poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Mocna życiówka na dychę w Lublinie
Do Lublina jechałem z świadomością dobrze przepracowanego okresu zimowego. Wiedziałem,że mogę powalczyć o dobry wynik a nawet życiówkę. Dzień wcześniej startowałem w turnieju łuczniczym i czuje jak boli mnie łopatka i palce u ręki cięciwnej. Dawno nie strzelałem ze swojego łuku i odczułem to. Na wyjazd załapałem się z Darkiem, Sławkiem i Bogdanem. Na miejscu spotkaliśmy dużo znajomych biegaczy i ich rodzin.
Przed startem zrobiłem porządną rozgrzewkę. Na początek rozciąganie i około 3 km truchtu. Do tego przebieżki, skipy i ponownie rozciąganie. Pół godziny czasu temu poświęciłem. Ubrałem się na krótko. Skarpetki białe rozbiegane lekko ściskające. Do tego kompresy zaciskam pod kolana, które mi ostatnio pomagają. Buty phi... zostawiam te wypasione a biorę nowe rozbiegane Kalenji za 5 dych.

W takich butach biłem już dużo rekordów życiowych. Są lekki i wygodne. Spodenki nowe ale już rozbiegane. Pod spodenki żadnej bielizny. Nakładam bezrękawnik i śmigam do szatni sudokremem smaruje miejsca najbardziej narażone na obtarcia tj. uda oraz sutki, które zaklejam plastrem na krzyż. Wracam i zrzucam bluzę. Zakładam rękawki i zegarek. Do tego zabrałem rękawiczki i czapkę bo nad wodą może wiać. Sprawdzam chip czy dobrze w sznurówkach jest założony. Końcówki sznurówek, zakładam jeszcze jedno na drugie. Tyle czynności zajęło mi bagatela 20 minut ufff...Jednak każdy element jest bardzo ważny.

Na start potruchtałem dobrze rozgrzany. Ustawiłem się w strefie 30' za zającem na 40 minut. Zapytałem go jak będzie biegł i jaką ma taktykę. Zamierzał biec równo i zrobić zapas na ostatnie 1500 metrów.

Na starcie zameldowało się blisko 1700 zawodników co jest absolutnym rekordem dychy w Lublinie. Ruszyliśmy w tłumie i pierwszy kilometr najwolniej 4:07. Trasa wiodła początkowo po asfalcie a potem po kostce i ponownie po asfalcie. Na drugim kilometrze lekko się przeluźniło. Biegło mi się dobrze. Trzymałem dystans za zającem i chowałem się od wiejącego wiatru za innymi zawodnikami.
Drugi kilometr 4:01 a więc trochę traciłem do zamierzonego wyniku ale trzeci już dobrze 3:56. Kontrolowałem dalej czas co kilometr i biegłem w miarę równo. Zresztą pacemaker zagrzewał zawodników do walki i porządku. 

Czwarty też bardzo dobrze 3:57 a zając coraz bardziej zagrzewał i dopingował, podpowiadał aby zamienić się miejscami i w grupie i chronić przed wiatrem.
Piąty kilometr pobiegliśmy 3:58. Pace krzyczy kto da radę do przodu. Zatem odskoczyłem przed niego. Co kilkaset metrów słyszałem go za sobą. Punkt nawadniania i tu łapię w biegu kubek z wodą trzy łyki i dzida. Teraz już nie wiało w twarz tylko lekko z boku, a nawet potem w plecy.
Piątkę zrobiłem poniżej 20 minut to jak utrzymam to powalczę w końcówce.
Spokojnie trzymałem to 3:56 na szóstym. Wyprzedzałem już coraz bardziej zawodników. Niektórzy widać przesadzili z tempem na początku. Inni jeszcze jak do nich dobiegałem szarpali aby zabrać się za mną. Im bliżej końca tym słabiej słyszałem i tak donośny głos zająca. Siódmy kilometr równio 3:56 i już kolejne sekundy zapasu. Na ósmym jeszcze podkręcam tempo choć jest trudniej bo już nie ma grupy zawodników i sam walczę ale daję sobie radę 3:55. Jeszcze przyspieszam bo już czuję, że mam dzień do biegania.

Gdy zobaczyłem chorągiewkę 9 km to cała naprzód. Jakieś 1200 metrów do mety. Zerkam na czas i jest rewelacyjny pali się 35. Podbieg taki kąśliwy i biorę go w tempie. Na górze już rura cisnę ile wlezie. Dobiegam do zawodniczki która wyraźnie słabnie. Dopinguję ją ale ona nie daje rady. Biegnę już sprintem 300 metrów. Gaz do dechy teraz teraz jeszcze kilka sekund mogę urwać. Ostatnie 100 metrów wskakuję wręcz na metę w szale radości


 Skaczę i krzyczę, jesttt nowy rekord 39:16!!!!


Zbiłem 28 sekund i o dziwo z Lublina z poprzedniego roku z czwartej dychy. 10-ty km dosyć mocno 3:39 rewelacja. Zająłem 84 miejsce na 1677 którzy ukończyli. Otrzymuje medal. Wygrał Bartosz Ceberak z Lubartowa z czasem 32:43. Potem celebracja sukcesu.

To nie wszystko bo jeszcze ze Sławkiem zrobiliśmy troch truchtu a jak wróciłem do domu to 7,5km rozbiegania dorzuciłem. Niedziela z ponad 20 km w nogach bo tak miało być w planie między 20 a 25km. Do maratonu zostało już tylko 12 dni. Jeszcze trochę kilometrów mam do zrobienia ale już nie tak dużo.

3 komentarze:

  1. Gratki, brawo! Jak zwykle fajna relacja, super się czyta.
    (Od strony łuczniczej to tylko palce ręki "cięciwnej" ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasne Michał masz rację. Poprawiłem.

    OdpowiedzUsuń