wtorek, 25 kwietnia 2017

3:14:07 czyli jak przebiegłem rekordowy 10-ty maraton
Jak pisałem przygotowywałem się od grudnia do złamania 3:20. Zanim pojechałem na maraton w Warszawy odbyłem podroż do Poznania. Wziąłem urlop podczas którego odpoczywałem i regenerowałem się na konferencji naukowej od czwartku popołudnia. Ostatni trening był w środę a w piątek zrobiłem sobie spacer 6 km po mieście. Jadłem dużo i często. Makaron od środy wcinałem tak,że w sobotę ostatnią porcję na pasta party ledwo wdusiłem. Piłem dużo wody, izotoniku i soków.

W sobotę dotarłem pod wieczór do Warszawy odebrałem pakiet startowy. Trochę w kolejce się nastałem.
Kilka zdjęć na Expo i pasta party.Mała ta porcja makaronu. Dopycham jeszcze się owocami.

Porcja makaronu owoce i batonik. Nie spałem dobrze bo krótko i budziłem się często. Zresztą mało snu miałem 6-7 godzin w ostatnim tygodniu. W niedzielę z rana wstałem 6:30 kilka łyków wody i sprawdzam jeszcze przygotowane rzeczy na bieg-torba, buty, skarpetki dwie pary, trzy koszulki, czapka na bieg, czapka z daszkiem po biegu, dwa buffy, izotonik, pas z bidonami, kubusie, numer startowy, pas biegowy, ręcznik, klapki, rękawiczki, 5 szt. musu owocowego Kubuś, telefon, folia która przyda się po rozgrzewce, worek do depozytu, numer na depozyt, sudokrem, plastry, plaster w rolce, bluza techniczna, banan, kompresy, spodenki hohoho pół szafy się uzbierało. 
Wsiadam w komunikacje miejską, sprawdzam pogodę i po godzinie 7 jestem przy Narodowym. Czas na bułkę z dżemem, banana i picie na dworcu Warszawa Stadion. Trochę posiedziałem i zacząłem się przebierać. Zakładam folię na siebie celem zapobieganiu utraty ciepła po rozgrzewce. W przebieralniach niestety było chłodno. Ludzi dużo a więc przebieram się na stojąco. Obklejam się plastrami i smaruję sudokremem. Zaryzykowałem i założyłem buty treningowe w których ostatnio biegłem tak dobrą dychę w Lublinie. Może to źle się skończyć. Buty te Kalenji nie mają amortyzacji ale są za to bardzo lekkie. Swoje biegowe zostawiłem w domu.
Na spodenki zakładam dres i idę potruchtać. Trochę rozciągania, wymachy i lekkie skipy. Potem kilka wizyt w toi toi i zdaję rzeczy do depozytu. Zaczyna mocniej wiać i padać nawet deszcz ze śniegiem ale szybko przechodzi. Zabrałem na siebie pas z numerem, 5 musów owocowych Kubusie. Drugi pas z dwoma bidonami z piciem aby przy tłoku nie pchać się na punktach  i ... nowość dwa buraki gotowane. Tak mi polecił jeden z doktorów burak surowy gotowany lub sok z buraka przed startem. 
Oczywiście rękawiczki, czapka na uszy i zegarek na rękę. Zajadam się burakami i popijam woda z cytryną idąc na start. Trochę mnie zbeczkowało.

Truchtam po koronie jeszcze wizyta kurtuazyjna do Toi Toi tak profilaktycznie gdzie stoję z 15 minut w kolejce zanim skorzystam. Dalej po wizycie w szalecie szukam znajomych twarzy. Tyle tysięcy ludzi i ciężko kogoś wypatrzyć. Gdy jestem przy swojej strefie startowej zrzucam koszulkę bawełnianą która zostawiam na barierce.
Spotykam kolegę Krzyska z Klubu Biała Biega. Kilka wymiany spostrzeżeń i czas na start. Zrzucam jeszcze z siebie folię.  Jestem gotowy.
Odpalam endomondo i ruszamy. Przede mną długie 42 km.  Plan jest złamać 3:20 nawet o parę sekund to będzie sukces. Wyzwaniem jest pobiec 3:15 ale zaatakuje 3:10 a co. Wszystko w zależności jak będzie po 30tym km.


Początek bardzo zachowawczo. Pierwszy kilometr w tłumie nie przeciskam się. Zerkam tylko gdzie są baloniki i pace na 3:15 bo przed nimi zamierzam biec jakiś czas. Pierwszy kilometr 5:09 bardzo wolno może nawet i za wolno. Nie ważne start ma być wolny to jest królewski dystans, który szybkiego początku nie wybaczy po 30 km. Na drugim staram się wbić w rytm ale to jeszcze za wcześnie. Tłum biegaczy jeszcze szuka swojego miejsca. Zawodnicy jeszcze żartują, rozmawiają poprawiają się. Jest radość i wola walki. Zbiegamy z mostu w prawo kierując się wzdłuż Wisły. Tutaj będę wbiegał na 40 km.  Już zaczyna wiać. Jednak przy takiej grupce jest jak się schować. Lekko nabieram tempa i drugi wyszedł już 4:26 ale endomondo jakieś 20 metrów przed oznaczeniem krzyczy kilometr. Dobrze, że wziąłem zegarek będę sprawdzał z ręcznym. Długa dosyć prosta doprowadza nie do 3 km. Jak na razie to nie takie dogrzanie i swobodny bieg po 4:41. 3 km tak wyszedł i trzymam to. Kolejny 4 km już pokazuje mi 4:40 a więc trzeba się rozkręcać. Po drodze zawodnicy wyrzucają czapki, rękawiczki już przygrzewa. Kierujemy się Konwiktorską na Stare miasto. Kibiców jest tutaj dużo i klaszczą. Jest pierwszy zdaje się punkt nawadniania. Biorę wodę. Kubeczki styropianowe jednak niestety nie wygodne. 3 tyłki i odrzucam. Było ciasno na tym punkcie. Na 5 km zerkam trochę po okolicy i budynkach miasta. Nie ma kiedy bardzo zwiedzać i rozglądać się. Czas wejść na obroty. 5km w 4:28 co daje mi piątkę 23:30 a więc lecę na 3:16. Spokojnie jak na razie jest. Dobrze to utrzymać.

Zerkam za siebie grupa na 3:15 jest tuż za mną. 6 km też równo 4:28. Na siódmym punkt nawadniania biorę izotonie. Jednak w tym tempie nie pije mi się wygodnie sporą część rozlałem na siebie. Coraz cieplej robi się. To dobrze niech słońce przygrzewa. Niech twe promienie stają dopingiem dla maratończyków którzy pokonują kolejne kilometry. Teraz widzę jak ważne jest mieć na trasie rowerzystę lub znajomych którzy mają rzeczy. Mój balast zapasów jednak trochę waży i obciąża. 7 km 4:34 a więc nie jest to zbyt wielka różnica. Teraz dopada mnie kupa zawodników biegnących z pace na 3:15.. Ciasno muszę ich odstawić. Ten 6 km trochę zagalopowałem się bo chcąc odejść od nich przyspieszyłem zbyt mocno. Do 4: 11 to było za mocno ale chociaż mam luźniej. Zjadam pierwszy mus po 7 km. Dodaje od razu Powera i cisnę kolejny kilometr znowu poniżej 4:20. Muszę się zdyscyplinować bo będzie źle. Robię to na 10 km i wracam na 4:35. Dyszka wyszła mi 46:21 oj poniżej planu maksimum na 3:10 ale nie ma co się stresować. Idę dobrze ku celowi głównemu. Jak na razie moje tempo daje mi 3:14 oj byłbym przeszczęśliwy aby mieć taki wynik końcowy. 


Jednak koniec planowania i gdybania 32km jeszcze. Dalej ulicami Warszawy mknę km z km. Nie gadam z innymi nie zaczepiam nikogo. Nie marnuję energii która będzie później bardzo bardzo potrzebna. Na 14 wcinam kolejnego Kubusia. Na punkcie nawodnienia z którego korzystam przydaje mi się tylko banana raczej jego kawałek. Kurczę muszę  go jakoś obrać. W rękawiczkach to sprawia trudność. Poszarpałem się i go zjadłem. Na 15 km powinienem mieć 1:05 -1:06. Nic z tych rzeczy. Mimo, że już wkręciłem się w tempo to właściwe to jednak 1:08 nie budzi niepokoju.   
Wszystko jeszcze przede mną. I tak jest stabilnie piątka ponownie 22,5 minuty z kawałkiem. Do połówki jeszcze 6 km. Tam sprawdzimy jak będzie. Już mam dobrą średnią.
16 i 17 km a nawet 18 bardzo równo 4:30 to mnie nakręca jeszcze bardziej. Jednak kosztuje to spor sił bo wiatr wieje niemiłosiernie. Staram się chować za innych zawodników. Jednak każdy ucieka także aby nie wystawiać się na ten chłód.
Dobiegłem do Ursynowa i tak powoli powoli upatruję zawodnika do którego dobiegam mijam i kolejnego. Tak kilka kilometrów to trwało. Wracając do Ursynowa to jest tutaj strefa kibica i Graja zespoły jak zresztą na całej trasie. Dużo ludzi dopinguje i wspiera maratończyków. Powoduje to tez radość na mej duszy przybijam dla dzieciaków piątki. Miło jest jak kibice odczytują imiona zawodników i krzyczą.  
Na 20 km endomondo już jakieś 200 metrów przed znacznikiem krzyczy kilometr. Trzepnąłem ręką w pas i telefon może się zamknie i przestanie tak kłamać. Ten mechanizm tak został skonstruowany aby podkręcać zawodników.
Nadchodzi 21 km tutaj powłoka i pokazuje mi 1:36 to szybko kalkulując 3:12 wrzucając granicę zmęczenia to 3:20 jest  dalej w grze i to bardzo poważnie. Ja nie zamierzam zwalniać wręcz przeciwnie.
Jednak gdy byliśmy na prostej to wiało mocno w twarz. Tak to przeszkadza. Trzymałem już za wszelką cenę to tempo. Kolejne punkty opijam się wodą. Może za dużo.  3 km prowadzę grupę potem ktoś krzyczy aby mnie zmienić bo zarżnę się. Racja teraz ja się chowam. 25 km ponownie 22,5 minuty. Jest bardzo dobrze.  Także na 26 zacząłem przyspieszać czy nie za szybko? Zjadłem ponownie kawałek banana. Tak za szybko na 27 czuję, że ten wiatr mnie zakatuje. Jest coraz mniej zawodników w grupce. Część została na punkcie nawadniania. Inni już truchtają lub idą a nawet stoją to skurcze łapią. Widok tych biedaków, którzy szarpnęli się mocniej niż ja trochę demoralizuje. 

Stało się nadszedł 28 km i mnie coś trafiło to kolka. Co? jak? dlaczego?. Nie miałem jej w treningach ani startach w ostatnich 3 latach kolki. Lewy bok tak kłuje. Jasny gwint dlaczego teraz jeszcze 14 km. Nic komicznie to wygląda ale biorę się za boki i biegnę krakowiakiem. Zresztą tracę trochę sekund. Po mnie więcej 600 metrach przechodzi. Opiłem się za bardzo lub ten burak teraz zaczął działać. To 4:57 wolniej i to ponad 20 sekund. Nic przyśpieszę jeszcze. 30 km i średnia spadła mi tylko o sekundę 4:31. Warto wskazać że od 17km jakieś 12 km co tu pisać równo 4:30 4:33 4:27 i tak biegłem. 

Dobra 30 km za mną. Wybiegam z tej strefy wiatru w miasto. Kurka zawodnicy z którymi biegłem zostali. Ponownie sam walczę. Szarpnąłem aby dobiec do kolejne mini grupy. 31 km 4:29 jeszcze daję radę. Nadchodzi 32 km dochodzą do mnie jednak ci zawodnicy z wietrznej grupy i wyprzedzają. 2 godziny 24 minuty i 10 km to nawet po 5 minut na km załamię nie tylko 3:20 ale i 3:15. To mnie wzmacnia i ruszam mocniej. 33 km 4:25 i nagle poczułem ból prawej stopy. Zrobił mi się mega pęcherz od tych butów. Czuje jak piecze i boli. 34 km niestety zwalniam trochę walczę z tym bólem. Głowa mówi szybciej noga jedna dobra prawidłowa da radę ale druga prawa piecze. Zaciskam zęby. Ból mnie przenika przez całe ciało. Na jednym z zakrętów wiraż mocno stanąłem ta bolącą stopą zabolało ponownie. Uciekaj bólu w chmury ja tu robię mega wynik. Nawet wiat uspokoił się i stał się moim teraz sprzymierzeńcem chociaż na trochę. Czyżby przepraszał mnie za poprzednie kilometry?Wiej sobie ile chcesz. Głowa chce szybciej, ręce także. Lewa noga popędza prawą. Ta prawa stawia opory. Walczę. Obcy ludzie mnie dopingują. Teraz nie czas na ból. Mam go w nosie a nawet gdzie indziej. Głowy w głowie mi podpowiadają przyspiesz, zawalcz i pokaż klasę.

Popijam na punkcie wodę i  rura. Cała naprzód Panie Węda. 7 km do mety. Teraz trzymaj to i jeszcze ciśnij. Przecież tyle osób trzyma kciuki. Obserwuje Cię chłopie w sieci i dopingują-rodzina, trener, znajomi, kuzyni i ciekawscy. Trudno straciłem ponownie na tym km pół minuty. Stop pali ogniem. Ponownie zaciskam wargi i biegnę. Mimo to wyprzedziłem kilku zawodników  o dziwo. Nie było tak źle jak sądziłem tylko 2 sekundy średnio straciłem na tej piątce. Na 36 km ponownie mijam kolejnych zawodników. Mnie też mijają ale nie tak częściej jak ja innych. Biegnę,  zerkam teraz co pół kilometra na zegarek. Zobaczyłem koleżankę Anię która mnie dopingowała i zapewne gdzie tam hen za mną jest jej mąż. Pokazuję, że ciężko. Zaciskam zęby. Jak ciężko sobie myślę. Zasuwasz gościu 4:34 km i marudzisz. Dawaj jeszcze, wyciśnij z siebie jeszcze trochę energii. Wybiegam z tej przeklętej prostej znowu bliżej Wisły. Aby do stadionu Legii. To już będzie zaraz widać Narodowy. Jeszcze 5 km a czas jest po prostu bomba. Pal licho te 3:10 to był plan kosmos. Teraz ważne aby kontrolować tempo i te 3:20 z zapasem złamać. Tak dalej cisnę choć w nogach czuję te 38 km. Długa prosta zaprowadzi mnie przez Solec bliżej mety. 

39 km jest teraz jesz ze trudniej. 4:52 wyszedł ostatni km. Trochę zwolnię odsapnę, odpocznę i zbiorę siły na końcówkę. Teraz z chęcią położyłbym się na tę rosnącą zieloną trawkę odpocząć, poleżeć nawet w tym wietrze, który ponownie jest przeciwko mnie. Jednak NIEEE!!!!! Tam już na mecie czeka Asia i brat oraz znajomi. Doganiają mnie baloniki 3:15 ależ pace ciśnie. Ma tylko parę  osób ale daje gość. 40 km też wolniej 4:58. Jestem już na tym moście.
Do mety 2 km a ja na trasie 3 godziny 5 minut już. Jeszcze spokojnie aby do stadionu. Wykrzesaj gościu jeszcze chociaż po 5:00 te 2 km i będzie dobrze. Nie szarpię się i gonię. Boli oj boli ałaj. Jest potwornie ciężko. Teraz to już truchtam. To nie jest już bieg a raczej w tym amoku biegu wydaje mi się, ale ja biegnę nadal poniżej 5 minut km. Prawa stopa oj to już z połowa w tych bąblach. Wiem, że ten wynik poniżej 3:20 już mam zrobiony.Doganiam jednak paru zawodników. Wbiegam zatem pod Narodowy. 



Teraz zmęczenie opada. Pojawia się ostatnie 500 metrów. Nie wiem kiedy 41 km był. Jeszcze zakręt i prosta. Tyle treningów i wyrzeczeń. Dieta i cóż z niej jak przytyłem 4 kg. Bieganie w deszcze, z rana w śniegu i mrozie. Ciąganie opony przez 6 km zamiast 600 metrów i teraz to mam. Teraz z językiem na brodzie i wściekłymi oczami na ból wydłużam sprężysty krok i poprawiam sylwetkę przed metą.

Ostatnie 200 metrów spinam się mocno.  Dostrzegam Asię i znajomych krzyczą. Patrzę na czas 3:13 jeszcze się pali Teraz budzę się z tego rozmyślania i przeszywającego bólu. Zaciskam pięści i dzida. Power gościu mknij jak strzała łucznicza do celu. Ile wlezie chociaż finisz niech będzie 150 metrów. Zawsze mam mocny finisz. 42 km jakby ich nie było.  Daję rady w sprincie cieszę się. 

Zaczynam skakać widząc wynik, unoszę ręce ku górze.

Spoglądam w niebo, przeżegnałem się. Jest 3:14:27 brutto co daje 3:14:07 netto.


Dobiegłem. Staję przy medalach. Otrzymuję złotą 42-kę TAK TAK 10 maraton i życiówka o ponad 6 minut. Zająłem 600 miejsce na blisko 7 tys. zawodników, którzy wystartowali. Wielu nie dobiegło. Nie ważne, że ten kosmos 3:10 czeka na mnie ale góra 3:20 zdobyta a nawet w gratisie 3:15.
 Maraton wygrał KIMUTAI Felix (Kenia) czas 2:10:34. Straciłem do niego ponad godzinę-:) Wyniki https://www.maratonypolskie.pl/wyniki/2017/orle7op.pdf Na uwagę zasługuje wynik naszej Ziomalki z Terespola Izabeli Trzaskalskiej 2:29:56 co daje jej minimum na MŚ w Londynie.

Warto mieć plan kosmos a potem cieszyć się z osiągniętego mega celu. Maraton dedykuję sobie z okazji urodzin, które miałem dzień wcześniej. Dziękuje trenerowi Darkowi Trębickiemu za wspieranie i plan treningowy, jego monitoring oraz wszelkie wskazówki. Asi za cierpliwość i ciągłe makarony do jedzenia. Kasi i Pawłowi za nocleg, wypasioną gościnę po biegu i buraki.
Podsumowując nie było tak źle. Pobiegłem na tyle na ile było mnie stać i na ile pozwoliły warunki. Będę jeszcze miał okazje ponownie zaatakować maraton z nowym wyzwaniem. Napewno muszę przetestować żele bo przy tej prędkości kubusie nie wiele dawały. PO drugie do treningów wprowadzić powinienem siłownię i więcej ćwiczeń siłowych. Kryzysy przezwyciężyłem. Maraton nie wypacza uczy pokory ale teraz mogę stwierdzić, że trzymając tempo średnio 4:36 na taki dystansie to żadne kryzysy tylko chwilowe narzekania. Zrobiłem to ponownie.  Jest radość i spełnienie. Teraz czas na ucztę kulinarną oraz trochę odpoczynku. Dwa góra trzy dni.
Cóż kolejny maraton…..za 2 tygodnie w Lublinie hehe. Tym razem to je będę spełniał innych marzenia o złamaniu magicznej granicy 4 godzin.

6 komentarzy:

  1. Świetnie Łukasz. Pamiętam jak walczyłeś o złamanie 3:30 a teraz 3:14 idziesz do przodu. Bardzo ładnie trenujesz. Powoli nie spiesz się. Relacja jak zawsze fantastyczna z dreszczykiem. Czytając ją już sądziłem, że nie dasz rady. dobry tatarski wojownik z Ciebie. Pozdrowienia od ultramaratończyka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak bym nie wiedział jak to się skończy to bym chyba padł na zawał w 2/3 lektury. Uwielbiam czytać Twoje opisy biegów, zwłaszcza tych najważniejszych. Są emocje, jak napisał przedmówca, jest dreszczyk. Obserwowałem Cię podczas biegu, była chwila niepewności gdy wyłączyłeś Endomondo, ale dopiero teraz widzę z czym się mierzyłeś, jaka to była walka... Podziwiam.

    No cóż, jesienią może i ja dołączę do elitarnego grona zdobywców królewskiego dystansu, choć dla mnie czas o godzinę gorszy od Twojego będzie wielkim sukcesem.

    Jeszcze raz gratulacje! Pozdrawiam
    kuzyn

    OdpowiedzUsuń
  3. Endomondo mnie denerwowało już bo oszukiwało kilometry po jakieś 30 do 50 nawet metrów na kilometrze. Gdzie jesienią w Poznaniu debiut?Zrób kilka połówek jeszcze, to nie przelewki inna liga królewski dystans.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli chodzi o Edmunda to chyba głównie kwestia telefonu i jakości odbiornika GPS w nim. No i zawsze można wyłączyć gadułę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Planowany debiut w Poznaniu. A wcześniej jeszcze w planach Wingsy, Wrocław, Szczecin, 3 dłuższe wybiegania i ta sama regularność której trzymam się od roku. Mam nadzieję że to wystarczy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Maraton to zupełnie inny dystans niż połówka czy wybieganie. Swoje trzeba wybiegać po prostu. Poczytaj jak ja mi po latach biegania poszły pierwsze dwa czy trzy maratony to była rzeźnia dla organizmu. Myślę, że 4:30 dasz radę zrobić z tego co biegasz. Wytrwałości i regularności.

    OdpowiedzUsuń