Do Wiązownej pojechałem po raz czwarty. To tam rok temu złamałem 1:30 notując wyśrubowany wynik który na długo pozostanie nie do osiągnięcia dla mnie 1:27:44 na atestowanej trasie. W tym roku jechałem z założeniem sprawdzenia się po dwóch miesiącach przygotowań do maratonu i osiągnięcia czasu..1:30 w taki mierzyłem w planie i taki zamierzałem osiągnąć. Kilka lat biegam i jestem w stanie określić sobie tempo oraz wynik w biegu na 80% możliwości. Tak i teraz sadziłem powinno być. Dychę jestem w stanie pobiec w pełni kontroli 42 minuty a piątkę poniżej 20 minut to i półmaraton po raz pierwszy spróbuję pobiec wg swojej filozofii. Fakt maraton w maju też będę biegł jako zając na określony czas. Rola pacemakera coraz bardziej zaczyna i się podobać.
Jednak po kolei. Pojechaliśmy z klubem Biała Biega wesołym autobusem. Z rana nie wiele zjadłem. W sobotę nie biegałem i popracowałem się fizycznie. Czułem, że straciłem trochę sił.
Dojechaliśmy wcześniej niż planowaliśmy. Było słoneczko ale wiatr wiał jak to w Wiązownej. Pakiety trener odebrał wcześniej. Przygotowywałem się w biegu na krótko i z kompresami na nogach. Zrobiłem rozciąganie i ponad dwa kilometry truchtu po trasie. Szybko wróciłem na start szukając gorączkowo swoich ale nie udało się znaleźć.
Stanąłem w strefie 1:3. Nastąpił start. Początek bardzo asekuracyjnie i spokojni. Nabiegam się jeszcze dzisiaj.
Szukałem kogoś z kim mogę się zaczepić. Zobaczyłem kolegę Irka, który na ostatnich zawodach na 5 km mnie łyknął mnie i nie dogoniłem go. Teraz i z nim postanowiłem biec.
Piłem na każdym z punktów i zauważyłem, że z Irkiem coś złego się dzieje. Słysze jak nierówno oddycha i kaszle. Kilometr za kilometrem a nasze tempo oscylowało wokół 4:15-4:17 w tym czasie nie ma co myśleć o zrobieniu zakładanego rezultatu.
Na 5 km spotkałem kolejnego ziomka z Lublina Roberta i z nim biegłem dalej. Średnio było lepiej bo 4:13.
Jednak po 9 km zorientowałem się ze tempo nam spada 4:20 to już nie mogę sobie pozwolić. Zatem ruszyłem sam do przodu. Bliżej nawrotu to już biegło mi się lepiej i szybciej. 4:10 na 10 km. Dychę zrobiłem w ponad 43 minuty. Ten czas mówił mi, że muszę przyspieszyć jeszcze. Przede mną podbieg który trochę mnie spowolni.
Po przebiegnięciu 12 km i wbiegnięciu na górę zaczynałem brać się za robotę. Wg szybkich obliczeń musiałem przez 9 km nadrobić ponad minutę aby osiągnąć zakładane 1:30. Ruszyłem samotnie dyktując sobie tempo.
Biegłem dalej czując, że jest dobrze. Kolejny punkt popijam kilka łyków wody i rura. 18, i 19 km poszły bardzo dobrze 4:05/km. Biegnę sam co raz mijając kogoś. Do mety 2 km i głód odczuwam coraz bardziej. Zaciskam zęby i walczę. Jest 20 km i pozostał ostatni.
Nie przyspieszam tylko czekam ostatniej prostej długiej bo 700 metrów. Czuję też, że obtarłem się i zaczyna bardzo boleć. Jest ostatnia prosta.
Do mety już coraz bliżej zerkam na zegarek jest 1:29 z kawałkiem a więc dobiegnę spokojnie w 1:30. Widzę zegar świetlny i pali się 1:30 brutto a meta tuż tuż. Jest satysfakcja.
Zatrzymuję się dostaje przepiękny cudowny medal.
Po biegu zrobiłem głupi błąd bo zamiast się porozciągać i potruchta pognałem szybko na jedzenie. Objadłem się i nie zrobiłem ważnego elementu po biegu.
Ogółem pobiegłem rozsądnie i dobrze. Dobrze rozplanowałem drugą część biegu i za szybko nie wystartowałem. Po powrocie do domu jednak odczułem wysiłek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz