środa, 5 maja 2021

Utra, ale beze mnie 

Niestety nie pobiegłem tego ultra u siebie. Nie czułam się na siłach zarówno z braku treningów jak i przemęczenie. Nie wyspanie zrobiło te swoje. Oto moja relacja okiem organizatora.

Test trasy biegu ultra maratońskiego odbył się na dystansie 50 km. Zanim testerzy zjechali i ruszyli wałczyć z pół setką należało tę trasę wytyczyć. Doświadczenie w oznaczaniu różnej wielkości tras podpowiadało nam, aby robić to dzień przed. Zatem ruszyliśmy z sąsiadem Krzyśkiem, studentem Łukaszem oraz Wolontariuszwm Mikołajem w piątek w południe. Paliki, szarfy, kierunki i mapa. Znakujemy, wbijamy i ustawiamy od Studzianki. Nagle klops. Biała strzała walcząca z błotem staje w środku lasu. Na pomoc przychodzi radny Grzegorz Wysocki, który mimo prac polowych odpala 60-tkę i grzeje na pomoc. Zanim wyciągnął poczciwego opelka my ogarnęliśmy do 13km z buta z Mikołajem i Łukaszem. W między czasie okazało się, że nie dajadą TOI TOIe i zostaje las. Kilometr po kilometrze opanowaliśmy Studziankę. Wyrwana już mało biała strzała mknęła jak szalona po dołach i wertepach. Podzieliliśmy się i z auta tylko szybę odsuwaliśmy i znakowaliśmy. Przez las w Janówce dotarliśmy do Wólki Kościeniewickiej do punktu 22km. Ustaliliśmy z miejscowymi temat żywienia i w drogę w lasy Grabowszczyny. Tę część trasy szybko zrobiliśmy i znaleźliśmy się w Huszczy. Tam było nieco trudniej. Ponownie błoto i dzięki szczęściu wyjechaliśmy. 30 km i narada jak prowadzić tutaj bieg. Doszliśmy do wniosku, że autem doprowadzimy dotąd ile można a dalej wolontariusze będą kierować. Na 32 km mniej więcej uzgodniliśmy jak będzie wyglądał punkt wzmocnienia. Przez las i piachy dotarliśmy do Koszoł. Tutaj dojechała Wiola. Przekazaliśmy jej instrukcje co i jak na drugi dzień ma robić. Potem piaszczystą droga znakowaliśmy trasę do Lubenki. Tam 40 km i omówienie kolejnego punktu żywienia. Dalej poszło już łatwiej. Kilka zakrętów oraz skrętów i wylądowaliśmy w Studziance na chodniku. Ostatnie kilometry i mieliśmy najważniejsze z gotowy. Teraz pozostało wytyczyć strefę przy starcie i mecie oraz las. To zajęło nam z Przemkiem już czas do nocy. W świetle halogenów prawie nam się udało. Jeszcze sprawdzenie czy uda się pieróg tatarski zrobić oraz sękacze na czas. Z rana o godz. 4:45 dostawiałem jeszcze 15km i znakowałem teren wokół cmentarza tatarskiego.

Pierwsi testerzy zjeżdżali już w piątek po południu po odbiór pakietów. W sobotę z rana zrobił się ruch na Łysej Górze. Jedni przyjeżdżali z niedowierzaniem gdzie te ultra a inni podekscytowani już tuptali przed trasą. O 8 rozpoczęły się pierwsze wycieczki w teren. Pierwszego poprowadził na rowerze Przemek. Długo nie najechał bo po 2 km pękła przerzutka i musiał szybko gnać czołówkę. Po ominięciu mizaru przy drodze na pierwszego czekał już Mikołaj na swoim pędzidle. To on wziął na siebie trud prowadzenia testerów. My zaś wskoczyliśmy w mechaniczne rumaki i ruszyliśmy na punkt 10 km. Tam rozstawiliśmy się. Zadzwonił Mikołaj, że na 9 km prowadzący zaorali go na błocie i nie miał kto dalej prowadzić. Zdecydowałem się zabrać ratowników medycznych i poprowadzić pierwszego. Od 10 km ukształtowała się czołówka dwóch testerów z Warszawy (nazwijmy go Motyl z racji ubioru) i Lubina (Robert). Testerzy biegli w słońcu pośród pól i lasów. W końcu wybiegli w przestrzeń gdzie odezwał się wiatr, który zaczął przeszkadzać. Na przemian zmieniali się. Z auta wyglądało to jakby prowadzili grę psychologiczną kto kogo wytrzyma. Na punktach solidarnie uzupełniali zapasy. Co zakręt to zbyt długo nie można było stać bo pojawiali się oni momentalnie w lusterku auta. Serca nam zadrżały gdy jeden z nich Robert znikł nam po raz pierwszy tego dnia. Gdzieś na 26 km biegł tylko Motyl. Okazało się, że po kilku chwilach odnalazł się na pik stopie w lesie. Prowadzący lekko i z uśmiechem trzymał mocne tempo w granicach 4:20/km. Przed 30 km zrobiliśmy nawrót i ujrzeliśmy Roberta, który gonił pierwszego. Gdy jechaliśmy pod prąd minęliśmy z naprzeciwka jeszcze 4 zawodników. W końcu objazdem przez las na styk złapaliśmy pierwszego na punkcie żywieniowym. Niebawem w ten środek lasu gdzie był bar tak tam było wszystko kabanosy, czekolada, banany, coca cola i nie tylko. Posileni ruszyli dalej a my za nimi. Trzeci był jakieś 12 minut za nimi. Prowadziliśmy ich do kolejnego „żarełka” na 40 km. Zasuwali równo choć już obstawialiśmy, że pierwszy wymięknie i Robert go łyknie bo lepiej wygląda. Jednak to ultra i wszystko rozstrzygnie się na ostatnich kilometrach. Zmęczeni testerzy po wybiegnięciu z miejscowości Lubenka wpadli do Studzianki a tutaj zaczął towarzyszyć a raczej przeszkadzać im wiatr. To już ostatnie trudne km. Jechaliśmy w znacznej odległości od pierwszego. Motyl zachował więcej sił i mozolnie trzymał tempo. W końcu doprowadziliśmy do go mety. Osiągnął on czas 3 godziny 43 minuty. Jakie było nasze zdziwienie gdy 10 minutach nie przybiegł Robert. Ruszyliśmy na poszukiwania. Zniecierpliwieni pytaliśmy mieszkańców i kolejnego testera czy go nie widzieli. W końcu znaleźliśmy. Okazało się, że zgubił się i nadbiegał 5 km. Szkoda bo walczył do 40 km równo. Dalej podjeżdżamy pod kolejnych zawodników. Tak jedne po drugim, jedna po drugiej dotarli do mety. Tam czekał izotonie, medal drewniany i pyszny pieróg tatarski. Wśród testerów było wielu debiutantów na dystansie ultra. Mam nadzieję, że będą miło wspominać ten dzień. Oto wyniki:



Był to kameralny ultra tak na sprawdzenie trasy i wszelkich elementów organizacyjnych. Wyszło to całkiem nieźle. Choć w październiku czeka nas ultra na 66km. Dziękuje wszystkim za przyjazd i udział. Serdeczne podziękowania dla wolontariuszy na punktach i pomocy przy organizacji testu. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz