec komfortowo.
Tak przemierzyłem te 14 km 1 godzinę 14 minut i 2 sekundy ze średnią 5:15/km. Mimo wiatru i momentami sporego deszczu trening zaliczyłem. Na koniec nierozciąganie rzecz jasna i trochę ćwiczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz