niedziela, 21 listopada 2021

Organizowanie i bieganie


Po długiej regeneracji trochę biegam. Poleciałem nawet bieg nocny w Białej Podlaskiej 30 października 2021 na 5 km 22:28 to czas z początków kiedy zaczynałem biegać. Jednak chodziło o oto aby wystartować. Raz biegam 3 razy tygodniowo, raz dwa albo tylko jeden. Do tego sauna i moczenie się w zimnej wodzie póki co raz w tygodniu na regenerację. Przeprosiłem rower i tez zaczynam kręcić. Ostatnio byłem nawet na basenie. Teraz czas na ćwiczenia obwodowe, bo w domu ćwiczę rzadko. Ostatnio organizowałem Ultra Tataruk na 66 km i bieg Tatara na 33 km. Było kameralnie i klimatycznie. Ciągle testuję warianty organizacyjne i logistyczne. Jednak teraz w tych czasach ciężko z wolontariuszami i wsparciem ale nie poddaje się.  Zresztą taki bieg kilometrowo organzowałem pierwszy raz. Kolejny raz to 8 stycznia 2022 rok III Tatarska Dycha i III Ultra Tatar na 50km. Zapisy już niebawem.

Oto fotki z ostatniego spotkania biegowego foto . Oto wyniki

Bieg Tatara 33km wyniki

Ultra Tataruk 66 km wyniki

























poniedziałek, 10 maja 2021

Kajaki zamiast biegania

Okres wiosenno-letni co czas gdzie więcej pływam kajakiem niż biegam. Tak dziej e się już zazwyczaj od kwietnia. Oto relacja z ostatniego trudnego kajakowania.

Ciężka przeprawa przez Klukówkę zakończona sukcesem

O tym, że będzie ciężko wiedziałem. O tym, że ładna pogoda w ten dzień nadejdzie także ale o takich wrażeniach jakie zrobiła nam rzeka to nie zapomnę na długo.

Zjeżdżamy się o 7ej z rana na bazę. Załadunek i jedziemy do Bordziłówki. Tam jesteśmy coś po 9 rozładunek kajaków. Po drodze mijamy Leśną i zakręcamy przy Sanktuarium gdzie trwa pierwsza komunia święta. Poza tym jest i ryneczek to mieliśmy dobre wejście.



Część zostaje nad rzeczką a reszta jedzie odstawić auto. W okolicy mety przesiadamy się do busa. W tym czasie do chłopaków podjechali panowie w niebieskich mundurach obserwując co się dzieje. Po wstępnym instruktażu, małym zamieszaniu i po wodowaniu ruszamy. Na samym przodzie dzisiaj z pasażerem z przodu. Początek wiadomo spokojny, wręcz sielski ale za niedługi czas zacznie się. Oni tego nie wiedzą. Nie spodziewają się takich przeszkód. Oglądam się z tyłu pięknie w majowym słoneczku mieni się sanktuarium.

Wpływamy w las i zaczyna się. Leży drzewo przewalone dosyć spore i nagromadzone śmieci. Szybka reakcja wychodzę po konarze, zrzucam z siebie ciuchy i staję przesuwać kajaki. Proszę o przechodzenie bokiem. Dopływają kolejne załogi i zaczyna się przeprawa. To rezerwat Chmielinne. Tutaj przyroda ma swoje prawa. Jednak zaskakuje i nie pozwala zbytnio na eskapadę. W ciągu tygodnia spadło sporo wody i poziom nie sprzyja pokonywaniu powalonych drzew pod spodem. Jest błoto, a wręcz bagniście. Jedno drzewo, drugie trzecie i jest ekstremalnie. Co raz wskakuję popas i przeciągam kajak. Dalej gdy wszyscy już przeszli pierwszą przeszkodę i mozolnie przesuwamy się do przodu. Buty zaczynają być w ciągane przez bagno. Biorę pierwsze napotkanie dziecko któremu ciężko iść i je na plecy i brodzę miejscami po kolana w bagnie. Mały boi się bo trzyma mnie bardzo mocno. Kilkaset metrów i młodzieniec staje na suchym...ale powalonym drzewie. Dalej po konarze i na drugi brzeg. Reszta walczy i ciągnie kajaki to wodą po przenosi brzegiem. Początek więc póki do jest frajda. Z upływem czasu nie jest już tak wesoło. Wiosna która zawitała do rezerwatu oczarowuje swoją zielenią. Kolorytu dodają różnobarwne kajaki. Nie ma kiedy robić zdjęć. Trzeba ratować przeprawiać się i walczyć. Rozciągamy się. Kto żyw wspiera innych. W ruch poszły liny. Nie można tych drzew tak sobie ucinać więc piły nie brałem. Przenosimy, przesuwamy, przesuwamy kajaki. Z każdym pokonanym malutkim odcinkiem jest trudniej. Otoczenie sprzyja bardziej zwiedzaniu i podziwianiu przyrody niż pokonaniu rzeki. Po godzinie sytuacja jest bardzo trudna. Przesunęliśmy się niewiele a końca nie widać.


Nagle kolega Tomek robi prosty szkolny błąd i zatapia kajak sam wpadając po pas. Przy tym uszkadza rękę. Ruszamy na pomoc aby wydobyć kajak i wylać wodę. Przód posunął się dalej. Rzeka nas nie oszczędza. Cześć już szuka obejścia bokiem i wyciąga „statki”. Na brzegu zaczyna się pierwsze zdenerwowanie, krzyki i zniecierpliwienie. My walczymy przesuwamy, przenosimy i brodzimy w bagnie. Nie ma kiedy nawet odsapnąć. Jest pot, zadrapania, krew i pojedynek -człowiek kontra natura. Co chwila ktoś potrzebuje pomocy. Jest nie zbyt ciekawie ale atak na Klukówkę trwa. Dzielnie radzą najmłodsi. Chłopcy na końcu toczą heroiczny bój o wyciąganie kajaków i w końcu odnoszą sukces. Wychodzą na brzeg omijają tę pierwszą przeszkodę, którą ja miałem dawno. Na froncie walki zostaje jeszcze Bogdan który jedyneczkę wspiera jak może. Nie jest łatwo. Dobrze, że jest piękne słoneczko i nie pada. Część próbuje przepływać pod leżącymi drzewami. Tu ktoś klinuje się a tam potrzebuje wsparcie aby przejść górą. Przytrzymując niektóre osoby zawisam na chwilę, bo o mało nie wpadamy do wody. Siła równowagi zwycięża. Och udało się tym razem. Reszta już na brzegu, inni poszli z kajakami w rękach szeroko rozumianym poboczem.



Nagle krzyk i las niesie echo w eter: Węda zabiję ciębieeee!!!!!!!!!!!!To jeden z uczestników wyprawy już wymiękał hehhe. My walczymy, nie poddajemy się. To nie będzie Waterloo. Tutaj duch walki nie ginie. Trudno będzie opóźnienie ale wyjdziemy z tego. Jest ciężko i trudno wręcz ekstremalnie. Korab za korablem przesuwamy się korytem rzeki. W końcu decydujemy się po pokonaniu 31 drzew aby pociągnąć kajaki po łąkach. Nie rezygnujemy a jedynie wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje. Tutaj jest już ostro. Linę zaczepiam na siebie i ciągniemy kajak z całym ekwipunkiem kilkaset dobrych metrów. Niektórzy próbując nieść inni ciasną a kolejni już nie dają rady. W końcu przenosimy za małą tamę i mała nagroda po słodkim lizaku. Nerwy trochę opadły więc ruszamy już normalnie w wodzie. Chlup chlup wiosło za wiosłem kierujemy się do Witulina. Tutaj na moście kameruje nas Max z Radia Biper. Wpadamy na zator. Jakoś udaje się pod drzewem przecisnąć. Dopływamy do kolejnego i tutaj wynosimy. Teraz czas na ciepły posiłek. Rozłożyliśmy się kajakowymi leżami na pobliskiej łące. Łyżki i miski tylko śmigają. Chochelka błyszczy się w słońcu a zupy ubywa. Dalej kawka, herbatka po troszeczkę gadka szmatka nawiązywanie nowych znajomości. Tutaj budują się relacje i kontakty. W oddali jakieś dwa quady na zwiad podjeżdżają, ktoś biega, ptaki latają a miejscowy gospodarz nieśmiało zbliża się do nas. Podszedł w pobliże rzeki i obserwuje. Dla większości osób już przeszła już złość i są gotowi dalej atakować. Jest sielsko i wiosennie. Słońce coraz wyżej, ptaki śpiewają.

Ruszamy dalej ku Terebeli. Po drodze trochę szuwarów i kolejna przeszkoda kładka. Pomagamy trochę ja podebrać i góra przeciskamy się. W Terebeli przed tamą ponownie jest Max i nas kameruje oraz robi fotki. Na tamie pierwsza osada przebija się i tylko cudem nie zanurkowała. Wyskakuję z kajaka. Obchodzę i hyc do wody kajak po kajaku delikatnie przesuwam przez tamę. Woda daje po nogach i ciągnie w dół, ale trzy takie podejścia i wszyscy bez uszczerbku przeszli. Dalej z gwizdkiem jak torpeda przesuwamy się przez wszystkich. Gdy jesteśmy na przodzie mała tama ale mieścimy się i dajemy radę. Widoki coraz piękniejsze są im dalej się przesuwamy (będzie album w galerii). Drzewa przybierają rożne kształty zwłaszcza te suche i podgryzione przez bobry. Mostki jakie mijamy dodają uroku. W Grabanowie zieleń wręcz nas zasłania od słońca. Potem mamy most dawnej kolei wąskotorowej i kolejna przeprawa przez tamę Tym razem za wysoko jest zdecydowanie i przenosimy. Po tej przenosce ruszamy żwawiej i szast prast lewa prawa bujamy nasza łajbę. Na czele atakujemy dalej Klukówkę. Jest coraz cieplej i ręce już przypieczone są. Rozpędzamy się nawet do 9 km na godzinę i tak 2 km zasuwamy. Dochodzi 16ta więc mamy spore opóźnienie ale walczymy, atakujemy i kąsamy Klukówkę konkretnie. Nie odpuścimy. Jeszcze jedno drzewo, kolejny mostek, kładka i spora tama. Dalej słuchać już drogę międzynarodową E -30 i kolejna brzoza przewalona. Wysiadam próbuję podnieść i … trach prach o dziwo pęka bo spróchniała. Kolejną wywali wiatr i trzeba było wychodzi. Wypływamy dalej śmielej na przestwór klukowskiego wodnego akwenu. Wody jest więcej i zbliżamy się ku końcowi. Choć ostatni mostek powoduje że klinujemy się beczka z wyposażeniem blokuje nas. Centymetr po centymetrze wychylam się czuję ze woda wpływa do kajaka ale jakoś prześlizgujemy się, uf...Po 6 godzinach i 7 minutach mamy Krznę i tamę na Sielczyku. Mimo dramatyzmu i początkowych trudności udało się ok. 17 km pokonać. Osady jeszcze długo dopływały. Co widzieliśmy, o czym rozmawialiśmy jak walczyliśmy i się wspieraliśmy to nasze. Wrażenia były niesamowite. Teraz opalone ciała, bolące ręce i nogi odpoczywają. Tak nogi od przenoszenia. Dziękuję wszystkim za udział, chęć walki na trasie i zwycięski atak.

Fot. Olga i Mateusz Siwiec, Katarzyna Wilczyńska i Łukasz Węda

środa, 5 maja 2021

Utra, ale beze mnie 

Niestety nie pobiegłem tego ultra u siebie. Nie czułam się na siłach zarówno z braku treningów jak i przemęczenie. Nie wyspanie zrobiło te swoje. Oto moja relacja okiem organizatora.

Test trasy biegu ultra maratońskiego odbył się na dystansie 50 km. Zanim testerzy zjechali i ruszyli wałczyć z pół setką należało tę trasę wytyczyć. Doświadczenie w oznaczaniu różnej wielkości tras podpowiadało nam, aby robić to dzień przed. Zatem ruszyliśmy z sąsiadem Krzyśkiem, studentem Łukaszem oraz Wolontariuszwm Mikołajem w piątek w południe. Paliki, szarfy, kierunki i mapa. Znakujemy, wbijamy i ustawiamy od Studzianki. Nagle klops. Biała strzała walcząca z błotem staje w środku lasu. Na pomoc przychodzi radny Grzegorz Wysocki, który mimo prac polowych odpala 60-tkę i grzeje na pomoc. Zanim wyciągnął poczciwego opelka my ogarnęliśmy do 13km z buta z Mikołajem i Łukaszem. W między czasie okazało się, że nie dajadą TOI TOIe i zostaje las. Kilometr po kilometrze opanowaliśmy Studziankę. Wyrwana już mało biała strzała mknęła jak szalona po dołach i wertepach. Podzieliliśmy się i z auta tylko szybę odsuwaliśmy i znakowaliśmy. Przez las w Janówce dotarliśmy do Wólki Kościeniewickiej do punktu 22km. Ustaliliśmy z miejscowymi temat żywienia i w drogę w lasy Grabowszczyny. Tę część trasy szybko zrobiliśmy i znaleźliśmy się w Huszczy. Tam było nieco trudniej. Ponownie błoto i dzięki szczęściu wyjechaliśmy. 30 km i narada jak prowadzić tutaj bieg. Doszliśmy do wniosku, że autem doprowadzimy dotąd ile można a dalej wolontariusze będą kierować. Na 32 km mniej więcej uzgodniliśmy jak będzie wyglądał punkt wzmocnienia. Przez las i piachy dotarliśmy do Koszoł. Tutaj dojechała Wiola. Przekazaliśmy jej instrukcje co i jak na drugi dzień ma robić. Potem piaszczystą droga znakowaliśmy trasę do Lubenki. Tam 40 km i omówienie kolejnego punktu żywienia. Dalej poszło już łatwiej. Kilka zakrętów oraz skrętów i wylądowaliśmy w Studziance na chodniku. Ostatnie kilometry i mieliśmy najważniejsze z gotowy. Teraz pozostało wytyczyć strefę przy starcie i mecie oraz las. To zajęło nam z Przemkiem już czas do nocy. W świetle halogenów prawie nam się udało. Jeszcze sprawdzenie czy uda się pieróg tatarski zrobić oraz sękacze na czas. Z rana o godz. 4:45 dostawiałem jeszcze 15km i znakowałem teren wokół cmentarza tatarskiego.

Pierwsi testerzy zjeżdżali już w piątek po południu po odbiór pakietów. W sobotę z rana zrobił się ruch na Łysej Górze. Jedni przyjeżdżali z niedowierzaniem gdzie te ultra a inni podekscytowani już tuptali przed trasą. O 8 rozpoczęły się pierwsze wycieczki w teren. Pierwszego poprowadził na rowerze Przemek. Długo nie najechał bo po 2 km pękła przerzutka i musiał szybko gnać czołówkę. Po ominięciu mizaru przy drodze na pierwszego czekał już Mikołaj na swoim pędzidle. To on wziął na siebie trud prowadzenia testerów. My zaś wskoczyliśmy w mechaniczne rumaki i ruszyliśmy na punkt 10 km. Tam rozstawiliśmy się. Zadzwonił Mikołaj, że na 9 km prowadzący zaorali go na błocie i nie miał kto dalej prowadzić. Zdecydowałem się zabrać ratowników medycznych i poprowadzić pierwszego. Od 10 km ukształtowała się czołówka dwóch testerów z Warszawy (nazwijmy go Motyl z racji ubioru) i Lubina (Robert). Testerzy biegli w słońcu pośród pól i lasów. W końcu wybiegli w przestrzeń gdzie odezwał się wiatr, który zaczął przeszkadzać. Na przemian zmieniali się. Z auta wyglądało to jakby prowadzili grę psychologiczną kto kogo wytrzyma. Na punktach solidarnie uzupełniali zapasy. Co zakręt to zbyt długo nie można było stać bo pojawiali się oni momentalnie w lusterku auta. Serca nam zadrżały gdy jeden z nich Robert znikł nam po raz pierwszy tego dnia. Gdzieś na 26 km biegł tylko Motyl. Okazało się, że po kilku chwilach odnalazł się na pik stopie w lesie. Prowadzący lekko i z uśmiechem trzymał mocne tempo w granicach 4:20/km. Przed 30 km zrobiliśmy nawrót i ujrzeliśmy Roberta, który gonił pierwszego. Gdy jechaliśmy pod prąd minęliśmy z naprzeciwka jeszcze 4 zawodników. W końcu objazdem przez las na styk złapaliśmy pierwszego na punkcie żywieniowym. Niebawem w ten środek lasu gdzie był bar tak tam było wszystko kabanosy, czekolada, banany, coca cola i nie tylko. Posileni ruszyli dalej a my za nimi. Trzeci był jakieś 12 minut za nimi. Prowadziliśmy ich do kolejnego „żarełka” na 40 km. Zasuwali równo choć już obstawialiśmy, że pierwszy wymięknie i Robert go łyknie bo lepiej wygląda. Jednak to ultra i wszystko rozstrzygnie się na ostatnich kilometrach. Zmęczeni testerzy po wybiegnięciu z miejscowości Lubenka wpadli do Studzianki a tutaj zaczął towarzyszyć a raczej przeszkadzać im wiatr. To już ostatnie trudne km. Jechaliśmy w znacznej odległości od pierwszego. Motyl zachował więcej sił i mozolnie trzymał tempo. W końcu doprowadziliśmy do go mety. Osiągnął on czas 3 godziny 43 minuty. Jakie było nasze zdziwienie gdy 10 minutach nie przybiegł Robert. Ruszyliśmy na poszukiwania. Zniecierpliwieni pytaliśmy mieszkańców i kolejnego testera czy go nie widzieli. W końcu znaleźliśmy. Okazało się, że zgubił się i nadbiegał 5 km. Szkoda bo walczył do 40 km równo. Dalej podjeżdżamy pod kolejnych zawodników. Tak jedne po drugim, jedna po drugiej dotarli do mety. Tam czekał izotonie, medal drewniany i pyszny pieróg tatarski. Wśród testerów było wielu debiutantów na dystansie ultra. Mam nadzieję, że będą miło wspominać ten dzień. Oto wyniki:



Był to kameralny ultra tak na sprawdzenie trasy i wszelkich elementów organizacyjnych. Wyszło to całkiem nieźle. Choć w październiku czeka nas ultra na 66km. Dziękuje wszystkim za przyjazd i udział. Serdeczne podziękowania dla wolontariuszy na punktach i pomocy przy organizacji testu. 

 

środa, 7 kwietnia 2021

Więcej biegania i podsumowanie marca 2021

W marcu było już zdecydowanie lepiej. Miesiąc zakończyłem z z rezultatem 219 km co nie jest jakimś wielkim wyczynem ale 200 przekroczone. Tygodniowo nie przekroczyłem 60 km. Zrobiłem jeden maraton tak na sprawdzenie i porządniejsze wybieganie. Co ważne przez 47 dni zrzuciłem 6,2km. Stara zasada odstawienia słodyczy, piwa i napojów gazowanych pomogła.

W kwietniu to połowy mniej więcej postaram się 4 raz w tygodniu pobiegać aby trochę kilometrów złapać i przede wszystkim poprawić trochę szybkość tych treningów. Wypada tez ponad 30 km pobiec wybieganie w drugi weekend kwietnia.
Mniej więcej koło połowy miesiąca spróbuje przebiec połówkę na sprawdzenie tak trochę mocniej. Potem to wiadomo miejmy nadzieję debiut w ultra. 

czwartek, 25 marca 2021

Poranna dycha 

Po cross maratonie pozostał medal i wpis na blogu. Czuję się dobrze. Nie to że nie ma skutków ubocznych. Owszem zmęczenie organizmu jest ale nie takie jak było po pierwszych maratonach.

Jeszcze w tym tygodniu bardzo w wir treningów nie będę się wbijał. Rozbieganie głównie po asfalcie 15 km zrobiłem we wtorek całkiem spokojnie po jakieś 5:15/km. 

Dzisiaj wstałem 4:42. Za oknem jeszcze ciemnawo ale tradycyjna szklana wody z cytryną i wskakuję w ciuchy biegowe. Trochę rozciągania i wyruszam na polne drogi i dróżki pośród pól i lasów. Nie forsuje tempa. Początki to noga za nogą. Jest 5 rano więc jeszcze organizm nie funkcjonuje jak należy. Należy jeszcze spokojnie podchodzić do porannych treningów zwłaszcza po maratonie. 

Z każdym kilometrem jest coraz widniej. Tu sarenki przebiegają przez drogę tam zając stoi na miedzy.  Ptaszki dają poranny koncert informując o tym, że nadeszła wiosna. W powietrzu czuć ocieplenie. 

Co do treningu od kilometra do kilometra i dyszka wpadła. Czas bardzo cieńki bo średnio 5:35/km bez napinania. Nie pamiętam kiedy tak wolno biegałem nawet na rozbieganiu. Jednak ważne aby ruszać się z rana co jest bardzo ważne dla mnie. Do biegania teraz dojdzie rower i kajak.  Musze tez powrócić do ćwiczeń stabilizacyjnych i wzmacniających. 

Jeżeli chodzi o wagę to przez 5 tygodni udało mi się zbić 4 kg. To zasługa odłożenia wszelkich słodyczy i gazowanych napojów w tym piwa. 

Dobrze byłoby trenować bieg 4-5 razy w tygodniu ale łatwe to nie jest czasowo. Pozostaje kwestia poukładania wszystkich zajęć tak aby wyrwać te półtorej godziny na trening.


poniedziałek, 22 marca 2021

Niezły trening Cross Maraton Kulbaczyńskiego

Biegam cały czas choć mniej regularnie zazwyczaj 2 góra 3 razy w tygodniu. Poza bieganiem jest sauna i morsowanie raz w tygodniu. Niestety nie ćwiczę.

Pomysł treningu w maratonie w Kodniu podsunął mi sąsiad Krzysiek, który biega już jakiś czas i na dobre wkręcił się. Niestety nie mogłem pobiec treningu w lutym w Studziance Oto wyniki


. Za to ten chciałem zaatakować z marszu. Bez wybiegania 30 km. Najwięcej raz 27 km było i raz 25 km. Sam byłem ciekawy ile mi zostało z tych przygotowań jesiennych, których nie udało się porządnie zweryfikować. Z drugiej strony zawsze to okazja na długie wybieganie po terenie i przetestowanie nowych elementów wyposażenia biegowego. 

Założenie było takie aby nie ukończyć poniżej 4 godzin. Siłą woli 3:45 było w moim zasięgu. Oczywiście zwiększyłem nawodnienie i węglowodany kilka dni przed treningiem. Ostatnie bieganie było we wtorek a zatem 3 dni regeneracji to trochę za mało. Cóż trzeba lepić z materiału jaki jest.

Z rana w dzień treningu na śniadanie była jajecznica zwykła bez dodaków poprzedzona szklanką wody z cytryną i dalej nawodnienie. Buty dobieram typowo na piach i las. Palce u nóg smaruję sudocremem oraz inne miejsca narażone na otarcia.  Obklejam także plastrami aby koszulka nie była czerwona. Na posmarowane stopy zakładam kompresowe skarpety i opaski kompresyjne. Nie ryzykuję biec w spodenkach choć korci. Cienkie spodnie dresowe jednak przydadzą się. Najwyżej będę w tracie podwijał. Góra z kolei to tylko koszulka i wiatrówka. Oczywiście zakładam czapkę, buff i rękawiczki. Na plecy po raz pierwszy plecak z bukłakiem i wężem. Zalewam pond 3/4 izotonikiem własnej roboty. Zobaczymy jak to będzie funkcjonować. Dotychczas z plecakiem biegałem kilka razy ale bez bukłaka. Do plecaka pakuje 3 musy Kubusie owocowe jabłko-banan co jest już tradycją. Do tego 2 shoty zamiast żeli na wzmocnienie i też to dobry czas na icj na przetestowanie. Póki co shot raz stosowałem w grudniu na maratońskim treningu. Żele są dobre ale zajmują mi zbyt dużo czasu na ich rozpakowanie i spożywanie. Do plecaka jeszcze wkładam profilaktycznie-:): telefon, butelka czystej wody 0,5l plastry, folia termiczna, woda utleniona, bandaż, nóż, zapalniczka,  taśma życia, setka mocnego % izotoniku i regionalna gazeta na podpałkę w razie czego. Razem około 2,5 kg balastu. Przyda się nie przyda ale komfort psychiczny jest. Nigdy nie wiadomo coś się wydarzy. Bywało już różnie. Nie odczuwa się tego wcale. Na rękę rzecz jasna zegarek. Na miejscu jeszcze upijam parę łyków kawy. 

Przed wyruszeniem krótkie rozciąganie i trucht podczas którego obowiązkowo "dwójka" . Ostatnie czynności to sprawdzanie sznurowania butów i stoperan połykam profilaktycznie. Układam też przewód z bukłaka aby był poręczny.3..2..1 jeszcze słowo otuchy miejscowego księdza i w drogę. 

Blisko 70 śmiałków ruszyło na trasę. Przód wyrwał rzecz jasna i to powoduje zbyt szybkie tempo początkowe nawet 4:45/km. Jeszcze gęsiego tuptamy. Wbiegamy w lasek potem polnymi lekko błotnistymi drogami kręcimy dwa razy nawracając. Przeliczam 68 nas jest. W trzeciej dziesiątce biegnę jakoś 21. Czołówka mocno leci. Jeden wyrwał bardzo ostro a za nim Jacek z Międzyrzeca jakieś 400 metrów straty ale on go dopadnie. Lubi pościgi. Dalej wracamy do punktu startu to jest już 5 km. Jest zbyt szybko bo w okolicy 4:55/km Sąsiad gdzieś mi uciekł już. Nie słuchał odczuje ten szybki start. Z drugiej strony wbiegając w las dogrzałem się i czuję, że te spodenki to nie byłby zły pomysł. Schylam ile się da aby podwinąć nogawki. Wygląda to dość komicznie ale z lewą uporałem się dość szybko. Trudniej było z prawą ale jakoś udało się ją podwinąć kosztem tempa które spadło do 5:30 na tym km. Powoli wracam na 5:10/km i doganiam sąsiada oraz paru innych. Biegniemy spokojnie 5:05/km parę km. Na 7 wciągam pierwszy mus owocowy. 

Poza tym rewelacyjnie popija się z tego bukłaka. Szlaufik cyk cyk parę łyków i nie powoduje to zachwiania w tempie. Na pierwszym punkcie nie korzystam z niczego. Wystarcza mi wszystko swoje. w lesie trwa wycinka drzew. Panowie piłami grają kompozycyje. Drwa układają. Normalny dzień roboczy a my  tutaj im się pałętamy. Wybiegam z lasu i trochę wieje oraz jest sporo piachu. Paru uczestników udało się minąć już. Nie forsuję tempa. Na to przyjdzie czas lub nie jeszcze dzisiaj.

Po 10 km jest kolejny punkt. Sąsiad zostaje ja nie wybijam się z rytmu i biegnę dalej 5:05/km Wpadam w las gdzie już jest ślizgawka błotna. Miejscami ciężko złapać równowagę. Z naprzeciwka jest pierwszy zawodnik. Grzeje zapewne poniżej 4 minut/km. Jacek jest już bliżej niego. Na tych leśnych błotkach tracę trochę z tempa. Nawrót jest przed samym asfaltem i już jestem 14. Przede mną daleko dwóch zawodników. Zobaczymy jak to dalej się potoczy. 

Na 14 km kolejny mus Kubuś. teraz muszę plecak w biegu zdjęć aby do niego dostać się. Trwa to trochę ale nie utrudnia mi to trzymania tempa. Popijam co jakieś 3 km pociągając dwa trzy łyki profilaktycznie. Wybiegam z lasu i widzę dopiero że kolejni dwaj są jakieś 500 metrów przede mną. Teraz te 5:05/km już utrzymuję na 15 i 16 km. Biegnie mi się luźno i komfortowo. Zawodnicy przede mną sporo się oddalili a za mną też kilkaset metrów. Teraz to będzie ponad 25 km samotności długodystansowca. Co jakiś czas z naprzeciwka końcówka biegnie i kijkowcy maszerują.  Jeszcze mają wszyscy siły pozdrawiać i dopingować. Na 18 km trochę przyspieszam wbiegając w las. Mijam wycinkę i chyba pracujący oswoili się z biegającymi. Na 19 km już tempo poniżej 5 minut/km Teraz trzeba to trzymać. Te kilka sekund przyspieszenia wystarcza aby mieć już na widoku dwóch zawodników. Oni stają się mobilizatorem dla mnie. Połówkę 1:49 mam czyli teraz powinno być szybciej teoretycznie. Ponownie pociągam kilka łyków i cisnę. Na 23 km ściągam plecak w poszukiwaniu shota. Wypijam go na 3 razy i za jakieś 400-500 metrów będzie strzał. Faktycznie już na 24 czuję jego działanie. Tempo biegu zmienia się. Jest szybciej chociaż za wcześnie na gnanie. Mijam po raz kolejny punkt startowy i pozostało 16 km.  Gdzieś lekko poślizgnąłem się i wykręciłem lewą nogę na błocie. Lekko zabolało. Zdążyłem ją jakoś wyrwać szybko do góry z tego poślizgu chyba to tylko gapowe i nic się nie stało.

Doganiam jednego z zawodników. Chwilę biegnę za nim ale tempo spada więc wyprzedzam i gonię kolejnego. Zbyt szybko go dopadam. Zerkam na zegarek 29 km a tu tempo 4:42/km hola hola za szybko tak nie dotrwam do końca. Człowieku hamuluj zapędy.

Panowie na wycince zajadają śniadanie i dziwią się ze nam się chce tyle biec. Na 30 km opanowałem się choć trochę i wróciłem na 5:01 Teraz w samotności mozolnie odrabiam dystans do kolejnego zawodnika. Kilometr po kilometrze i w końcu go doganiam. Momentami nogi tam gdzie błoto nie idą jak 20 km wcześniej.

Do mety pozostaje 7 km. Dystans czuć w nogach. Ostatnio w grudniu  na tym kilometrze otwierałem coca-colę a dzisiaj jej nie zabrałem. Ach przydała by się na wzmocnienie. odstawiłem cukier i wszystko co słodkie ponad miesiąc temu. Dzięki temu zgubiłem 4 kg. Zdejmuję plecak i sięgam po 2 shota nie wiem czy nie za późno ale co tam. Przyjmuję go i czekam na reakcję. Mija jednak kilometr i bardziej jestem zmęczony. Piję teraz więcej.  37 km w nogach. Zerkam na zegarek już ponad 3 godziny  i 10 minut biegnę. W końcu shot działa choć nie tak jak za pierwszym razem. Na 38 km tempo 5:08/km już jest. Będzie poniżej 3:40 choć bym nawet  po 6 minut te 4 km zrobić.

Teraz to jest maraton. Już nie jest tak łatwo. Shot nie wiele pomógł. 39 km  już walczę. Trwa już odliczenie kilometrów. Ten kilometr 5:56 nie jest dobrze. Robi się trudno. Jest zmęczenie ale nie rezygnacja. Na zakręcie zerkam i ktoś za mną w oddali się pojawił. To mnie zmobilizowało aby próbować trochę przyspieszyć. Dobiegam do ostatnich kijkowców. Mijam ich i sunę do mety bo już coraz bliżej. W końcu widzę znak 42 km Teraz już końcówka. Nie dałem się dogonić. Dotrwałem 5:30 ostatni. Ukończyłem 3:35:40 a zatem to mój drugi wynik z 5 jakie zrobiłem w historii tego maratonu. 

Nie było tak tragicznie ale brak siły biegowej dał się odczuć na ostatnich km. Piękny medal z wizerunkiem Jana Kulbaczyńskiego zawisł na szyi. 




Nie maszerowałem i nie zatrzymałem się ani razu. Jest nawet lekkie zaskoczenie, że po te 5:06/km wyszła średnia. Wygrał Jacek Chruściel 2:48 bodajże drugi zawodnik też połamał trójkę a trzeci równo 3:00.

Ostatecznie dało mi to 11 lokatę i drugie miejsce w kategorii. Sąsiad przybiegł 5 minut później i jak na drugi maraton w ciągu 1,5 miesiąca to świetny wynik. Poprawił się o blisko 40 minut. Mam facet potencjał.  Wszystko przed nim tylko swoje trzeba wybiegać.  


Podsumowują trening zorganizowano bardzo dobrze z dbałością o zasady reżimu. Mi spore pokłady z jesiennych treningów zostały.  Dramatyzmu nie było jak to bywało kiedyś. Owszem dystans zawsze robi swoje ale wszystko zagrało. Plecak z przewodem i bukłakiem który otrzymałem dzień przed od kolegi Sławka z time2go  sprawdził się rewelacyjnie. Mało które z zabranych rzeczy się z niego przydały. Shot pierwszy ze 2 km mogłem wcześniej a drugi po 30km trzeba brać.Może tylko ten start za szybkie pierwsze 5 km. W grudniu biegnąc samotnie potrafiłem się zdyscyplinować. Cóż miał być to trening i materiał do analizy na to co przez miesiąc zrobić aby przetrwać pierwsze ultra w biegu. Na pewno potrzeba wybiegania porządnego z raz ze 3 godziny. Muszę wrócić do ćwiczeń stabilizacyjnych i wzmacniających. Wiem, że to wyzwanie 50 km jest do pokonania rozsądnie. 


czwartek, 21 stycznia 2021

Powrót do pisania bloga

Maraton w 3:31 po lasach treningowo +schłodzenie, czyli początek drogi do Ultra.



Blisko 8 miesięcy nie pisałem na blogu. Zatrzymałem się równo na 600 postach. Wracam do pisania. Zamieszczam opóźnioną relację z jedynego w 202 roku maratonu ale nie z zawodów tylko z treningu.

Pierwszy raz pobiegłem maraton ma treningu. Skoro zawodów nie ma to szkoda budowanej formy. Jakoś wypadałoby dystans zrobić. Trenowałem po 4 razy tygodniowo 12 tygodni ok. 60-80km/tygodniowo - rozbieranie, tempo, siła i wybieganie. Wybiegania 25,27,28, 30, 31 i 32km. Do tego trochę rower, raz w tygodniu crossfit i od 2mcy sauna z morsowaniem raz w tygodniu.
Ostatnie tygodnie trochę zwolniłem aby dać radę z maratonem. W sumie nie było źle z przygotowaniami.
Nie nawadniałem się specjalnie ostatnie tygodnie jak to bywało przed królewskim i dystansami. Węglowodanów też nie aplikowałem zbyt obficie. Maraton wyszedł z marszu z tym, że buty nowe trzeci raz założone na cross i pierwszy raz plecak biegowy założyłem. Plecak już na gwiazdkę dostałem i przeszedł chrzest bojowy.
Tydzień temu podejście spaliłem po 15km wskutek złego dobrania skarpet do nowych butów.
Tym razem pobudka jeszcze jak było ciemno. Szklanka wody z multiwitaminą magnez i stoperan, banan i mus. Dalej sudocrem na palce u nóg i miejsca narażone i plastry. Trzy warstwy ubrań-koszulka, bluza i wiatrówka. Do tego kompresy i cieńkie spodnie dresowe. Obowiązkowo buff, czapka, czołówka i rękawiczki, zegarek. Do plecaka spakowałem wodę, szot 100ml na przetestowanie, mandarynki, banany, mus owocowy Kubuś 3 szt. i ... coca cola w puszce zamiast kawy i żelu. Poza tym telefon i "taśma życia" na czarną godzinę.
Na początek lekkie rozciąganie i długa. Spokojnie zaczynam 5:10 bez szaleństwa. Pogoda jest dobra 2 stopnie, lekki boczny wiatr, pochmurne tylko brak trochę słońca. Po 2 km jest za gorąco. Zrzucam w biegu bluzę i to dobry pomysł. 3 i 4km to już stabilizacja tempa 5:00/km. Po drodze przwbiwhaka2 sarenki kilka sztuk. Dalej szło plus minus 2 sekundy bardzo równo do 20km. Po 6 km czas na piknik. Wciągam mus. Biegałem drogami polnymi i leśnymi.
Błota dużo nie było, czasami. Na polnych drogach ruchu żadnego poza burkami które tu i ówdzie próbowały podbiegając mnie straszyć. Buty dobrze się sprawowały. Plecak też, prawie go czułem.
Po 14km woda i banan. W zasadzie założenia były takie aby do 21km nie biec szybciej niż 5:00. Na półmetku wyszło 1:46:55. Straciłem po 20km z pół minuty na zdejmowanie plecaka i chowanie śmieci. To wymaga poprawy ale cały czas w biegu.
Na 24km wypijam szota 100ml na kilka razy. Zastanawiałem się co on może mi dać. Strzał był na 26km a 27 to 4:47 za szybko było. Tutaj zdyscyplinowałem się po km do 4:56. W lesie cisza żadnych zwierząt. Korony drzew lekko powiewa ją. Niestety sporo śmiecia typu puszki po konsumpcji, plastiki i folie.
Na 28km zjadam kolejny mus. 30km i 31km wybiegam z lasu po 4:55km.



Na 32km czas na kofeinę. Wypiłem z pół puszki a resztę nie wiem jak ale w czasie biegu trochę zwalniając przelałem do butelki po shocie. Jednak ze 30sekund zgubiłem zdejmując plecak i chowając puszkę. 33,34 i 35km po 4;55 równo. Na 36km popijam wodę i trzymam tempo. Przez Lubenkę przebiegiem równo po 5:00. Na 39km jednak wpakowałem się w błoto i namoczyłem buty. To drobny szczegół ale ważny bo skończył mi się komfort biegu. Błoto buty szybko z podeszwy utraciłem ale ma bokach pozostało. Już teraz czuć dystans w nogach. Na 40km detale mają znaczenie. Do końca było już blisko. 41 i 42km po trawie oraz błotnistej drodze poszło. 42km 200 m w 3:31:15 dobrze jest. To chyba najszybszy mój cross maraton. Lepiej biegałem tylko na asfalcie 2 razy w Warszawie i raz w Hamburgu. Do końca już zwolniłem na tzw. schłodzenie już w truchcie.
Trening poszedł bardzo dobrze poza wdepnięciem w błoto wszystko zagrało perfekcyjnie. Tempa nie forsowałem a i żywienie oraz ubiór dobrałem świetnie. Nie skatowałem się. Jedynie stopy i achillesy trochę bolą. Na tym kończę rok. Przebiegiem ponad 2456km plus rower, marsz kajak to daje 2642km czyli ponad 7km aktywności dziennie. Zatem zakładane 2020km zostało zrobione.
Teraz czas 10 dni na regenerację
Te 40km dedykuję rodzicom z racji 40. rocznicy ich ślubu jaką mieli 20 grudnia 2020 roku.