poniedziałek, 28 września 2015

Fantastyczny wynik w maratonie 3:20


To, że do 37 PZU Maratonu Warszawskiego się szykowałem
To całemu światu na jednym z portali oznajmiałem.
Nastąpił czas na kronikarskie tego spisanie.
Wypuszczenie w świat relacji i jej przez ludzi czytanie.

4 miesiące plan treningowy robiłem. 
Dobrze pod okiem Darka formę rzeźbiłem.
Po drodze 40 na dychę złamałem. 
Życiówkę w połówce 1:33 pokonałem.
Przez 18 tygodni blisko 1000 kilometrów nabiegałem. 
Kilometrówki, przebieżki i tempo szlifowałem.
5 razy w tygodniu trenowałem.
Mimo upałów to się nie podawałem.
Kilogramy zjedzonego  makaronu i wypitej wody to dla zdrowia i urody.

Odstawiłem wszelkie dziwne przyzwyczajenia
Organizm mój był bliski wykolejenia.
Schudłem ponad 7 kilogramów
Jedynie nie żałowałem sobie bananów
W ostatnim tygodniu lekko truchtałem. 
Potem 5 dni nie biegałem.
We wtorek dopadło mnie przeziębienie
O jejku grypa to było dla mnie osłabienie
Czosnku miodu i gripeksa dużo wcinałem 
Nie było żadnej mowy o rezygnacji
gdzież, tyle poświęcenia i motywacji
Uf do piątku jakoś się wylizałem

Do Warszawy w piątek już zjechałem. 
Atmosfera mi się udzielała
Tak, że w śnie trasa maratońska mi się poplątała
W sobotę zaproszenie dostałem na run blog fest.

To był dla mnie od losu gest.
Poznałem blogerów z czołówki. 
Na wykładach byłem i odbyłem rozmówki
O marce dużo się dowiedziałem. 
Ludzi z adidasa też posłuchałem
Po ekspo się przechadzałem. 
Przy okazji kilka badań wykonałem.

 












 W niedzielę z rana nie było banana.
Dwie z dżemem bułeczki.
Do tego uśmiech żoneczki.
W tramwaj po 7 się zapakowałem, a na miejsce startu szybko dojechałem.
Pakiety znajomym oddałem.
Na rozgrzewkę poczłapałem.
Potem w publicznym szalecie zmieniłem ubranie.
Gdy wychodziłem Pani jadła śniadanie.
Ogólną rozgrzewkę po 5 minutach z kolegą Leszkiem opuściliśmy. 
Ponieważ już się mocno spociliśmy.
Przed maratonem recepta mi znana: lekko się rozgrzewałem. 
Bardziej w głowie plan biegu ubierałem.
Jeszcze kremy i plastry oraz zegarek i telefon sprawdzałem.

Zamiar zatem był prosty i realny.
W 7 starcie złamać 3:30 a więc pomysł banalny.
Za pace startowałem powoli opuszczałem strefę startu.
Skupiłem się bo tutaj nie było żartu.
Tłum biegaczy jak z wulkanów lawy
Zaczyna zalewać ulice Warszawy
Jedni debiutują,  inni łamią swoje czasy
Trasa po asfalcie i nie idzie w lasy.
Pierwszy kilometr 5:17 to bardzo powoli
Spokojnie będzie ich do woli.
Fala entuzjastów biegania leci w miasto
Niczym cukiernik po swoje ciasto.
Jedni ostro do przodu
Inni wolniej bez wywodu.
Ja będę się rozkręcał i trochę przyspieszał
Bez przesady abym nie namieszał
A tu pani z wózkiem i dziećmi w tłum się władowała
Trochę ją ta sytuacja zestresowała.

Na trzecim wyrosła jakaś górka
Trasa pokazała pierwszego pazurka
To na początek hopka mała
Co by w głowie myśl o płaskiej trasie nie poplątała
Dalej wśród dopingu i hałasu
Kilometr po kilometrze widzę upływ czasu.
Nogi swobodnie po asfalcie niosły
Pięć kilometrów 25 minut wyniosły
Zające na 3:30 już za mną dobiegali

                                       Fot. Jacek Matysiak
Więc trochę do 4:58 przyspieszyłem
Takie tempo na najbliższe kilometry założyłem
Punkty nawadniania bardzo sprawne były
Zawodników w wodę i izo zaopatrzyły
Doganiam kompana swojego
Długo z nim nie biegnę po dyszce: cześć kolego
Wskoczyłem na 4:55 aby kolejne balony dogonić
Z 3:30 się wyzwolić.
Stadion narodowy ponownie ujrzałem
Wrzawę oraz doping usłyszałem
To gdy na most Świętokrzyski wbiegałem.
Trasa do Łazienek prowadziła
Mimo wiatru większość z nią sobie radziła.
Żarty i uśmiechy wszystkich się trzymały
Cóż nogi jeszcze nie bolały.
Kilkanaście kilometrów za mną przeminęło
Coś by się teraz wywinęło.
Dogoniłem grupę na 3:25 obok Agrykoli
Poczułem zapach otwieranej coli.
Dalej żwawo z nimi zasuwałem
Mimo 19 km jeszcze się nie umordowałem.
Następnie przed baloniki się wysunąłem
Na punkcie odżywczym trochę odetchnąłem.
Zapas spory miałem
Lecz się tym nie radowałem.

Biegłem swoje do połówki
Był jeszcze tunel i małe z biegaczami rozmówki
Doszedł mnie chłopak z vege za banana  przebrany
Taki cały uradowany i pozasuwał uchachany
Tutaj mały podbieg tempem brałem
Piątki licznym kibicom przybijałem.
Publiczność dopisała i mocno dopingowała
Transparenty i okrzyki pomagały
Choć nie wszystkie mnie przekonywały
Napisów bez liku i czytać nie było kiedy
Obok biegli też Japończycy, Duńczyki i Szwedy
"Chuck Norris nigdy nie przebiegł maratonu”
To hasło dopiero dawało biegowi tonu
„4:00 – typowy Janusz a kolejny
3:50 – typowy Stanisław…” nie był przecież beznadziejny
Gdy do połowy dotarłem to 1:42 na zegarku się wyświetliło
To mnie jeszcze bardziej rozochociło.
Z każdym kilometrem coraz szybciej trasę pokonywałem
Tak się bardzo rozradowałem, że za centrum olimpijskim banana dorwałem
Chłopak mój imiennik trochę osłabł jak skromnie przyznawał
Jednak ze mną już gazu dodawał.

Z naprzeciwka elita biegła
Niestety część też legła
Mocny start, skurcze i kontuzje dały znać o sobie
Maraton  nie służy każdej osobie
Dwudzieste kilometry już po 4:47 robiłem
Apetyt na ostatnie 10 km sobie ostrzyłem.

Czułem się rewelacyjnie i  podejrzewałem, że wynik życiowy będzie zrobiony
Przecież ten maraton biegnę dla żony.
Przed trzydziestką mocny podbieg się pojawił
Niektórym spory problem sprawił.
Zawodnicy i kibice tworzą maratonu atmosferę
Do tego kapele stworzyły muzyczną karuzelę.
Wzdłuż ulic zawodników kibice  oklaskiwali.
Dalej biegłem z bananem, któremu fotki ludzie cykali
Poinformowałem go, że od 32 km zacznę maraton i przyspieszę
Tak, tak bardzo teraz się z tego cieszę.
Bo prognoza była na trzy dwadzieścia cztery
A do wyprzedzenia są jeszcze liczne numery.
Po to trenowałem i poty w upale wylewałem.
Nie raz o 4 rano wstawałem
By treningi robić z rana
Bo potem mina na cały dzień uradowana.
Tygodniami z kilometrówkami walczyłem
Aż formy się dorobiłem.
Teraz te obrazki morderczych sprawdzianów miałem
Dodatkowo się tym mobilizowałem. 

Już widziałem biegaczy zwalniających
Takich nawet człapiących
Ja tymczasem ponownie sekundę, dwie przyspieszyłem
Tak się już  z tego ucieszyłem
Skupiłem się na biegu maksymalnie
Nie reagując na kibiców paradoksalnie
Do mety 8 kilometrów pozostało
To mnie bardziej podkręcało
W szybkich przeliczeniach to tempo 3:23 to mi dawało
Lecz ja trzymałem tempo swoje
Przecież biegnę po wyniki moje.

Zacząłem wręcz teraz kraść sekundy na każdym pomiarze
Byłem przecież już w innym wymiarze.
35 i 36 kilometr i nie ma ściany
Zapytałem nawet żartobliwie jednego zawodnika
Jednak nie bawiła go moja mimika
Ściany owszem były tylko w mijanych kamieniczkach
Porozmieszczanych w tych warszawskich uliczkach.
Kolejny podbieg gdy się pojawił
To nie jednego z nóg zwalił
Mi on nie przeszkadzał bo biegłem rozsądnie
I do tego pierwszy raz porządnie
Widziałem tylko to co przede mną było
Nawet nie wiem kiedy wokoło sporo zawodników się zmieniło. 

Grzałem konkretnie z poczuciem spełnienia
Z tego całego wrażenia
W ostatniej chwili po 36 km zobaczyłem swoją drugą połowę
Skąd ona się tutaj wzięła zachodziłem w głowę
Asi piątkę w ostatniej chwili przybiłem
Tak się teraz ze zmęczenia wyzwoliłem na dalszy bieg napaliłem
Prułem niczym kopaczka w wykopki i trzymałem tempo narzucone
Nie wiem czy to było zamierzone.
Jak Odyseusz podążałem do swej Itaki
Cel tutaj nie był byle jaki
3:22 na horyzoncie się pojawił
To tak jakby Mikołaj drugi raz się w roku zjawił
5 i 4 km do mety jeszcze przyspieszałem.
Zmęczenie już niestety odczuwałem.

Mijałem kolejnych walczących zawodników
Jak się potem okazało wyprzedziłem ich bez liku
Gdy stadion narodowy zobaczyłem
To już się ucieszyłem
3 kilometry do celu dużo siły dawało
Nie ma, że byłem zmęczony i że już bolało
Wykrzesałem z siebie sporo energii jeszcze
Do metry bardzo blisko wreszcie
Skąd ja siły miałem tego już nie analizowałem 

Od 40 km jak w wyścigach dalej przyspieszyłem
Już się przed stadionem bardzo cieszyłem.
Choć w środku radość chowałem
Do końca tak prawie dotrwałem.
Gdy 800 metrów tablica oznajmiła
To ma ambicja jeszcze przyspieszyć pozwoliła.
W tunelu minąłem kilku zawodników
Jak na ten czas dobrych maratończyków.

Tak, tak byłem w tej twierdzy i jak Napoleon ją zdobywałem
Przed metą uniosłem ręce i dziko wariowałem i skakałem
Radowałem się bo 3:20 na tablicy się paliło
Każdy kto mnie zna wie w jaką furię szczęścia wpadam
Nie raz za metą się wykładam.
To mnie bardzo uskrzydliło
Padłem na kolana i bardzo się wzruszyłem
Stewardzi mnie poganiali ale się nie ruszyłem
Wstałem i spojrzałem na stadion i te cyferki wyśnione
Jaki wynik, jaki bieg to było wręcz szalone.
Dokonałem czegoś wielkiego
11 minut w maratonie zbiłem to coś wspaniałego
Odbieram medal i Pani wolontariusz łzy ociera
Bo widzi we mnie bohatera

Tak się spełniają plany i zamierzenia
Wystarczy trenować i wyzbyć się lenia.
Dziękuję trenerowi Darkowi za pomoce okazane
Mobilizację i wskazówki z tym związane.
Dla wszystkich biegaczy słowa uznania
I radości z królewskiego dystansu pokonania.

Dopiąłem swego i zrobiłem to, zrobiłem!!!
Do celu z głową się przybliżyłem  
Oto wyniki: tutaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz