poniedziałek, 4 marca 2019

Zaskakująco dobry 39. Półmaraton Wiązowski
Do Wiązownej k. Warszawy pojechaliśmy wesołym autobusem. Lubiłem tam biegać. Byłem tam po raz kolejny. Wszak początek startów i była okazja aby sprawdzić co przez 3 tygodnie lutego udało się zrobić. 
Tydzień wcześniej treningowo w ramach wybiegania zrobiłem w 1:41 połówkę. Teraz zakładałem ruszyć między zającami na 1:30 i 1:35 i dobrze byłoby pośrodku biec. 1:32 to będę zadowolony.
Tej wiosny chciałbym pobiec połówkę poniżej 1:30 ale to zapewne innym razem. Póki co raczej nie jestem na to przygotowany.
Przystępując do rozgrzewki sporo zrobiłem rozciągania i około 3 km truchtu na pobudzenie. Pogoda była dobra zatem na krótko postanowiłem pobiec. 
Do startu rozgrzałem się konkretnie i nawodniłem. Przez dwa dni przyjmowałem więcej płynów. Do tego banany, makaron i jajecznica. Na trasę zabrałem dwa żele i mus owocowy. Ustawiłem się między dwoma zającami i ruszyłem spokojnie oraz bardzo asekuracyjnie. Zając na 1:30 mówił, że zacznie szybciej aby potem mieć zapas. Mi to raczej nie odpowiadało ale jak się rozkręcę to go dopadnę.
Na początku był tłok i ścisk, ciężko było złapać rytm na pierwszym km i stąd 4:37 co bardzo słabo. Jednak dalej już było lepiej. 2 km w 4:14 to już lepiej. Kolejne kilometry trzymałem ten czas równo. Zając uciekł jakiś 400 może 500 metrów jednak miałem go w zasięgu wzroku.
Po pierwszy kilometrach czułem się bardzo dobrze i byłem skłonny trzymać tempo. Na 8 km wciągnąłem pierwszy żel. Tak na dobre nadal jestem w fazie ich testowania. Na każdym z punktów piłem do nawrotu herbatę a po żelu wodę. Punktów było bardzo dużo co 2 km jakoś nawet. Ludzi tez na trasie sporo co dawało jeszcze większą frajdę biegania.

Biegnąc pierwszą część dystansu wiedziałem, że będzie w końcu wiało jak zawsze. Wiatr co jakiś czas z boku podwiewał. Starałem się nie szarżować bo w drugiej części może być trudniej.
Przy zbiegu na 10 km poniosło mnie trochę za mocno i stąd 10 km wyszedł dość szybko. Na nawrocie widziałem już ile mam straty do zająca i teraz postanowiłem go jednak gonić. Czułem moc. Stopniowo zamierzałem odrabiać straty. W tej dyspozycji 1:32 to spokojnie dowiozę ale chciałem coś jeszcze skubnąć. Ukraść może nawet 2 minuty. Czekałem jeszcze do podbiegu który trochę zwolniłem aby nie wyszarpać się. Gdy byłem na górze a to 13 km to zaryzykowałem i szarpnąłem. 14 km to już 4:08/km. Z każdym kilometrem przyspieszałem 4:07 i 4:06. Na 15 km wziąłem drugi żel i ... odjechałem tak ze na kilometrze dopadłem zajca. Żel cola z kofeina nie wiem czy bardziej psychicznie czy faktycznie dął mi kopa. Pobudził mnie tak, że czułem powera i rozsadzało mnie.  Biegłem z zającem tylko jeden kilometr i faktycznie tempo jak zapowiadał, że będzie wolniejsze, leciał 4:17/km. Zostawiłem go.
Oderwałem się na 18km i ruszyłem jeszcze mocniej mijając kolejnych zmęczonych zawodników. 19 km zrobiłem w 4:01/km. Leciałem już na czas poniżej 1:30. Ostatni kilometr to już mocne tempo 3:53/km Ostatnie kilkaset metrów grzałem konkretnie.


 Na metę wbiegłem z rękami w górze i pokrzyczałem trochę. Uzyskałem wynik 1:28:30 co było moim drugim rezultatem na tej trasie. Zająłem 183 miejsce na blisko 2 tyś. zawodników. To był dobry start. Jednak mam spore pokłady możliwości które tylko uśpione drzemią. Po drugie zacząłem w końcu trenować jak należy. 
Patrząc potem na poszczególne kilometry do druga część dystansu zdecydowanie szybciej przeleciałem.  Dycha wyszła poniżej 41 minut a ostatnia piątka 20 minut z kawałkiem. Nie wiem czy to wiosna czy zaczynam wracać na właściwe tory biegowe.
Po tym starcie postanowiłem ze odpuszczam półmaraton warszawski. Chciałem na wiosnę zbić 1:30 i zrobiłem to szybko za pierwszym podejściem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz