Zagraniczne treningi
Podczas ośmiu dni wyjazdu do Gruzji trzy razy udało mi się pobiegać. Raz nawet wysoko w górach.
Zagraniczne treningi
Podczas ośmiu dni wyjazdu do Gruzji trzy razy udało mi się pobiegać. Raz nawet wysoko w górach.
Półmaraton 11. Biegiem przez Platerów
Niedzielne wybieganie
Po raz pierwszy pobiegłem 10 km za granicą w ramach RUN CZECH. Bez przygotowania i treningów wystartowałem na żywioł. Okazało się,że nie zapomniałem jak biegać nawet w miarę dobrym tempie, bo dychę średnio poleciałem po 4:25/km
Dawno nie pisałem a starowałem mało. We wrześniu udało mi się uzyskać pakiet startowy dzięki Tomkowi, który nie mógł wystartować. Wybierałem się i tak do Pragi w tym czasie z grupą. Dzień przed wybrałem się odebrać pakiet startowy i zapoznać się trochę z samym biegiem i trasą. Start zaplanowano na godzinę 19:30 na Namiesty Republiku w samym centrum Starego Miasta. Zapowiadało się fajne wydarzenie. W ciągu dnia jeszcze zwiedzaliśmy Pragę i kilometrów narobiliśmy.
W dzień startu starałem się trochę nawadniać i racjonalnie jeść. Na start powędrowała ze mną cała grupa wycieczkowa. Ostatnio biegam mało a więcej chodzę. Jednak dwa dni przed zrobiłem lekki rozruch 5km i tyle było treningu. Przed startem trochę truchtu i rozciągania. Jeszcze w metrze zdążyłem złapać kawę. Miało być podwójne espresso a był żużel jak z toru Motoru Lublin przy Alejach Zygmuntowskich.
Cóż wspomagałem się wodą i coca colą. Stanęliśmy przy barierce gdzie bieg kończyły kobiety na 5km. Niektóre ponad 48 minut biegł a raczej walczyły aby choć trochę pokazać, że biegną. Żywiołowo ich dopingował spiker.
Sama końcówka wbieg lekko pod górkę i po bruku oraz torach tramwajowych nie zapowiadała dobrego finiszu. Zabrałem wprawdzie twarde buty na asfalt ale tu będzie trochę urozmaicenia. Zostawiłem graty i grupę informując, że zabiorę się z zającami na 45 minut. Potruchtałem jeszcze, porozciągałem się i zrobiłem kilka przebieżek. Dopiłem wodę i powędrowałem do strefy C miejsca startu 20 minut przed startem. Stref było aż do litery G. W tym czasie spiker prezentował zająców na poszczególne czasy oraz faworytów. Zawodników były tysiące. Trudno wskazać ile ale bardzo dużo. Założyłem koszulkę klubową , lekkie buty i skarpetki. Aby było swobodniej same spodenki bez slipek. Będzie przewiewniej-)
Plan na bieg był prosty. Ruszyć z zającami na 45 minut i zobaczyć jak będzie to szło. Czy dam rade to będę się ich trzymał. Jak spuchnę to odpuszczę. Ambitnie zakładałem, że po te 4:30 powinienem jeszcze dać rade z marszu dychę pobiec.
3..2..1. start wybiegałem ze strefy ponad pół minuty. Przebiegłem koło swoich którzy zagrzewali do boju. Było ciasno i do tego jeszcze z górki. Inny bieg niż w Polsce. Pełno ludzi dopingujących uczestników. Tunele pełne wrzawy, muzyki oraz zespołów grających a także dymy, race oraz lasery. To robiło wrażenie. Pierwszy km 4:40 biegłem bardzo chaotycznie i nie mogłem złapać właściwego rytmu nawet i na kolejnych. Trzymałem się zającowej, bo chłopak wydarł szybciej. Trasa góra dól, podbieg i zbieg. Było to takie szarpanie. Na drugim km 4:34 lekko ale to lekko przerzadziło się i można było już trochę swobodniej biec. 3 km 4:30 więc było równo teraz. Punkt z wodą był co prawda rozciągnięty to chętnych do niego dużo i tutaj trzeba było w locie łapać kubeczek z wodą. Wracając do trasy to świetnie zorganizowane oznaczenia i co podkreślam ludzie full niezwykle żywiołowo reagujących. Do tego Praga o zachodzie słońca aż momentami ciary przechodziły, że środkiem jezdni można tak sobie to miasto podziwiać. Na 4 km była agrafka co bardzo spowolniło. Takich było jeszcze kilka na trasie. Cóż 4 km wyszły 18:15 więc dobrze było. Wysunąłem się przed zającową aby dojść do drugiego pacemakera. Tametem biegl trochę szybciej robiąc zapas. Na 5 km zerkam na zegarek 22:40 oj trochę może zabraknąć do połamania 45 minut i zające mnie wchłoną.
Na zbiegu nie wiedziałem kiedy odszedłem trochę grupie. Teraz biegłem już bez liczenia na zająców. Zdecydowanie przyspieszyłem ten km do 4:10. Szło dobrze. Praga była skąpana już w zachodzącym słońcu. Fala zawodników przede mną i za mną rozlała się po ulicach grodu nad Wełtawą Skoro mowa o rzece do 7 km byłem już nad jej brzegiem. Trasa wiodła dalej przez most do kolejnej agrafki. Denerwowało mnie te nawracanie. Punkt z wodą po 7 km był już luźniejszy i zasuwałem, choć łatwo nie było. Dawno nie biegałem 4:10 a nawet 4:05/km. Pod górkę na most było cholernie ciężko. Jakoś wdrapałem się i tempo mi spadło. Zauważyłem zająców po nawrocie mieli do mnie ze 300 metrów a więc sporo im uciekłem. Nie powinni już mnie dogonić. Teraz walczę już tylko o to aby ukraść cenne sekundy. 8 km juz w bólach ale szybko przeszło i na 9 przyspieszyłem zdecydowanie. Leciałem już poniżej 4 minut. Czułem że jest ciężko ale atmosfera tego biegu niosła i nie zważałem na trudności. Im bliżej końca tym bardziej gazowałem. 10 km to już poezja biegu.
Oświetlona Praga witała na ostatnich metrach. Jeszcze 300 metrów do mety mimo,że pod górkę to darłem ile ostro. Na finiszu dałem do pieca jeszcze.
Słyszałem i kątem oka widziałem moją grupę która mnie dojrzała i dopingowała. Wbiegłem na metę z czasem brutto ponad 44 minuty. Zegarek na ręku pokazał poniżej 44 minut więc nie było tak źle. Owszem zmęczyłem się ale bez przesady. Dobrze,że nie szarpnąłem za ostro na początku. Ostatecznie wyszło 43:56
a więc druga piątka szybciej o ponad minutę 21:16. Nie zatraciłem jeszcze tak bardzo zmysłu biegania.
Sporo czasu zajęło zanim dotarłem po medal.
Wstaję 4:44 a słońce już wstało a więc chyba trzeba o 3:33 -:) aby zobaczyc cały ceremoniał wschodu słoneczka. Szklanka wody z cytryna i mus Kubuś owocowy jabłko-banan wrzucam na ruszt. Zakładam spodenki, skarpetki, koszulkę biegową. Profilaktycznie biorę wiatrówkę, ponieważ po wczorajszym deszczu może początkowo być chłodno. Zabieram plecak z piciem. Rozciągam się delikatnie oraz robię skłony i wymachy. Powoli ruszam.
Początek rzecz jasna noga za noga po polnej drodze. Jeszcze rosa jest na trawie i liściach brzóz. Za mną coraz wyżej jest już majowe słońce. Wbiegam w lasek i ponownie na otwartą przestrzeń.
Tutaj rzecz jasna są sarenki które spłoszyłem z rannego śniadania. Tak zjadały trawę, że dały się trochę podejść. W końcu uciekły. Pierwszy km 5:49. Cieńko bardzo cieńko ale może rozruszam się. Na drugim jest już zdecydowanie lepiej. Wbiegam w przestrzeń graniczną gminy Piszczac a mianowicie Ortel Królewski Drugi. Tzw. granica o dziwo zaczynam się rozpędzać. Trzeci km poniżej 5 minut. Oj za szybko. Na 4 km już zdejmuję w biegu wiatrówkę bo zaczynam się pocić jak parówka w rondelku pod przykryciem. Uf... popijam kilka łyków wody i biegnąc obserwuję latające ptaszki.
Wszystko wokoło mieni się w blasku słoneczka. Zboże w coraz większe kłosy urasta. Lekki powiew wiatru zrzuca kropelki rosy i resztki deszczu. Zatrzymują się przy trawie obok rzepaku aby podziwiać wędrujące robaczki, które od rana pracują.
W oddali trzy sarenki wcinają zboże. Gdy mnie zobaczyły to się spłoszyły i po skosie zaczęły uciekać.
Teraz biegnę już bardzo spokojnie i zachowawczo. Mijam ponownie przekwitający rzepak oraz ... ule. Tak tak kilka uli stoi przy zagajniku gdzie mniemam są dobre warunki dla pszczółek.
Dobiegam do budynku po szkole i miejsca gdzie jest meczecisko miejsce gdzie do 15 sierpnia 1915 roku stał meczet.
Wszak dzień jest długi i aktyny to nie przeciążam się kończąc na 7,7 km w ponad 40 minut. Jest jaki postęp, ponieważ trzeci raz udało mi się wyjść i potruchtać w rytmie co drugi dzień. We wtorek robiłem 10 km po asfalcie w miarę spokojnym tempie. Jednak co km robiłem przebieżki na odcinkach 20 sekundowych.