piątek, 23 marca 2018

Zimowy VI Cross Maraton Jana Kulbaczyńskiego
To był ekstremalny maraton. Przed biegiem zrobiłem 3 dni przerwy od treningów aby odpocząć. Plan zmierza do 80% a więc teraz sprawdziany i pozostanie ostatnie 5 tygodni BPS.
Po raz kolejny organizowałem ten bieg i pobiegłem nim. Trochę kosztowało mnie to sił. Całą noc przed padał śnieg i wiało. założyłem buty na twarda nawierzchnię. W ostatniej chwili po rozgrzewce przypominałem sobie o nakładkach antypoślizgowych. Zakładałem je w pospiechu w karetce. Nie do końca je dobrze ułożyłem. Planu specjalnego nie miałem. Nie zamęczyć się. Zależało mi aby zrobić chociaż 3:30 lub być w punktowanej szóstce. Trasa szybko weryfikowała plany.
O zbytniej dramaturgi biegu nie było mowy bo od początku biegłem spokojnie. Ponad 5 minut pierwszy kilometr i tam gdzie był zaspy lub bardzo ślisko zwalniałem. Na starcie stanęło ponad 60 zawodników. Sporo nie dojechało.
Od początku do przodu podarło dwóch zawodników. Paweł Pakuła i ubiegłoroczny zwycięzca artur Motyl. Ja z koeli w grupie pociągowej 6 zawodników biegliśmy razem. O ile początek po szocie w Połoskach to dalej przez pola już trudniej się biegło. W Trojanowie na szocie złapałem rytm 4:45/km Następnie wbiegliśmy w las i tutaj gęsiego. Na 5 km zerkam na zegarek 27 minut oj słabiutko ale warunki tylko na taki bieg pozwalały. Za lasem wpadłem w rów po pas. Na pierwszym punkcie nie brałem nic. Chciałem spróbować się oderwać od grupy ale jeden z zawodników przypilnował się i ocięliśmy sobie pogawędka. Dalej przez Zahorów śniegu sporo. Trzeba było biec polami i miedzami. Co chwila nogi zapadały się po kolana. Próbowałem robić wieloskoki ale po kilkuset metrach takiego kicania czułem zmęczenie. W pewnym momencie bach i nakładka jedna ześlizgnęła i się zdjąłem ją do ręki. Na punkcie odczepiłem też drugą. Po 10 km walki zegarek pokazywał 53 minuty. 4 km były ponad 6 minut na km. Teraz musiałem złapać rytm. Biegliśmy nadal grupą do Kodnia. W drodze wiało w twarz porządnie i zamiatało. Miejscami przecieraliśmy drogę. Nadawałem tempo i pierwszeństwo grupie w tempie około 4:55/km
W Kodniu po 16 km droga była odśnieżona i komfort biegu okazał się nieporównywany. Pierwsze 15 km kosztowało sporo sił.
Po 20 km czekałem już na moment aby zgubić kilku zawodników skoro chcę powalczyć o punktowaną lokatę. wiedziałem, ze przed polówkę nie ma co przyspieszać. Zresztą do 4:30/km mogłem sobie pozwolić  więcej nie zamierzałem się szarpać zważywszy,że ostatnie 10 km będzie walką z zaspami i pod wiatr.
Nawrót mieliśmy w Elżbiecinie Tutaj już śnieg topił się i na polnej drodze tworzyło się błoto. Teraz zrozumiałem jaki błąd zrobiłem przy doborze butów. Ślizgałam się. Niepotrzebnie zostawiłem nakładki. Połówkę zrobiłem w 1:53 to bardzo spokojnie jak na mnie. Teraz postanowiłem szarpnąć grupa i ją rozerwać. Trochę mi się nudziło. Nikt bardzo nie chciał prowadzić tylko chowali się za mną. Cóż wziąłem to na siebie. 23km 4:40/km pod wiatr poszło dobrze dalej zaryzykowałem po 4:35 a nawet 1 km 4:30. Faktycznie rozerwałem grupę. Jednak jeden z zawodników odszedł mnie. Pomyślałem jest mocny więc puszczam go do przodu. Nie będę dalej przyspieszał. Doszło jeszcze dwóch. Teraz we 4 biegliśmy wałcząc o 3 plac. Dalej robiła się już przewaga. Przed wbiegnięciem na asfalt w Kodniu oblepiłem się błotem i trochę poślizgałem.28 i 29km trzymałem się tempa 4:32. Po 30 dwa przyspieszyli i odeszli. Nie ruszyłem za nimi dochodząc do wniosku,że w takich warunkach poniżej 4:30 może mnie wykończyć. Wszak nie muszę tak gonić. Szybko przeliczyłem, ze jestem w okolicy 5-6 miejsca. Skupiłem się na tempie 4:32 i zawodniku przed mną. Biegliśmy tak do 34km razem. ja prowadziłem on za mną. Wiedziałem, że nie wiem co to 6 miejsca nie  oddam łatwo. Po 32 km czułem się dobrze. Miałem z czego przyspieszyć jeszcze. Wolałem zachować siły. Na 35 km brodziliśmy w zaspach po kolana. w pewnym momencie wybiegliśmy na pole i trach. wpadłem w jakąś jamę i uderzyłem kolanem w zamarzniętą ziemię. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Lezę kilak sekund. Zawodnik zawrócił podniósł mnie i pomógł ruszyć dalej. Za ten gest otrzymał ode mnie na dekoracji nagrodę fair play.
Po upadku straciłem trochę sił i nie atakowałem. Pod wiatr w zawiej walczyłem aby nie stracić kontaktu. Z tyłu kolejny zawodnik był stosunkowo daleko. Na ostatnim punkcie ciepła herbata i wbiegam w las. Nie gonię już spokojnie po 5 minut biegnę. Kolano boli to wziąłem dwie garść  śniegu włożyłem na nie pod spodnie. W Trojanowie asfalt i twardo ale nie dawałem się. Z tyłu odrobił do mnie kilkaset metrów. Z przodu jakieś 300metrów biegnie zawodnik ale chyba puchnie bo często się ogląda. Za jego pomoc nie będę go gonił. Chociaż w pewnym momencie żyłka walki włączyła mi się. 40 km przyspieszam do 4:50. Na 41km ponownie polna droga i śniegu kupa oraz twarde wyjeżdżone przez traktory bruzdy. Zerwałem się aby przyspieszyć. Pozbawiłem chyba zawodnika za mną zlodzeń, że mnie dogoni. Do mety pozostał ponad kilometr. Już swobodniej biegłem i luźniej. Ostatni 5 minut 2 sekundy. wbiegłem na metę stanąłem i bach dachowanie. Nogi mi zesztywniały. Szybko chłopaki z Klubu Biegacza Biała Biega przenieśli mnie do ambulansu. Serdecznie im dziękuję za reakcję. Tam odtajałem.  Póki biegłem było dobrze jak stanąłem to bach. Uzyskałem czas 3 godziny 40 minut 1 sekunda zajmując 6 miejsce na 60 zawodników. Jak się potem okazało także 2 miejsce w kategorii mieszkańców powiatu bialskiego. Dziękuję wszystkim za pomoc w szczególności mieszkańcom za przygotowaniu punktów żywienia i oczekiwanie nas przy -8 w wietrze i chłodzie.
 
Zawody wygrał Paweł Pakuła z czasem 3 godziny 15 minut. 
Bieg był sam w sobie dobry  nie skatował mnie jakoś szczególnie. Dałem radę jeszcze porozciagac się trochę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz