wtorek, 15 lutego 2022

Poniedziałkowe tempo

W poniedziałek wybrałem się na bieganie tempa. Owszem bieganie było ale tempo to już marne.

Po regeneracji jaka rzekomo miała mnie wzmocnić nowy tydzień zacząłem od biegania na dystansie 14 km. Zaplanowałem sobie ambitniej pobiec w tempie sporo poniżej 5 minut/km

Słońce świeciło. Wiał lekki wiaterek ale ciepło tak bardzo nie było  i stąd założyłem na dół ubranie termiczne. Na górę powędrowała koszulka biegowa i wiatrówka. Plecak oczywiście rzecz jasna ale tym razem zabrałem picie. Rozpuściłem dwie multiwitaminy. Nie był to dobry jak się potem okazało pomysł. 

Ruszyłem ochoczo pierwszy kilometr po polnej drodze i wyszło 4:50 bardzo obiecująco. Jednak już na drugim dął mi się odczuć ból pleców.  Drugi wszak szybciej 4:38 ale już sięgnąłem po rurkę i kilka łyków picia. Nie smakowało mi. Mogłem brać samą wodę. Zdecydowanie za szybko zacząłem. Następne kilometry 4:44 i  już 4:57 więc było trudniej. Potem po asfalcie starałem się trzymać pod 4:50. łatwo nie było. Zaczęło wiać i mimo słońca to biegło się ciężko. Co jakiś czas popijałem tę multiwitaminę. 

Nie mogłem się wbić na te 4:40 ani razu już. Jeszcze na 12 km 4:45 ale dalej już nie szło. Próbowałem jeszcze dobrze wykręcić na ostatnim km ale tez 4:45 i na więcej tego dnia nie było mnie stać. Trudno 14 km w 1 godzina 7 minut 59 sekund. Nie mam zdecydowanie poprawy. Wcześniej jakoś 4:45 wieczorem te 14 km poszło gładko. Cóż trudno to nie był mój dzień. Na koniec trochę rozciągania jeszcze się przydało. Mogłem lepiej zrobić rozbieganie niż próbować katować tempo. Gdzie te czasy kiedy to zimą  biegałem takie dystanse spokojnie po 4:20. To już było.

poniedziałek, 14 lutego 2022

Marszobieg


W piątek uczestniczyłem w ćwiczeniach obwodowych. Nie ćwiczyłem tak mocno jak ostatnio ale i tak dały mi w kość. Po półtorej godzinie różnorodnych stacji niektóre mięśnie poczuły konkretnie. Po nich w sobotę zrobiłem sprzątanie trasy ostatniego organizowanego przeze mnie biegu w ramach marszobiegu.

Niestety brak regularnych ćwiczeń robi swoje. Powoduje to słabe przygotowanie fizyczne do biegania. Trasę 5 km pokonałem z plecakiem workiem w jednym ręku i wkrętarką w drugim. Trochę maszerowałem, trochę truchtałem i ściągałem oznaczenia kierunków oraz sprzątałem teren. Nie powiem bo w kurtce i spodniach dresowych takich grubszych umęczyłem się konkretnie.

To takie urozmaicenie aktywności. Lepiej tyle niż nic nie robić. Zajęło mi to ponad godzinę czasu. Czasami można taką aktywność sobie zaaplikować.  Jednak od poniedziałku biorę się o konkretnych treningów i szybszego nie co bieganie. Mam nadzieję, że dam radę.

czwartek, 10 lutego 2022

Poranne akcenty

Poranne bieganie wchodzi w krew. Budzik dzwoni 4:44 choć spać położyłem się tylko przez zerową. Wczoraj był dzień pizzy a więc nie obyło się bez konsumpcji. Sporo pojadłem i popiłem złocistym gazowanym napojem. Oj ciężko było z rana bardzo ciężko.

Robię kilka skłonów, wymachów i  wykroków. Szklanka multiwitaminy rozpuszczonej to jedyne nawodnienie. Nie jem nic. Ubieram się w ciuchy termiczne a jak się potem okazała za grubo. 

Zakładam cały zestaw od czołówki, poprzez plecak po buty. 5 rano tylko gdzie nie gdzie pieski szczekają.  Jest cisza, spokój. Zaczynam bardzo ślamazarnie i leniwie. Noga za nogą pokonuje pierwszy kilometr. Dalej będzie żwawiej bo zaplanowałem akcenty po 2 km. Każdy kilometr dalej biegnę w tempie pod 5:15 ale ostatnie jakiś 150-160 metrów czyli 30 sekund zdecydowanie przyspieszam na 70% w granicach 4:00/km takie odcinki. Zaczynam rzecz jasna wolniej i wraz z kolejnymi kilometrami robię je szybciej.

Jest ciepło. W trakcie treningu zdejmuję rękawiczki i rozsuwam wiatrówkę. Mimo,że trochę wieje wiatr to biegnie się coraz lepiej. Po 7 km już jest świetnie. Każde 30 sekund po kilometrze jest teraz szybsze nawet pod 80 % możliwości poniżej 4 minut na km. Wytrzymać tak kilka kilometrów byłoby bardzo ciężko. Jednak taki trening z akcentami stosuję zazwyczaj raz w tygodniu. Póki co treningi utrzymuje regularnie choć kilometraż nie jest zbyt obfity.

Te 10 km i 100 metrów przebiegłem w 51 minut i 9 sekund. Po bieganiu jeszcze rozciąganie i można zaczynać dzień. 

wtorek, 8 lutego 2022

Rozbieganie w deszczu

Po zawodach i wcześniejszym crossficie jest już lepiej. Utyrałem się konkretnie. Jednak brak regularnego wzmacniania fizycznego dało odczuć się. Zakwasy już odeszły więc można dalej ćwiczyć i biegać.

We wtorkowy wieczór mimo padającego deszczu postawiłem na rozbieganie. Z konieczności pory i dużej ilości błota wyruszyłam na nawierzchnię asfaltową.  Na początek rozgrzewka bardzo lekka. Kilka wymachów i rozciąganie. Mimo 3 stopni to zakładam ubranie termiczna na dół. Buty typowe na asfalt i wiatrówkę. Obowiązkowo czapka, buff i rękawiczki. Do tego plecak i na niego zakładam kamizelkę odblaskową.

Powoli pierwsze kilometry na rozruch drepczę po mokrej i zaciemnionej szosie. Jedynie drogę oświetla mi czołówka. Co raz oślepiają mnie światła przejeżdżających aut i tirów. Wbiegam do sąsiedniej miejscowości gdzie palą się latarnie. Teraz jest lepszy komfort biegu i wbijam się na średnie tempo 5:15/km. Tak mniej więcej lecę kilka km. Deszcz zaczyna coraz większy padać i lekko zawiewa wiatr. Pierwsza piątka ponad 26 minut i już czuje się dogrzany. Biegnie mi się zdecydowanie lepiej. Mimo wiatru w twarz i zacinającej mżawki trzymam rytm biegu.
Po przebiegnięciu 7 km akurat mam jak kółeczko zakręcić i wracam. W między czasie zza deszczowych chmur przebiła się połówka księżyca. Jednak co jakiś czas znika. Wracam tę samą droga co biegłem. Nie przyspieszam ani bardzo tez nie zwalniam. Bardziej chodzi o to aby biec komfortowo.

Tak przemierzyłem te 14 km 1 godzinę 14 minut i 2 sekundy ze średnią 5:15/km. Mimo wiatru i momentami sporego deszczu trening zaliczyłem. Na koniec nierozciąganie rzecz jasna i trochę ćwiczeń.

niedziela, 6 lutego 2022

Zimowa Crossowa Piątka




Bieg wyszedł przyzwoicie. Organizacyjnie jestem zadowolony. Z kolei mój start był po prostu słaby. Nie mogłem przez 4 złapać właściwego rytmu. Dopiero na ostatnim km zacząłem zasuwać. Na poprawę czasu było już za późno. 

Dziękuję serdecznie wszystkim za udział. Słowa podziękowania należą się dla blisko 20 wolontariuszy. Osób które mimo niedzieli postanowiły pomóc Agnieszka Dorosz,​​ Faustyna Kowalska,​​ Katarzyna Władyczuk,​​ Alicja Mirońska​,​  Justyna Wiśniewska Ułasiuk​,​ Wiesław Węda​​, Wiktoria Dziobek,​​ Klaudia Mackiewicz, Przemysław Kalinowski,​​ Mikołaj Wysocki,​​ Adrian Niedźwiedź,​​ Wioleta Niedźwiedź​​, Patryk Raczkowski,  Krzysztof Kowalewski​​ Bogdan Galiński​​, Łukasz Kondraciuk.

 Trasę w większości chłopcy (Mikołaj i Przemek) znaczyli pod moim nadzorem w sobotę i poradzili sobie świetnie. Rozstawili też część wolontariuszy. Z biegu na bieg coraz lepiej im wychodzi.

Było trochę pracy przy organizacji ale po piątkowym crossficie nogi jak z ołowiu. Wczoraj nie biegałem a dzisiaj było zwyczajnie ciężko. Rozgrzewkę miałem przy organizacji. Przed startem trochę truchtu i rozciągania ale nie wiele. Na stracie kameralnie około 60 osób. Ubieram się ciepło z opcją zdejmowanie ubrań w trakcie. Buty typowo crossowe zakładam. Odliczam, odkładam mikrofon i ruszam z końca. Tylko wystartowałem a tu bach leży jeden z kolegów Robert. Wydachował na starcie. Dobrze, że nic mu się nie stało. Pierwszy kilometr to odnajdywanie miejsca na wąskiej początkowo trasie. Nie szarżuje n spokojnie biegnę. Krzaki, doły,korzenie, ścięte chaszcze i patyki tylko trzeszczą pod nogami. Zakręt za zakrętem od wolontariusza do wolontariusza mijam dystans. 4:53 pierwszy Na 2 wybiegam już na małą prostą i potem przez łąkę na której wieje. Dalej jest trochę piachu i korzenie. Pod koniec drugiego jestem dogrzany i ściągam wiatrówkę odrzucając ją wolontariuszowi. Powoli zbliżamy się do cmentarza tatarskiego a tu już dwóch z czołówki wraca. Planując trasę nie mogłem zapomnieć o tym zabytku a z drugiej strony to okazja aby był jakiś podbieg. Na około mizaru wbiegam spokojnie bez szarpania i w połowie trasy mam 12 minut z kawałkiem. 



Teraz lekki zbieg i do mety. Łatwo się mówi. Nie mogę jakoś wbić się we właściwy rytm. Wszak 4:40 trzeci ale to nie to jeszcze. Nogi nie chcą kręcić. Czwarty km trochę męczę się i dopiero na ostatnim zaczynam przyspieszać. Po dołach przez drogę mijam jednego z zawodników.



 Dobiegam do kolejnego ale zbyt wąsko aby atakować. Już nie cisnę tylko czekam ostatniej prostej aby sprint zrobić. Tak też się stało. Ostatni 4:15 wyszedł a łącznie 23:35 i daje mi to 13 miejsce.  Nogi odczuły ten cross. Odzwyczaiłem się od takich startów. Zresztą zawsze jest ciężko jak organizuje się i jeszcze biega. Zawody wygrał Jacek Chruściel z Międzyrzeca Podlaskiego robić świetny wynik 18:07. Brawo. Wszyscy otrzymali pamiątkowe medale a najlepsi trofea.

Najszybszy zawodnik i zawodniczka poza pucharami stali się posiadaczami pysznych sękaczy.


środa, 2 lutego 2022

Poranna dycha


Dycha z rana i mina na cały dzień jest uradowana. Udało mi się kolejny raz wstać o 4:44 i zrobi poranny jogging. Udało się to mało powiedziane, bo jeszcze do tego namówiłem sąsiada.

Wstałem dość żwawo. Szybka toaleta i szklanka wody z cytryną poszła na początek. Robię rozciąganie i skłony oraz wchłaniam drugą szklankę tego płynu.  Nie jem nic,  tylko na czczo polecę. Planowane 10 km to pikuś. Wskakuje w ciuchy biegowe i po piątej już truchtam w stronę sąsiada. Po śliskiej polnej drodze nie jest komfortowo biec. Nogi jeżdżą. Muszę odszukać nakładki antypoślizgowe.

Plan jest prosty-zrobić dychę i pogadać sobie z rana bo dawno się nie widzieliśmy. To dobry moment na nadrobienie tych zaległości.Biegniemy w kierunku Łomaz bez szaleństwa. Miejscami na chodniku jest ślisko trzeba bardzo uważać. Ludzie wstają i zaczynają nowy dzień. Tu i ówdzie zapalają się światła w domach oraz budynkach gospodarczych. Choć jest ciemno to na wsi robota jest zawsze. 

My kilometr za kilometrem spokojnie tuptamy. Nasze tempo oscyluje w granicach 5:30/km i tego się trzymaliśmy. Nie było forsowania czasu ani szarpania. Najważniejsze było samo wyjście na powietrze z z samego rana. Dycha zajęła nam blisko godzinę dobrego biegu. Dokładnie 10,56 km równo w 58 minut. Po biegu oczywiście robię rozciąganie. Biorę zimny prysznic i teraz mogę siadać do konkretnego śniadania. 

Bieganie z rana ma swoje zalety. Poprzez aktywność fizyczną człowiek jest pozytywnie nastawiony na cały dzień. Można dobrze zacząć poranek i śniadanie lepiej smakuje. To poprawia metabolizm. Fakt faktem przy tak powolnym bieganiu zbija się więcej kalorii. 

Biegając z rana nie trzeba pić kawy aby pobudzić się do życia. Człowiek jest naładowany endorfinami. Trening zrobiony i nie trzeba już gimnastykować się z czasem w ciągu dnia i kombinować wieczorne bieganie. Dzień łatwiej jest już ułożyć. Warto wskazać, że z rana lepiej mi się zmobilizować. Polecam spróbować każdemu choć raz. Wystarczy przemóc się i zaryzykować wyjść z ciepłego łóżeczka gdy jeszcze ciemno jest za oknem. 

P.s.

Jakby ktoś miał ochotę 6 lutego w najbliższą niedzielę biegamy 5 km na crossowej trasie w Studziance. Start  o 12:00. Zapisy będą jeszcze od 10-tej w Biurze Zawodów  Wypożyczalnia Kajaków Studzianka 42, 21-532 Łomazy

wtorek, 1 lutego 2022

Żwawe rozbieganie z przygodami i podsumowanie stycznia


Przez lata biegam po sąsiednich wioskach ale taka przygoda jeszcze mnie nie spotkała. Zawsze staram się bacznie obserwować otoczenie i szybko reagować na zagrożenia tj, auta, ludzi i przede wszystkim zwierzęta.

Po weekendowym wybieganiu które fajnie wyszło dałem sobie dwa dni na regenerację z racji tego, że dawno takiej 30-tki nie zrobiłem. Nie było źle. Czułem zmęczenie ale tragedii nie było. W sobotę była impreza a w niedzielę odpoczynek. Poniedziałek od wczesnych godzin rannych byłem na nogach. Tydzień zacząłem od wizyty w Lublinie wokół dziedzictwa kulturowego. Spotkania w doborowym towarzystwie sprowadzały się do dokumentów, starych zdjęć niż do aktywności fizycznej. W między czasie udało mi się odwiedzić jeden ze sklepów dla biegaczy. W końcu zakupiłem porządną bieliznę z myślą aby nie obcierać się.

We wtorek dopiero wieczorem był czas na bieganie. Należało przetestować zakupione towary. Zakładam owe zakupione bokserki i nowe skarpetki. Smaruję się jak to mam w zwyczaju sudokremem Zobaczymy jak będzie odzież się sprawować. ubieram się na w długie spodnie biegowe i bluza, koszulka oraz wiatrówka na górę. Dzisiaj w planie trening szybszy ale nie za bardzo i raczej na wytrzymałość. Założeniem było przebiec 14-15 km w tempie poniżej 4:50/km ale nie za mocno.

Rozciąganie i skłony to podstawa zanim rozpocznę bieganie. Do tego wymachy. Zakładam dawno nie używane buty na twardą nawierzchnię choć wkładki okazały się jakoś podziurawione. Biorę z innych butów i je zakładam.

Jest sporo po 20-tej ruszam polną oblodzoną drogą. Mogłem założyć nakładki antypoślizgowe bo nogi jeżdżą. Nie ma grzebnięcia. Początek oświetlają mi latarnie a dalej im bliżej lasu to zdaję się na swoją czołówkę. Jest lekki mróz co z jednej strony dobre dla oddychania ale z drugiej ślisko. Jakoś pierwszy km 4:56 co jest obiecujące. Stawiam mocno kroki nie biegnąc na śródstopiu. Wybiegam już na wolną przestrzeń. Z oddali widać latarnie w Dokudowie po lewej po prawej dużo dalej Ortela. Tam będę za jakieś 40 minut. Wbiegam na most na rzece Zielawa. Zerkam na wodę której stan się sporo podniósł. Łuna światła odbija się w tafli rzeki. Przenoszę wzrok na drogę po której biegnę. Jest sporo kolein i leży cieńka warstwa niedawno co spadnięto śniegu. Myk i aplikacja mówi mi dystans 2 km, który w 4:44 zrobiłem trochę za szybko ale cóż trzeba wejść na obroty.

Wbiegam na asfalt który jest pokryty lodem a miejscami śniegiem. Staram się biec bliżej pobocza lub po nim samym. Jest trochę ciężej bo po śniegu ale w miarę bezpieczniej. Mijam kolejny most tym razem na rzece Żarnicy. Nogi dobrze kręcą i 3 km 4:42 aż za dobrze. Powoli opuszczam Dokudów kierując się na Ortel Książęcy. W ostatnich zabudowaniach strasznie ujadają na mnie psy, Zwariowały czy zazdroszczą mi tego biegania. Cóż może im się nudzi. Powoli kończę 4km zatapiając się w myślach samotności długodystansowca. 4:41 usłyszałem w aplikacji. Zacząłem rozpędzać się. Na trasie w lesie sporo lodu ale daję radę. Dobiegam do pierwszych latarni. W oddali dostrzegłem, że coś biegnie w moją stronę-jakiś zwierz i jeszcze ujada Pies dobiegł do mnie jakieś 2-3 metry szczekają. Zagwizdałęm i krzyknąłem na niego podnosząc ręce. To go wystraszyło i zrobił nawrót. Biegł przede mną kilkaset metrów oglądają się co raz za siebie by zniknąć w krzakach. Biegnąc widziałem jego oczy błyszczące w oddali. Tak dobiegłem do 5km notując 4:35na tym kilometrze. Oj za szybko. Okoliczne psy jakoś wszędzie ujadają w każdym obejściu jakie mijam. Co jest zmówiły się czy jak? Tyle lat tędy biegam i nie było czegoś takiego. Owszem od czasu do czasu pieski poszczekały ale nie tak wszędzie.

Na kolejnym lekko zwalniam do 4:39. Na 7km 4:42 i wtedy słyszę jakieś kroki jakby ktoś za mną biegł. Zakręcam i wtem dociera do mnie, że biegną na mnie dwa psy. Jedne to ten którego pogoniłem a drugo duży i warczy. Oho kolegę zabrał do pomocy. Odwracam się w biegu do nich i wtedy wpadam w poślizg n kałuży przysypanej śniegiem. Pieski coraz bliżej mnie i zaczynają mocno ujadać. Ja dachuję wydobywając jedynie z siebie okrzyk aż do darcia gardła. Padam na ręce na szczęście ale czuję, że po lewym bucie coś mnie ciągnie. Zdążyłem zrobić machnięcie nogą, przeczołgać się i szybko wstać. To łobuzy. Działo się to przed płotem plebanii. Widzę kątem oka, że ktoś usłyszał mój krzyk i odsunął w pobliskim domu firanki. Zaczyna gwizdać i wydzierać się. Ruszam z krzykiem na psy. One jednak rezygnują i cofają się jakby na z góry upatrzone pozycje. Biegnę dalej. Nic mi się bardzo nie stało poza wywrotką i uczuciem pozostawienia zębów na bucie. Sprawdzam czy czołówka jest na głowie. Trochę jedynie zdarłem rękawiczki.  

Puls trochę skoczył i była adrenalina. Biegnę dalej rozglądając się za siebie co raz. Ponownie przebiegam rzekę Zielawę  i wbiegam na rondo. Słyszę stale ujadanie psów chyba w każdym domu. Czy oni porozumiewają się ze sobą. Te którym udało się wybiegają do mnie ale nie mają dowagi aby zaatakować. Gwiżdżę i krzyczę to działa. Biegnąc chodnikiem z każdego niemal zza płota widzę szczekające azory mają swój chyba swój kod. Tempo biegu 4:40 czasami 4:47 trzyma się. 

Na 9 km przy kolejnych domach pieski ujadają. Co on dzisiaj tak mają. Uwzięły się na mnie. Co raz jakiś wybiega ale nie ma odwagi zaatakować. 

Na 10 km mam 47 z kawałkiem a zatem jest dobrze. W dalszej części trzymam tempo ale baczne obserwują mimo palących się latarni czy jakiś fawik nie ruszy na mnie. Pieski w miarę jak przebiegam koło domostw uruchamiają się i na mnie szczekają. Co im się stało. Tak było do 13km gdy już nie było domów. 

Ostatni km postanawiam podkręcić trochę  do 4:29 ostatecznie wyszło. Łącznie 14 km w 1 godzina 6 minut 55 sekund. To był dobry trening a średnia 4:45 na km napawa optymizmem. Ubrania testowane sprawdziły się. Nie spowodowały obtarć. Czułem się komfortowo.

W nowym roku i pierwszym miesiącu przebiegłem 201 km to jest niezłym kilometrażem aczkolwiek prze 3-4 treningach w tygodniu to jest dobrze. Do tego basen, rower, sauna, morsowanie i crossfit jaki uzupełnienie. Na 2022 rok nie mam jakoś sprecyzowanych założeń. Dobrze jakby raz w miesiącu wystartować w zawodach a w całym roku przebiec 2022 km.


Liczba założonych treningów:     15       
Liczna wykonanych treningów: 14     
Liczba treningów tygodniowo: 3-4
Liczba startów w zawodach: 1
Życiówki: brak
Ogólna liczba kilometrów biegu w styczniu 2022:  201  km
Procent założenia: 9,94%
Łącznie bieganie w 2022 km:201 

Dodatkowo sauna, morsowaniie, basen i rower 

Średnia liczba km na treningu:13,4 km



sobota, 29 stycznia 2022

Trzydziestka o poranku


Siła charakteru - wstać o 4:44 dnia 29 miesiąca i przebiec na spokojnie 29  aj równo 30 km w ramach wycieczki biegowej po okolicy. Bieganie z rana i mina na cały dzień uradowana. Starczyło sił jeszcze na rozciąganie.  

Budzik dzwoni 4:44 dla wielu o magicznej godzinie. Po 5 godzinach niespokojnego snu kilkukrotnie przerwanego wstaję prawą nogą. Na początek toaleta i zrzucenie wczorajszych trzech obiadów. Kolacji nie było. Tak, tak jem dużo aby mieć siły, energię na pomysły.

Zastanawiam się jak ubrać. Sprawdzam pogodę -2 ale w nocy bardzo wiało. Ostatnio zagrzałem się za bardzo to teraz pobiegnę na krótki bynajmniej dół. Ważne że zaplanowałem trening 29.km bo dzisiaj jest 29 miesiąca. W tym tygodniu robiłem trochę akcentów. Odpuściłem saunę i morsowanie oraz crossfit a za to byłem na basenie. Nie zamierzałem zbyt przemęczać się widząc że czeka mnie w weekend spory dystans.

Ryzykuję i zakładam od góry: koszulka biegowa biała, na dole tylko same spodenki.  Czytając ktoś pomyśli zwariował. Jednak ja dogrzewamy się przez pierwsze kilometry. Potem włączy się ścigaczka i będzie gorąco. Wcześniej smaruję się sudokremem w miejscach najbardziej wrażliwych na obtarcia oraz stopy i palce u nóg. Zakładam w dalszej kolejności skarpety biegowe za kostki i kompresy usztywniające od kostek pod kolana. Bluza z długimi rękawami ja koszulkę. 

Na śniadanie pochłaniam szklankę wody z miodem i cytryną przygotowaną przed snem. Zjadam jednego gofra na sucho. Do tego zasuwam mus owocowy Kubuś który wpada jak .woda.w Niagarze. Dalej wypijam szklankę wody z sokiem malinowym. Na koniec jeszcze kawa mielona z dwóch czubatych łyżek bez cukru. Jednak czas leci tu już po 5tej a kawa gorąca. To co wystawiam za okno na parapet.  Parę minut i wystygnie. Dalej zjadam jednego banana. Biorę szklankę samej wody i rozpuszczam pastylkę multiwitaminy. Wypijam i  zerkam na kawę. Można już pić. W między czasie bukłak zalewam trzema szklankami wody z sokiem. To picie na drogę do plecaka. Gdy będzie potrzeba to w trakcie biegu zasysam przez rurkę. Połowę szklanki kawy wypijam. Na koniec jeszcze raz toaleta. Zakładam i wiąże buty taka aby sznurówki nie latały. Obuwie dzisiaj typowe na twarde nawierzchnie będą że mną. Zakładam na szyję buff, a czapkę termiczną na głowę. Biorę też latarkę czołówkę. Plecak zakładam i na niego jeszcze kamizelkę odblaskową. Jeszcze kilka skłonów, wypadów i rozciąganie.  W końcu wygramoliłem się po blisko 45 minutach przygotowań.

Brr..od razu wiatr w twarz mocno zawiał. Powoli ruszam nogą za nogą. Wokoło ciemno tylko gwiazdy widać na niebie. Kieruje się z konieczności w dniu dzisiejszym po asfalcie. Jest trochę ślisko. 1 km w okolicy 6 minut na pobudzenie. Na drugim spotykam człowieka. Ba kobietę z sąsiedniej miejscowości koleżankę której wczoraj pisałem że rano pobiegnę ale nie sądziłem że wstanie tak rano. Jednak wykazała się niezłym chartem ducha. Nie marudzi że za rano. Nikt raczej normalny nie wstaje o tej porze aby pobiegać. Świetnie niech się wdraża w bieganie bo dopiero przed nią debiut na 5 km. 

Biegniemy bardzo spokojnie 6 minut kilometr. Trzymam jej tempo co mi na początek odpowiada.  Po 2 km.zdecydydowała zawrócić. Słusznie nie ma co się forsować. To i tak bardzo podziwiam że wyszła na jogging.

W okolicy miejscowego zabytkowego kościoła dostrzegam po mojej prawej półksiężyc i jasne gwiazdy. Teraz trochę żwawiej już biegnę na czwartym km 5:16/km. Dalej mija mnie kilka samochodów. Wszak godzina 6 dochodzi i ludzie jadą do pracy. Kolejny km też 5:16 i następny także jak w mordę strzelił mimo wiatru w twarz trzymam się. Siódmy km także 5:16 jestem już za rzeką w kolejnej miejscowości. Wybiegam na długą ponad 4km prostą. Póki co raz po 5 km sięgnąłem profilaktycznie po kilka łyków picia zasysając mocno rurkę którą mam wygodnie zamocowaną pod brodą. Piję bo 5 km.

I tak km za km w blasku poranka jestem w miejscowości Dokudòw. To już 11 km trasy. Zaczyna robić się coraz jaśniej. Mój półksiężyc nadal jest ze mną i nie traci blasku. 

Delikatnie przyspieszam do 5:09 a na 17 km tak się zagalopowałem rozmyślając że było już 4:52. To za szybko nie takie były założenia. Lekko zwalniam kolejny 18-ty do 4:59.a 19-ty na 5:02. Ustabilizowałem te rwanie. Zależało bardziej abyś zrobić ten trening lekko ale nie.wolniej jak że średnią ok. 5:30/km. To nie jest jeszcze moment na szybsze wybiegania jak to.miewalem po 4:40 na km. Na to przyjdzie czas.

Półmaraton osiągam w 1:50 nawet nawet wyszło. Choć 22km znowu poniżej 5 na km. 23 i 24 lekko ponad 5/km . Nogi dobrze szły. Było mi ciepło. Wiatr jakby ustał a przymrozek był niewielki.

Wracam powoli w drogę powrotną. Na 25km jadące samochody znajomych migają światłami lub trąbią. Jest po 7ej grubo a ja nadal na trasie. To już ponad 2 godizny jak biegnę. Czuję się świetnie. Korci nawet podkręcić tempo. Hamuje się.a nawet trochę zwalniam choć 5:08 czy 5:09 trzymam. Ostatnia prosta 2 km to zaczynam luzować i swobodnie biec. 29.km.wypowiedziala aplikacja a tu został jeszcze jeden. To fajnie bo dobiegłem i wyszło 30km. W fajnym tempie 5:16/km a ogólnie 2 godziny 37 minut.




Dawno tyle nie latałem. Jak sięgam pamięcią to chyba było to 10 miesięcy temu w marcu na cross.martaonie u Janka w Kodniu.

Robię jeszcze skłony i wymachy.



 Na koniec parę fotek i zaczynamy coś działać w tę styczniową sobotę.


czwartek, 27 stycznia 2022

Dycha z akcentami


Kolejny trening przypadł późnym wieczorem. Z konieczności na roztopy oraz przypadający szybszy trening ponownie wybrałem się na asfalt.

Jak zawsze lekkie rozciąganie, szklanka wody z cytryną, dobór ciuchów, aplikacja i w drogę. Początek to takie dogrzanie się i wbicie w rytm. Dzisiaj po każdym km 30 sekund przyspieszenia i powrót do rytmu. Po pierwszy najwolniejszym km żwawa półminutowa przebieżka. Lekko popadujący śnieg z deszczem i zacinający wiatr z prawego boku trochę przeszkadzał. Na chodniku było ślisko więc przemieściłem się na szos póki świecą latarnie. Po wybiegnięciu z wioski 2km z przyspieszeniem i powoli łapię tempo. Jest ono dalekie od takiego jakie miałem trenując w pełni formy. Lekko ponad 5 minut na km. Na trzecim wiatr wzmógł się i było trochę trudniej. Akcent robię szybciej i już mam poniżej 5/km.

Wbiegam w obszar zabudowany. Nigdzie żywego ducha. Jest 22 w oknach tu i ówdzie są jeszcze zapalone choinki. W większości domów migają telewizory. Ludzie odpoczywają. Zaczynam delikatnie przyspieszać. Na 5 km już jest 4:53/km. Po 6 jest coraz lepiej 4:43 gdzie przyspieszenie lepsze. Kolejne km 7,8 i 9 równo po 4:42 jak w mordę strzelił. Ostatni przyspieszam cały i 4:19 wyszło. 

Rewelacji nie ma ale jakiś malutki progres już jest. Powoli powinno być lepiej z każdym kolejnym tygodniem.

wtorek, 25 stycznia 2022

Bieganie po lodzie


We wtorkowy wieczór grubi po 21-ej znalazłem trochę czasu aby pobiegać. Wybrałem kółeczko 14 km głównie po asfalcie i chodniku z racji roztopów. Pomysł nie był zbyt dobry. Ubrałem się za ciepło. Zrezygnowałem z krótkich spodenek i to był błąd.

Na początek dwie szklanki wody z cytryną i szklanka...pepsi coli tak aby trochę cukru zażyć. Picia na drogę nie planowałem zabierać. Trening miał  być spokojny.  Kilka skłonów i rozciąganie na początek zrobiłem. Dalej sudokremem smaruję najczulsze miejsca i wskakuję w termiczne spodnie. Koszulka biegowa ląduje szybko na mnie i lekka bluza. na to jeszcze wiatrówka, plecak i  kamizelka odblaskowa. Biorę buty na asfalt adidasy zdarte już trochę ale jeszcze dają radę. Sznorówki zawijam tak aby nie majtały się. Zakładam czołówkę na głowę i dzida.

Ruszam po polnej oblodzonej drogę. Nogi jeżdżą jak na lodowisku. Z jednego na drugi bok przebiegam a raczej człapię. Staram się stąpać mocno i twardo aby nie upaść. Po kilkuset metrach takiego hycania już czuję plecy. To niestety waga robi swoje. Sporo masy nabrałem i ta 8 z przodu to potęguje.

1 km ciężko i asekuracyjnie 5:31/km. Drugi zaś to męczarnia w lesie jeszcze większa gołoledź. walczę jakoś i na 3 km jestem już na asfalcie i tu już zdecydowanie stabilniej choć sporo kałuż. Co jakiś czas trafiam w taką. Kolejne kilometry już ustabilizowane w granicach 5:10-5:15/km.

Co jakiś czas z monotonii tempa wybudza mnie wpadnięcie w kałuże tam gdzie nie ma latarni lu oślepi z naprzeciwka jadące a jakże na długich światła aut,. Jest ciemno przed 22 cisza spokój. To czas na analizę i wszelkie przemyślenia minionego dnia. To moment aby planować nowe wyzwania i układać sobie wszelkie myśli.  Czasami te rozmyślania przerywa szczekanie psów lub kilometraż odzywająca się aplikacja mówiąca o pokonaniu kolejnego kilometra. Do tego to ciepłąo. Nieudanie ubrałem się i zaczynałem się grzać zwłaszcza w nogi. 

Gdy wbiegam do kolejnej miejscowości na rondzie gasną światła i zapada ciemność.  Na chodniku jest oblodzenie i pononwna męka prawie 4km co zbiegną na szos to chlup kałuża lub jedzie samochód.

W końcu na ostatniej prostej 1,5km wbiegam na środek jedzeni i spokojnie kończę trening.

14 km w 1 godzinę 14 minut i 5 sekund to bardzo marny czas  ale 1365 kalorii zbitych co jest ważnym elementem treningu. Zgrzałem się bardzo. Prawie ugotowałem się. Źle dobrałem ubranie do temperatury.

poniedziałek, 24 stycznia 2022

Wieczorna dycha


W niedzielę wieczorem ruszyłem zrobić żwawszą dychę. Nie na szybkość tylko tak aby lekko poniżej 5 minut na km wyszło. Zrezygnowałem z samych spodenki bo jednak było sporo na minusie. Po lekkim rozciąganiu ruszyłem z wolna. Pierwszy kilometr bardzo zachowawczo bo sporo lodu na drodze. Potem z każdym kolejnym udawało się trochę przyspieszyć. Nie wiało, nie padało. Biegło się bardzo komfortowo i co ważne spokojniej. Oddech był stabilny.

4:52 potem 4:59 a dalej nawet


 4:47. W końcówce lekko podkręciłem tempo ale tylko aby urozmaicić bieg.

Wyszło średnio dycha po 4:53/km

Dzień wcześniej korzystając z pobytu w lesie odbiegłem trasę Zimowej Tatarskiej Piątki. Miejscami doły i po lesie. Do tego powyrastały badyle. Kilka powalonych drzewek i zróżnicowanie terenu. 



Jakoś przeczłapalem w te ponad 28 minut.

Bieg już 6 lutego. Zapisy trwają https://dostartu.pl/zimowa-tatarska-piatka-v6795



piątek, 21 stycznia 2022

Dycha późnym wieczorem


 Na trening wybrałem się przed 22. Dawno tak późno nie biegałem. Cóż dzień był bardzo napięty i gdzieś ten trening trzeba było wcisnąć. To dobry czas na przemyślenia i wszelkie analizy.

Tym razem założyłem buty crossowe. Do tego spodnie termiczne, bluzę i wiatrówkę. Na to plecak i narzutkę odblaskową. Lekkie rozciąganie i w drogę. Wiatr wiał dosyć mocny a i śnieg też popadywał. Początek lekko z boku wiało. Pierwszy km najwolniejszy 5:30 dalej szło zdecydowanie lepiej bo było z wiatrem. Nie forsowałem tempa. Po wtorkowym treningu jeszcze czułem w nogach dystans 18 km. Droga niestety piaszczysta i momentami rozjeżdżona przez auta oraz traktory. Przymarznięte koleiny powodowały nierówności i trzeba było uważać aby nie skręcić nogi. 

Kolejne kilometry z wiatrem były spokojne. Mimo wsparcia w plecy to nie rozwijałem prędkości. Księżyc co raz wyglądał ukradkiem zza chmur i oświetlał drogę. Zresztą lekko pokryta ziemia śniegiem powodowała, że było dobrze widać drogę.

Gdy minąłem 5 km skręciłem i wiatr dawał się we znaki mocno z boku. Potem po 6km już było tylko pod wiatr. Łatwo nie było i należało dobrze przebierać nogami aby utrzymać średnio 5:25/km.  Po raz kolejny nie wziąłem picia i to pragnienie było odczuwalne.   

Jakoś dobiegłem 10,5km w 56 minut. Nie ma tragedii ale wielkich powodów do radości też nie ma. W dawnych czasach posiadania formy te kółeczko łykałem w 49 minut na swobodzie. Cóż trzeba cieszyć się tym, że biegam coraz bardziej regularnie a wyniki póki co cieszą te osiągane kiedyś. 

wtorek, 18 stycznia 2022

Wieczorne bieganie w blasku księżyca


Dawno nie pisałem ponieważ bardzo nie ma o czym. Staram się biegać 3 razy  tygodniu. Powróciłem po raz eh kolejny do biegania.  O grudnia jest poprawa. Trzy razy w tygodniu wychodzę trochę poczłapać. Powrót do formy o ile wyjdzie będzie długi i mozolny. Poza bieganiem sauna i morsowanie raz w tygodniu a ostatnio doszedł crossfit. 

Kilka tygodni temu utrzymanie dychy w tempie 5:30 było ciężkie ale z każdym treningiem to się poprawia. Najwięcej 14 km i basta. Jednak dwa tygodnie temu w niedzielę już przeczłapałem z sąsiadem 23 km wprawdzie z językiem na brodzie ale jest postęp. Ważne aby zrzucić wagę. Masy przybyło i to kilkanaście kg. Teraz potrzebuję to zbić do magicznej 6 z przodu. Póki co waha się 8 czasami zejdzie tylko na 7 z przodu. Motywacja jest na Nowy Rok. Skoro wystartowałem 1 stycznia w zawodach na 5 km to rok powinien być biegowy. 

We wtorek wieczorem dosyć późno koło 21 wybrałem się na żwawy trening. Skoro 18ty dzień miesiąca to przydałoby się 18km. Powietrze -2 stopnie a że wieczorami poza bieganiem po lasach latam tam gdzie jest oświetlenie to zaplanowałem trasę po sąsiednich wioskach. Nie zakładam żadnej bielizny tylko same spodenki na dół. Palce, uda i inne wrażliwe miejsca smaruję sudokremem jak zazwyczaj. Wypijam szklankę samej wody. Koszulka biegowa i bluza na górę. Buty wybieram rzecz jasna na twarda powierzchnię. Skarpetki biegowe uciskające i kompresy na nogi do kolan. Trochę może wiać ale po paru km będe się grzać. Na górę jeszcze wiatrówka, buff i czapka. Do tego plecak biegowy do którego wrzucam... tylko telefon z aplikacją. Picia nie biorę. Na głowę idzie czołówka i kamizelka odblaskowa na plecy. Buty sznoruję jak zawsze na kokardkę  pod sznurówki tak aby nie rozwiązały się i nie stanowiły kłopotu. 

Robię lekkie rozciąganie i kilka skłonów. Ruszam powoli po oblodzonej drodze. Buty dobre się trzymają. Nogi nie jeżdżą, choć biegnę pierwszy kilometr bardzo asekuracyjnie. Księżyc oświeca mi tak drogę, że nie trzeba palić latarki. Jest pełnia a więc jasno. Powoli wbijam się w rytm biegu. Pierwszy km jak zazwyczaj jest najwolniejszy na pobudzenie i rozruch. 
Jest rzeźko i oddycha się bardzo dobrze. Lekki wiaterek od boku tylko będzie mnie ochładzać. Na drugim kilometrze już czuje zmianę rytmu bo robię go 4:59 i tak zamierzam trzymać cały dystans bez szarpania. Noga za nogą w osiągniętym rytmie 3km także 4:59/km. Księżyc łobuz chowa się czasami między chmury tracąc swój blask. Wbiegłem z drogi polnej na asfalt w sąsiedniej już gminie. Na 3 km uspokajam trochę tempo na 5:07 ale to chwilowe zachwianie tempa. Dalej szło już poniżej 5:00/km. Po paru km ponowni eplna droga. Tu i ówdzie odzywają się miejscowe azory. Gieroje za płotami dziawkają. W jenynm miejscu jednemu udało się wyskoczyć, próbował mnie dopaść. Kilka gwizdów i okrzyków. Odpuścił. 

10 km posżło lekko poniżej 50 minut i git. Do końca już tylko po asfalcie i kostce leciałem. Miejscami było mocno slizko ale wtedy twardą stawiam sope i jest dobrze. 

Ogólnie 18km przeleciałem 1 godzinę 29 minut 36 sekund. 

Ba kiedyś to tak półmaraton treningowo biegałem. Cóż daleko do tego jeszcze. Dobrze poszło. Zmachałem się nawet i lekko zagrzałem. To był wartościowy trening.


niedziela, 21 listopada 2021

Organizowanie i bieganie


Po długiej regeneracji trochę biegam. Poleciałem nawet bieg nocny w Białej Podlaskiej 30 października 2021 na 5 km 22:28 to czas z początków kiedy zaczynałem biegać. Jednak chodziło o oto aby wystartować. Raz biegam 3 razy tygodniowo, raz dwa albo tylko jeden. Do tego sauna i moczenie się w zimnej wodzie póki co raz w tygodniu na regenerację. Przeprosiłem rower i tez zaczynam kręcić. Ostatnio byłem nawet na basenie. Teraz czas na ćwiczenia obwodowe, bo w domu ćwiczę rzadko. Ostatnio organizowałem Ultra Tataruk na 66 km i bieg Tatara na 33 km. Było kameralnie i klimatycznie. Ciągle testuję warianty organizacyjne i logistyczne. Jednak teraz w tych czasach ciężko z wolontariuszami i wsparciem ale nie poddaje się.  Zresztą taki bieg kilometrowo organzowałem pierwszy raz. Kolejny raz to 8 stycznia 2022 rok III Tatarska Dycha i III Ultra Tatar na 50km. Zapisy już niebawem.

Oto fotki z ostatniego spotkania biegowego foto . Oto wyniki

Bieg Tatara 33km wyniki

Ultra Tataruk 66 km wyniki

























poniedziałek, 10 maja 2021

Kajaki zamiast biegania

Okres wiosenno-letni co czas gdzie więcej pływam kajakiem niż biegam. Tak dziej e się już zazwyczaj od kwietnia. Oto relacja z ostatniego trudnego kajakowania.

Ciężka przeprawa przez Klukówkę zakończona sukcesem

O tym, że będzie ciężko wiedziałem. O tym, że ładna pogoda w ten dzień nadejdzie także ale o takich wrażeniach jakie zrobiła nam rzeka to nie zapomnę na długo.

Zjeżdżamy się o 7ej z rana na bazę. Załadunek i jedziemy do Bordziłówki. Tam jesteśmy coś po 9 rozładunek kajaków. Po drodze mijamy Leśną i zakręcamy przy Sanktuarium gdzie trwa pierwsza komunia święta. Poza tym jest i ryneczek to mieliśmy dobre wejście.



Część zostaje nad rzeczką a reszta jedzie odstawić auto. W okolicy mety przesiadamy się do busa. W tym czasie do chłopaków podjechali panowie w niebieskich mundurach obserwując co się dzieje. Po wstępnym instruktażu, małym zamieszaniu i po wodowaniu ruszamy. Na samym przodzie dzisiaj z pasażerem z przodu. Początek wiadomo spokojny, wręcz sielski ale za niedługi czas zacznie się. Oni tego nie wiedzą. Nie spodziewają się takich przeszkód. Oglądam się z tyłu pięknie w majowym słoneczku mieni się sanktuarium.

Wpływamy w las i zaczyna się. Leży drzewo przewalone dosyć spore i nagromadzone śmieci. Szybka reakcja wychodzę po konarze, zrzucam z siebie ciuchy i staję przesuwać kajaki. Proszę o przechodzenie bokiem. Dopływają kolejne załogi i zaczyna się przeprawa. To rezerwat Chmielinne. Tutaj przyroda ma swoje prawa. Jednak zaskakuje i nie pozwala zbytnio na eskapadę. W ciągu tygodnia spadło sporo wody i poziom nie sprzyja pokonywaniu powalonych drzew pod spodem. Jest błoto, a wręcz bagniście. Jedno drzewo, drugie trzecie i jest ekstremalnie. Co raz wskakuję popas i przeciągam kajak. Dalej gdy wszyscy już przeszli pierwszą przeszkodę i mozolnie przesuwamy się do przodu. Buty zaczynają być w ciągane przez bagno. Biorę pierwsze napotkanie dziecko któremu ciężko iść i je na plecy i brodzę miejscami po kolana w bagnie. Mały boi się bo trzyma mnie bardzo mocno. Kilkaset metrów i młodzieniec staje na suchym...ale powalonym drzewie. Dalej po konarze i na drugi brzeg. Reszta walczy i ciągnie kajaki to wodą po przenosi brzegiem. Początek więc póki do jest frajda. Z upływem czasu nie jest już tak wesoło. Wiosna która zawitała do rezerwatu oczarowuje swoją zielenią. Kolorytu dodają różnobarwne kajaki. Nie ma kiedy robić zdjęć. Trzeba ratować przeprawiać się i walczyć. Rozciągamy się. Kto żyw wspiera innych. W ruch poszły liny. Nie można tych drzew tak sobie ucinać więc piły nie brałem. Przenosimy, przesuwamy, przesuwamy kajaki. Z każdym pokonanym malutkim odcinkiem jest trudniej. Otoczenie sprzyja bardziej zwiedzaniu i podziwianiu przyrody niż pokonaniu rzeki. Po godzinie sytuacja jest bardzo trudna. Przesunęliśmy się niewiele a końca nie widać.


Nagle kolega Tomek robi prosty szkolny błąd i zatapia kajak sam wpadając po pas. Przy tym uszkadza rękę. Ruszamy na pomoc aby wydobyć kajak i wylać wodę. Przód posunął się dalej. Rzeka nas nie oszczędza. Cześć już szuka obejścia bokiem i wyciąga „statki”. Na brzegu zaczyna się pierwsze zdenerwowanie, krzyki i zniecierpliwienie. My walczymy przesuwamy, przenosimy i brodzimy w bagnie. Nie ma kiedy nawet odsapnąć. Jest pot, zadrapania, krew i pojedynek -człowiek kontra natura. Co chwila ktoś potrzebuje pomocy. Jest nie zbyt ciekawie ale atak na Klukówkę trwa. Dzielnie radzą najmłodsi. Chłopcy na końcu toczą heroiczny bój o wyciąganie kajaków i w końcu odnoszą sukces. Wychodzą na brzeg omijają tę pierwszą przeszkodę, którą ja miałem dawno. Na froncie walki zostaje jeszcze Bogdan który jedyneczkę wspiera jak może. Nie jest łatwo. Dobrze, że jest piękne słoneczko i nie pada. Część próbuje przepływać pod leżącymi drzewami. Tu ktoś klinuje się a tam potrzebuje wsparcie aby przejść górą. Przytrzymując niektóre osoby zawisam na chwilę, bo o mało nie wpadamy do wody. Siła równowagi zwycięża. Och udało się tym razem. Reszta już na brzegu, inni poszli z kajakami w rękach szeroko rozumianym poboczem.



Nagle krzyk i las niesie echo w eter: Węda zabiję ciębieeee!!!!!!!!!!!!To jeden z uczestników wyprawy już wymiękał hehhe. My walczymy, nie poddajemy się. To nie będzie Waterloo. Tutaj duch walki nie ginie. Trudno będzie opóźnienie ale wyjdziemy z tego. Jest ciężko i trudno wręcz ekstremalnie. Korab za korablem przesuwamy się korytem rzeki. W końcu decydujemy się po pokonaniu 31 drzew aby pociągnąć kajaki po łąkach. Nie rezygnujemy a jedynie wycofujemy się na z góry upatrzone pozycje. Tutaj jest już ostro. Linę zaczepiam na siebie i ciągniemy kajak z całym ekwipunkiem kilkaset dobrych metrów. Niektórzy próbując nieść inni ciasną a kolejni już nie dają rady. W końcu przenosimy za małą tamę i mała nagroda po słodkim lizaku. Nerwy trochę opadły więc ruszamy już normalnie w wodzie. Chlup chlup wiosło za wiosłem kierujemy się do Witulina. Tutaj na moście kameruje nas Max z Radia Biper. Wpadamy na zator. Jakoś udaje się pod drzewem przecisnąć. Dopływamy do kolejnego i tutaj wynosimy. Teraz czas na ciepły posiłek. Rozłożyliśmy się kajakowymi leżami na pobliskiej łące. Łyżki i miski tylko śmigają. Chochelka błyszczy się w słońcu a zupy ubywa. Dalej kawka, herbatka po troszeczkę gadka szmatka nawiązywanie nowych znajomości. Tutaj budują się relacje i kontakty. W oddali jakieś dwa quady na zwiad podjeżdżają, ktoś biega, ptaki latają a miejscowy gospodarz nieśmiało zbliża się do nas. Podszedł w pobliże rzeki i obserwuje. Dla większości osób już przeszła już złość i są gotowi dalej atakować. Jest sielsko i wiosennie. Słońce coraz wyżej, ptaki śpiewają.

Ruszamy dalej ku Terebeli. Po drodze trochę szuwarów i kolejna przeszkoda kładka. Pomagamy trochę ja podebrać i góra przeciskamy się. W Terebeli przed tamą ponownie jest Max i nas kameruje oraz robi fotki. Na tamie pierwsza osada przebija się i tylko cudem nie zanurkowała. Wyskakuję z kajaka. Obchodzę i hyc do wody kajak po kajaku delikatnie przesuwam przez tamę. Woda daje po nogach i ciągnie w dół, ale trzy takie podejścia i wszyscy bez uszczerbku przeszli. Dalej z gwizdkiem jak torpeda przesuwamy się przez wszystkich. Gdy jesteśmy na przodzie mała tama ale mieścimy się i dajemy radę. Widoki coraz piękniejsze są im dalej się przesuwamy (będzie album w galerii). Drzewa przybierają rożne kształty zwłaszcza te suche i podgryzione przez bobry. Mostki jakie mijamy dodają uroku. W Grabanowie zieleń wręcz nas zasłania od słońca. Potem mamy most dawnej kolei wąskotorowej i kolejna przeprawa przez tamę Tym razem za wysoko jest zdecydowanie i przenosimy. Po tej przenosce ruszamy żwawiej i szast prast lewa prawa bujamy nasza łajbę. Na czele atakujemy dalej Klukówkę. Jest coraz cieplej i ręce już przypieczone są. Rozpędzamy się nawet do 9 km na godzinę i tak 2 km zasuwamy. Dochodzi 16ta więc mamy spore opóźnienie ale walczymy, atakujemy i kąsamy Klukówkę konkretnie. Nie odpuścimy. Jeszcze jedno drzewo, kolejny mostek, kładka i spora tama. Dalej słuchać już drogę międzynarodową E -30 i kolejna brzoza przewalona. Wysiadam próbuję podnieść i … trach prach o dziwo pęka bo spróchniała. Kolejną wywali wiatr i trzeba było wychodzi. Wypływamy dalej śmielej na przestwór klukowskiego wodnego akwenu. Wody jest więcej i zbliżamy się ku końcowi. Choć ostatni mostek powoduje że klinujemy się beczka z wyposażeniem blokuje nas. Centymetr po centymetrze wychylam się czuję ze woda wpływa do kajaka ale jakoś prześlizgujemy się, uf...Po 6 godzinach i 7 minutach mamy Krznę i tamę na Sielczyku. Mimo dramatyzmu i początkowych trudności udało się ok. 17 km pokonać. Osady jeszcze długo dopływały. Co widzieliśmy, o czym rozmawialiśmy jak walczyliśmy i się wspieraliśmy to nasze. Wrażenia były niesamowite. Teraz opalone ciała, bolące ręce i nogi odpoczywają. Tak nogi od przenoszenia. Dziękuję wszystkim za udział, chęć walki na trasie i zwycięski atak.

Fot. Olga i Mateusz Siwiec, Katarzyna Wilczyńska i Łukasz Węda

środa, 5 maja 2021

Utra, ale beze mnie 

Niestety nie pobiegłem tego ultra u siebie. Nie czułam się na siłach zarówno z braku treningów jak i przemęczenie. Nie wyspanie zrobiło te swoje. Oto moja relacja okiem organizatora.

Test trasy biegu ultra maratońskiego odbył się na dystansie 50 km. Zanim testerzy zjechali i ruszyli wałczyć z pół setką należało tę trasę wytyczyć. Doświadczenie w oznaczaniu różnej wielkości tras podpowiadało nam, aby robić to dzień przed. Zatem ruszyliśmy z sąsiadem Krzyśkiem, studentem Łukaszem oraz Wolontariuszwm Mikołajem w piątek w południe. Paliki, szarfy, kierunki i mapa. Znakujemy, wbijamy i ustawiamy od Studzianki. Nagle klops. Biała strzała walcząca z błotem staje w środku lasu. Na pomoc przychodzi radny Grzegorz Wysocki, który mimo prac polowych odpala 60-tkę i grzeje na pomoc. Zanim wyciągnął poczciwego opelka my ogarnęliśmy do 13km z buta z Mikołajem i Łukaszem. W między czasie okazało się, że nie dajadą TOI TOIe i zostaje las. Kilometr po kilometrze opanowaliśmy Studziankę. Wyrwana już mało biała strzała mknęła jak szalona po dołach i wertepach. Podzieliliśmy się i z auta tylko szybę odsuwaliśmy i znakowaliśmy. Przez las w Janówce dotarliśmy do Wólki Kościeniewickiej do punktu 22km. Ustaliliśmy z miejscowymi temat żywienia i w drogę w lasy Grabowszczyny. Tę część trasy szybko zrobiliśmy i znaleźliśmy się w Huszczy. Tam było nieco trudniej. Ponownie błoto i dzięki szczęściu wyjechaliśmy. 30 km i narada jak prowadzić tutaj bieg. Doszliśmy do wniosku, że autem doprowadzimy dotąd ile można a dalej wolontariusze będą kierować. Na 32 km mniej więcej uzgodniliśmy jak będzie wyglądał punkt wzmocnienia. Przez las i piachy dotarliśmy do Koszoł. Tutaj dojechała Wiola. Przekazaliśmy jej instrukcje co i jak na drugi dzień ma robić. Potem piaszczystą droga znakowaliśmy trasę do Lubenki. Tam 40 km i omówienie kolejnego punktu żywienia. Dalej poszło już łatwiej. Kilka zakrętów oraz skrętów i wylądowaliśmy w Studziance na chodniku. Ostatnie kilometry i mieliśmy najważniejsze z gotowy. Teraz pozostało wytyczyć strefę przy starcie i mecie oraz las. To zajęło nam z Przemkiem już czas do nocy. W świetle halogenów prawie nam się udało. Jeszcze sprawdzenie czy uda się pieróg tatarski zrobić oraz sękacze na czas. Z rana o godz. 4:45 dostawiałem jeszcze 15km i znakowałem teren wokół cmentarza tatarskiego.

Pierwsi testerzy zjeżdżali już w piątek po południu po odbiór pakietów. W sobotę z rana zrobił się ruch na Łysej Górze. Jedni przyjeżdżali z niedowierzaniem gdzie te ultra a inni podekscytowani już tuptali przed trasą. O 8 rozpoczęły się pierwsze wycieczki w teren. Pierwszego poprowadził na rowerze Przemek. Długo nie najechał bo po 2 km pękła przerzutka i musiał szybko gnać czołówkę. Po ominięciu mizaru przy drodze na pierwszego czekał już Mikołaj na swoim pędzidle. To on wziął na siebie trud prowadzenia testerów. My zaś wskoczyliśmy w mechaniczne rumaki i ruszyliśmy na punkt 10 km. Tam rozstawiliśmy się. Zadzwonił Mikołaj, że na 9 km prowadzący zaorali go na błocie i nie miał kto dalej prowadzić. Zdecydowałem się zabrać ratowników medycznych i poprowadzić pierwszego. Od 10 km ukształtowała się czołówka dwóch testerów z Warszawy (nazwijmy go Motyl z racji ubioru) i Lubina (Robert). Testerzy biegli w słońcu pośród pól i lasów. W końcu wybiegli w przestrzeń gdzie odezwał się wiatr, który zaczął przeszkadzać. Na przemian zmieniali się. Z auta wyglądało to jakby prowadzili grę psychologiczną kto kogo wytrzyma. Na punktach solidarnie uzupełniali zapasy. Co zakręt to zbyt długo nie można było stać bo pojawiali się oni momentalnie w lusterku auta. Serca nam zadrżały gdy jeden z nich Robert znikł nam po raz pierwszy tego dnia. Gdzieś na 26 km biegł tylko Motyl. Okazało się, że po kilku chwilach odnalazł się na pik stopie w lesie. Prowadzący lekko i z uśmiechem trzymał mocne tempo w granicach 4:20/km. Przed 30 km zrobiliśmy nawrót i ujrzeliśmy Roberta, który gonił pierwszego. Gdy jechaliśmy pod prąd minęliśmy z naprzeciwka jeszcze 4 zawodników. W końcu objazdem przez las na styk złapaliśmy pierwszego na punkcie żywieniowym. Niebawem w ten środek lasu gdzie był bar tak tam było wszystko kabanosy, czekolada, banany, coca cola i nie tylko. Posileni ruszyli dalej a my za nimi. Trzeci był jakieś 12 minut za nimi. Prowadziliśmy ich do kolejnego „żarełka” na 40 km. Zasuwali równo choć już obstawialiśmy, że pierwszy wymięknie i Robert go łyknie bo lepiej wygląda. Jednak to ultra i wszystko rozstrzygnie się na ostatnich kilometrach. Zmęczeni testerzy po wybiegnięciu z miejscowości Lubenka wpadli do Studzianki a tutaj zaczął towarzyszyć a raczej przeszkadzać im wiatr. To już ostatnie trudne km. Jechaliśmy w znacznej odległości od pierwszego. Motyl zachował więcej sił i mozolnie trzymał tempo. W końcu doprowadziliśmy do go mety. Osiągnął on czas 3 godziny 43 minuty. Jakie było nasze zdziwienie gdy 10 minutach nie przybiegł Robert. Ruszyliśmy na poszukiwania. Zniecierpliwieni pytaliśmy mieszkańców i kolejnego testera czy go nie widzieli. W końcu znaleźliśmy. Okazało się, że zgubił się i nadbiegał 5 km. Szkoda bo walczył do 40 km równo. Dalej podjeżdżamy pod kolejnych zawodników. Tak jedne po drugim, jedna po drugiej dotarli do mety. Tam czekał izotonie, medal drewniany i pyszny pieróg tatarski. Wśród testerów było wielu debiutantów na dystansie ultra. Mam nadzieję, że będą miło wspominać ten dzień. Oto wyniki:



Był to kameralny ultra tak na sprawdzenie trasy i wszelkich elementów organizacyjnych. Wyszło to całkiem nieźle. Choć w październiku czeka nas ultra na 66km. Dziękuje wszystkim za przyjazd i udział. Serdeczne podziękowania dla wolontariuszy na punktach i pomocy przy organizacji testu.