niedziela, 29 marca 2015

Doping drzew, musy w krzakach i męki na ostatnich kilometrach, czyli  piąty maraton w moich odczuciach

28.03.2015 roku wystartowałem w III Cross Maratonie Jana Kulbaczyńskiego po ziemi piszczackiej i kodeńskiej. Od kilku dni przeglądając liczne serwisy pogodowe przygotowany byłem psychicznie ,że będzie  mokro. W tygodniu poprzedzającym maraton przebiegłem a raczej przytruchtałem 6,5 km po polnych drogach 4 dni przed startem. Zrobiłem 3 dni przerwy aby poczuć głód biegowy.  Tak też było. Nawadniałem się od czwartku i każdy posiłek jaki jadłem to był w kółko makaron. 


     W dniu startu z rana dwie bułki z dżemem
i trochę izotoniku. Następnie plastry bananów i nadal izotonik. Na miejsce do świetlicy w Zahorowie gm. Piszczac dojechałem przed godziną 8 a start zaplanowano na  9. Jak zawsze są znajomi biegacze
Odbiór numeru, koszulki i luźne rozmowy. Deszcz padał nadal. Wyszedłem trochę potruchtać i już wiedziałem, że na krótko nie pobiegnę. Wahałem się czy w spodenkach czy dresach. Ostatecznie po lekkim rozruchu postanowiłem pobiec w spodenkach, koszulce na ramiączkach pod bluzę licząc, że przestanie padać. Zabrałem pas z numerem, bidon, 3 musy owocowe stoper i telefon z endomondo.

Kilkadziesiąt metrów marszu do startu








W nogi trochę powiewało. Jaki plan na bieg. Ruszyć i zrobić 3:30 góra 3:35 jak warunki pozwolą. Krótkie przemówienia i Pani z edwood sponsora biegów Janka Kulbaczyńskiego wystrzeliła na znak startu. Ruszamy. 46 zawodników w tym 3 kobiety ruszyli nie wiedząc co ich czeka na trasie. Zostawiam na przydrożnym pieńku bidon z własnym izotonikiem (woda z miodem, cytryną) po 24 km jak będę po kółku oj przyda się a zwłaszcza na ostatnie 5 km kiedy dużo piję a cytryna pomaga. Pierwszy kilometr gęsiego biegniemy ślizgając się na błocie. Endomondo milczy i dopiero na drugim pokazuje 10:30 czyli jakby za wolno. Wbiegamy w las gdzie jest cisza a spokój mąci lekki deszcz skapujący na gałęzie i oddechy biegaczy. Każdy już zaczyna nadawać tempo lub biec z kimś. Kilka śmiesznych żartów i czas na skupienie. Las jak to las tutaj błota aż tyle nie ma i wody tez mało. Co jaki czas tylko poprawiam pasek z numerem startowym 012 bo za luźno go zrobiłem. Początek to rozpiera i chce się biec. Doczepiam się do dwóch zawodników gdzie jedne rok temu pamiętam gonił mnie do końca ale zdołałem dobiec przed nim a więc podejmuję decyzję biegnę za nimi ale 3 i 4 kilometr 4:49 za mocno. Po co mi to było potem odbije się. och nie widać. Jak liczyłem ze startu biegnę koło 20 miejsca. Na 5 km wybiegam na polanę i wynurza się punkt żywieniowy a na nim woda, którą oczywiście popijam 3-4 łyki. Wdałem się z Panami w rozmowę niepotrzebnie tracę siły. Po kilku minutach wyłaniamy się z lasu i naszym oczom ukazuje sanktuarium w Kodniu koło którego będziemy przebiegać. Błota jest tutaj sporo i trzeba tak kicać aby nie nabrać go w buty. Sza prosta z podbiegiem po piachu. Na jego końcu lasek w którym niestety muszę przystanąć bo nadmiar picia zrobił swoje. To jedyny jak się potem okaże punkt zatrzymania. Kilka osób odbiega ode mnie, ale powoli doganiam Darka z Kodnia i znowu gadamy niepotrzebnie. Jesteśmy już w Kodniu. To już 7 kilometr dalej za szybko 4:47. Wyciągam jedne mus i chowam (rzucam) pod małą zamokniętą sosenkę przyda się po nawrocie na pewno.
     Jesteśmy w Kodniu i teraz widzimy czołówkę przedostatni raz. Deszcz nadal pada więc ludzi nie ma za bardzo poza służbami i kilkoma znajomymi biegaczy. Odkręcamy po asfalcie koło bazyliki i wracamy. Rok temu była ładna pogoda to i byli ludzie. Nic nie zrobić nic. Jest 10 km to po raz kolejny w maratonie podejmuj ryzyko biegnę na utrzymanie tego czasu. Kolejny punkt odżywczy i też tylko woda, kilka łyków mały kawałek banana do schowka bo przyjęcie banana na 15 km. Mamy 48 minut biegu za sobą. Już jest mi ciepło a nogi rozgrzane. Bluza trochę zmokła. Wbiegam w mały lasek po piachu a raczej błocie. Delikatnie odsuwamy się i grupa rozrywa się. Mija nas szybko Wacek brodaty który idzie jak torpeda. Biegnę spokojnie trzymając tempo 4:47-4:50. Nie zastanawiam się co będzie. Deszcz podobnie psuje trasę i krople zwiększają błoto. W drugim kółku będzie bardzo ciężko ale już nie zwolnię.  Cóż jest ryzyko jest zabawa. Po 15 km kolejny punkt i zimna woda aż się zakrztusiłem, krzyknąłem, że mogła by być ciepła. Dzieci które ją podawały trochę się zmieszały. Po 15 km wyciskam pierwszy mus jabłkowo-bananowy. Działa tak jak kolejny bieg w samochodzie. Po prostu lepiej jakoś się poczułem chociaż źle nie było. Biegniemy we 3 prostą jakieś 1,5km po glinie i wodzie. Błoto już mam w butach i mokro. Zerkam a skarpetki zielone już nie są. Część piszczackiej ziemi jest na kolanach, ścięgnach a najwięcej w butach. Po prawej stronie tabliczka 40 km i tutaj rzucam kolejnego musa na krzaczek. Nie wiem czy będzie potrzebny ale lepiej niech czeka. Wybiegamy z lasu i skręcamy na agrafkę. Śmignął Piotr Kuryło widać przewagą z jaką prowadzi nad Pawłem Pakułą z Wisznic.  Oddzieliłem się i biegnę sam bo przede mną kilkaset metrów nie ma nikogo wszyscy już w kolejnym lesie. To jest 19 kilometr i zaczynam biec sam wg swojego tempa. Dlatego, że 18 km zwolniliśmy do 5:17. Szalony pomysł ale go realizuję. Wracam do tempa 4:47 już na 20 km. Z naprzeciwka liczę miejsca. Błoto chlapie po twarzy od biegnących z naprzeciwka mocno biegaczy. Sam też wpakowałem się w kałużę, źle oceniając jej wielkość. Ajjajaj mokro. Zerkam jak biec tam gdzie mało wody i błota oj nie ma wyjścia. Biegnę sam może żadnego zwierza nie napotkam. Wyliczyłem, że jestem 15. Trochę daleko. Dobra zaraz punkt na nawrocie to popiję może tu będzie izotonik i pognam za kimś. Na nawrocie w odległości jakiś 200 metrów widzę zawodników. Ponownie wpadam w kałużę bo si pośliznąłem. Na nawrocie i punkcie okazało się, że Pani nie ma kubeczka z wodą tylko krzyczy abym zaczekał to odkręci baniak i naleje. Trudno nie piję, jasny gwint, pobiegłem. Trochę mnie to poddenerwowało i z tej agresji przyspieszyłem niepotrzebne kilka sekund. Biegnąc przez las to jakby przestał padać deszcz i nie słychać kropel spadających. Wybiegam z lasu i widzę dwóch zawodników. Szybko w tempie 4:40/km ich dopadam tylko po co ja takie tempo daję? Właśnie po co?
      Na połówce miałem 1:44 pomiar marzenie aby go powtórzyć, a nawet przyspieszyć. Nie rozpisałem sobie opaski ba nie wydrukowałem jej nawet na negative spit. Trudno wybiegam obłocony i już przemoknięty na 23 km. Widać transparent mety ale jeszcze jedno mniejsze kółko. Kolejni zawodnicy ula la nie widzę. Dopiero jak się wpatrzyłem Wacek jak wicher podarł daleko i za nim chłopak w niebieskiej koszulce. Mijam punkt żywieniowy jest woda biorę kilka łyków a ku mojemu zdziwieniu znikł mój bidon. Ładnie to tak jakby ktoś zabrał medal po biegu lub w mordę strzelił teraz. Krzyknąłem tylko gdzie mój bidon, ale obsługa nie zrozumiała. Widocznie ktoś uznał, że został zgubiony i zabrał. Po biegu znajdzie się. Teraz to jestem w kropce. Na trasie nie ma izotonków, mój wcięło a mam tylko dwa musy w krzakach. Trudno trzeba walczyć bez tego. Biegnę sam jak palec nie oglądam się za siebie. Ponownie to samo błoto i ten sam las. Teraz widać dobrze ślady i zagłębienia w błocie innych biegaczy. Tutaj duży ślad buta a tam poślizg i palce chyba rąk. Czyżby ktoś dachował? 

    W lesie cisza jak makiem zasiał. Słyszę swój ostatni kilometr 4:37 aż ciarki przeszły po plechach. Przyspieszyłem a to 26 km.  W głowie chaos i dużo myśli. Walczyć czy zwolnić? Co będzie może spróbować kogoś dogonić i go się czepić. Przypomniałem, sobie, że trzech minąłem to jestem 12 ale gdzie kolejny ten w niebieskim. W lesie zakręty nie widać. Drzewa lekko poruszają się i to są jedyny świadkowie wyczyny biegaczy. Ich szum jest cichym dopingiem dla walczących na trasie. Widzę za zakrętem mignął mi zawodnik. Dopadnę go za kilka kilometrów. Już wiem który to. Zasuwał ostro od początku. Na 29 km jest punkt odżywczy i też woda. Wypijam kilka łyków i przybywa sił, choć rezerwy jeszcze nie ma. Mijam zmęczonego już zawodnika reprezentującego Milanów. Taka mała radość dogoniłem kolejnego.  Liczę, że pobiegnę z nim ale on widzę marnie wygląda. Dalej sam muszę się trzymać. Jaki tam czas endomondo mówi 4:47 wróciłem do tempa kilka sekund wolniej. To i tak jest szybko. Z drugiej strony włączyła się niepotrzebna lampka myślenia nad wynikiem. W takim tempie 3:26 jak nic. Z dotychczasowych 4 maratonów takie myślenie na 30 km czy wcześniej mnie gubiło bo roztrwaniałem sekundy i minuty gdy słabłem. Jest 30 km do mety 12 czyli godzina a czas 2 godziny 26 minut za mną. Spokojnie zejść na 5:00 i utrzymać to w godzinę. Po tym myśleniu kolejny szok na horyzoncie Andrzej Pawoniak  Chotyłowa-jakieś 300 metrów. Co jest wysiadł czy ja mam motor w nogach i tak gonię? Szybko domyśliłem się coś mu się przytrafiło niestety. Zbiegam na bok drogi słysząc chlupot w butach. Wyrzucam myśli co się tam w stopach w tych butach dzieje. Buty białe były a to Kalenji miękkie. Teraz mój izotonik mi się marzyc, ach niech chciało się go zabrać od razu to teraz nie ma.

      Ponownie jestem w Kodniu. Po prawej stronie widzę mienią się uszy Kubusia, czyli jest mój mus owocowy. Oj teraz mi go potrzeba. Dobrze to obliczyłem. Wyciskam go po kilka razy i chowam do  saszetki opakowanie. Dobiegam do wspomnianego Andrzej mówi, że kolano. To już 31km pytam go gdzie ona jest ta ściana bo dobrze się czuję. Biegnie on ze mną kilkaset metrów i zostaje na punkcie odżywczym. Jestem już na 9 miejscu. Zabieram wodę i ma niedługo 32 km. Tempo 4:55 ostatniego kilometra. Zostało 10 km do mety. Pamiętam pierwszy maraton kryzys po połówce. Na drugim na 26 km. Rok temu na 28 km tutaj na trasie. Potem w Lublinie na 32km. Teraz zaczynam 33km i utrzymuję tempo. Daleko widzę Wacka wicher zasuwa jakby wolniej. Mam go w zasięgu wzroku ale daleko jest jednak. Ponownie podbieg i błoto. Pamiętam rok temu był tutaj punkt z cukierkami teraz nie ma. Oj ponownie wraca myśl swojego izotoniku z miodem i cytryną mmmm ale nie ma. Wiatr teraz wieje z prawej, pada ponownie. Mam i tak mokre rękawiczki, czapka też mokra a bluza już mi przeszkadza bo ciężko na plecach. 34 km 4:58. Dalej poniżej 5 minut kilometr robię. 
      Na 35 km odczuwam pragnienie. Do mety 7 km a czas poniżej 3 godzin. Myślę, że Piotr Kuryło już skończył a Paweł dobiega lub go wyprzedził. Nadchodzi 36 km czuję ból pleców i spadek prędkości. Zaczynam zwalniać nagle to kryzys nadchodzi. Do mety 6 km czyli 30 minut jak dam radę w 5 na km. To daje poniżej 3:30. Wyrzucam ponownie myśli i skupiam się na przyspieszeniu. Oho nie ma mocy. Wykrzesaj człowieku jeszcze 6km. Walcz i ciśnij. Tak sobie powtarzam. Motywuję się ale każda myśl motywacji to poślizg. Już stawiam nie równo kroki. Myślę o zonie która zapewne tam śledzi na endomondo bieg i być może zauważyła, że zwolniłem. Zaczynam mieć mrówki na prawej ręce. Czuję jak wolno si poruszam. 37 km 6:23 uuuu to maraton robi swoje. Racja jedno wybieganie 32 km od ostatniego maratonu w maju 2014 roku robi swoje. Doczłapuję do punktu z wodą i o dziwo dzieci krzyczą ze mają ciepłą wodę tak jak chciałem. Chwała i podziękowaniem im za to. Wypiłem łapczywie cały kubek. Obejrzałem się za mną nikogo. Nogi drętwieją jakbym głazy narzutowe na nie spadły. Zaczepiam się już o błoto nawet. Walczę twardo aby biec to już trucht nie bieg. Bezlitosne endomondo mówi  last km 6:54 ojej to koniec. Nie dam razy przyspieszyć. Ale nie zwolnię. Czy da się zwolnić jeszcze? Za wszelką cenę chociaż tak dotruchtać. To bieg do jasnej pogody nie spacer weź się człowieku w garść.  Nie odpuszczaj. To maraton który biegnę dla mamy. Ona urodziła się w Kodniu i tak jakby część mnie jest stąd. Czuję jak jeżdżę po błocie. 39 km last km 6:43. Dalej ta prosta pełna masy błotnej. Jakby mi się śniło, że piach rozmywa nagle woda na moich oczach. Koszmar maratonu, koszmar zmęczenia. Płacę cenę startu i braku wybiegania. Ponoszę konsekwencje poświęcenia czasu na długie wycieczki biegowe. 
     Jest 40 km zaczynam rozpaczliwie się oglądać bo chce mi się pić. W oddali za mną ktoś już jest.  Zabieram  swój mus który czeka pośliznąłem się ale oparłem się o to przeklęte błoto jakimś cudem i biegnę. Do końca choćby nie wiem co to truchtam. Mus wyciskam na dwa razy łapczywie jak wygłodniały zwierz w lesie. Już za lasem będzie widać biały transparent mety. Bezradnie próbuję przyspieszyć a raczej kiwam się. Jest 41 km nie słyszę już czasu. Chcę metę. Dobiega do mnie zawodnik to Marek Cisek z Lublina pytam o wodę nie ma. Ponad kilometr do mety. Jeszcze wytrzymaj doczłap chociaż. Nie maszeruj tylko biegnij, biegnij tak sobie powtarzam. Czuję piach w ustach. Rozpaczliwie przeszukuję kieszonki nie mam nic poza opakowaniem po musie. Nie dam rady. Może w błoto padnę na chwilę. Blzua mokra strasznie mi ciężko w niej. Na plecach jakbym miał ciężki balast. Oglądam się nie ma nikogo. Jestem sam do mety. Widzę już kontury ludzi i auto na mecie. Nie potrafię zdobyć się na finisz. Jest 42 km tabliczka. Chwiejnym krótkim krokiem truchtam. To Paweł Pakuła wychodzi robi mi fotki. Mam metę. Piąty maraton będzie za chwilę za mną. Mina na mecie mówi sama za siebie. Udało się META!!!!



Mam piąty maraton. Stanąłem. Dyszę opieram się o samochód. Paweł i Krzysiu Piech biorą mnie pod ręce. Czas 3:36 uf mówią ze jestem 10 ty. Zaprowadzają mnie do świetlicy siadam i sapię. Zrzucam wszystko i piję ciepłą herbatę. Po około 15 minutach zdecydowani lepiej. ściągam tę bluzę cała mokra można wykręcać. To termiczna to woda wsiąka jak w gąbkę. Proszę o miskę z ciepłą wodą myję nogi a dołącza Rysiek Król




Jest lepiej. Obmyłem się i zajadam się rosołem oraz kiełbaskami. Wypiłem 5 gorących herbat. Ręka już nie drętwieje. Mogę chodzić a bolą tylko kolana. Buty wyglądają jak po desancie
Potem rozmowy z zawodnikami. Wszyscy podkreślają to parszywe błoto. Wygrał Piotr Kuryło 2:51 a Paweł za nim 2:55 trzeci Artur Motyl 3:10.













Medal dostałem od Pani z edWOOD o taki pozwoliłem ściągnąć od Pawła bo miałem też taki pomysł podobny na jego zdjęcie
Bidon się znalazł w świetlicy kto po prostu pomyślał, że został zgubiony.Mój wynik 3:36:30,  miejsce 10 na 39 którzy ukończyli. Narzuciłem tempo którego nie wytrzymałem. Gdzieś 37 km wysiadłem i już człapałem. Z 4:47 na km nagle zrobiło się ponad 6 minut ostatnia piątka. Końcówka to powyżej 7 minut/km. To jest kolejna lekcja pokory do maratonu. Na negative split w maratonie jeszcze za wcześnie. Maraton jest dopiero po 30 km. Start musi być koniecznie WOLNYYYYY 


     Cóż odpocząłem i myślę o kolejnym maratonie i próbie uniknięcia tych samych błędów co podczas tego startu. Boli mnie bardzo tylko lewe kolano. Nie mam zakwasów ani innych dolegliwości.

Warto podkreślić zaangażowanie mieszkańców Zahorowa w ugoszczenie biegaczy i pomoc dzieci oraz młodzieży. Zaskoczyła mile firma ŁUKÓW zakłady miesne każdy dostał po reklamówce na koniec wałówki


Imprezę wsparł edWOOD, samorząd Piszczaca i Kodnia, poseł na sejm Pan Abramowicz, Starostwo i Radny Powiatowy Mariusz Kiczyński. Mały kameralny maraton ale z fajną miłą rodzinną atmosferą.Dziękuję Darkowi Mackiewiczowi i Jankowi Kulbaczyńskiemu tak jak inni dziękowali w 30 roku jego biegania




Cóż może kiedyś wrócę.

Oto wyniki:

1.      Piotr Kuryło (Pruska Wielka) 2:51:34

2.      Paweł Pakuła (Wisznice MKS Żak Biała Podlaska) 2:55:53

3.      Artur Motyl (Świdnik) 3:10:45

4.      Marek Podlipny (Wesołówka LW Bpgdanka) 3:12:55

5.      Ryszard Król (Brzostówiec) 3:22:44

6.      Kamil Matyjaszczyk (Łęczna LW Bogdanka) 3:23:51

7.      Wacław Czuchwicki (Zbączyn) 3:26:27 numer 004

8.      Jacek Chruściel (Międzyrzec Podlaski Kwiaciarnia Magnolia) 3:29:02

9.      Marek Bisek (Lublin LW Bogdanka) 3:34:38

10.  Łukasz Węda Studzianka/KB Biała Biega 3:36:30

11.  Radosłąw Zgiet (Czartajew) 3:41:04

12.  Leszek Kot (Łęczna LW Bogdanka) 3:42:33

13.  Zbigniew Stelmach (Ćmiłów LW Bgdanka)  3:43:31

14.  Andrzej Pawoniak (LSSiW Chotyłów ) 3:45:34

15.  Daniel Wysocki (Sprinter Siemiatycze) 3:47:32

16.  Dariusz Mackiewicz Aktywni Kodeń 3:39:10 012

17.  Tomasz Chwedyna (Agrocorn LKS Milanów) 3:51:23

18.  Mirosław Laskowski (Komarówka Podlaska) 4:08:33

19.  Jan Kulbaczyński (LKS Kodeń) 4:11:01

20.  Mirosław Cisek (Piaseczno) 4:12:57

21.  Krzysztof Iwan (MKS Żak Biała Podlaska) 4:19:06

22.  Grzegorz Gruszko (Połoski) 4:20:52

23.  Stanisław Olbryś Nasielsk 4:21:57

24.  Zbigniew Pawlak (Siedlce) 4:22:58

25.  Dariusz Bieliński (KB Biała Biega) 4:27:32

26.  Roman Asajewicz („Amatar” Mińsk Białoruś) 4:31:20 numer 005

27.  Jacek Wąsik (CBSF Lublin) 4:33:22

28.  Marek Stępień BKB Wiktoria Brzesko 4:36:04

29.  Cezary Kalita (KB Biała Biega Biała Podlaska) 4:42:46

30.  Marek Stępień (Brzesko 4:45:55)

31.  Grzegorz Wnuk (SBD Energetyk Rybnik) 4:58:47

32.  Grzegorz Grodawski (Warszawa Biagamy z Ochotą) 5:09:40

33.  Urszula Szokarska (Nowy Prażmów „Filipinka”) 5:11:32

34.  Kazimierz Szokalski (Nowy Prażmów „Filipinka”) 5:15:39

35.  Andrzej Karlak (Warszawa KB Galeria Warszawska) 5:18:11

36.  Sławomir Lipski Konstancin Jeziorna 5:25:31

37.  Katarzyna Konalska Warszawa 5:25:31

38.  Wiesław Kamiński (Warszawa Parkur Praga Warszawa) 5:31:20

39.  Grzegorz Mickiewicz (Rudno) 5:40:34

Zeszli z trasy po 24 km

40.  Maria Rogacka Rybnik numer 007

41.  Radosław Kęda Łączna 019

42.  Grzegorz Pawlak

43.  Krzysztof Piech (KB Biała Biega/AWF Biała Podlaska)

44.  Grzegorz Gruszko (Połoski)

45.  Andrzej Łukasik (Lublin)  

46.  Darian Tomczyk Połoski

4 komentarze:

  1. Gratuję wyniku i samozaparcia, widać, że musiało być ciężko. A czy ten maraton ma atestowaną trasę?

    OdpowiedzUsuń
  2. Crossy rzadko raczej mają. Za rok zapraszamy sprawdzić

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowita historia. Podziwiam i gratuluję.
    Jakie musy jadłeś na trasie i co ile kilometrów jeśli można wiedzieć?

    OdpowiedzUsuń
  4. 15,30 i 40 Kubuś jabłko banan.Pierwsze dwa bardzo dobrze przyswoiłem. Ten na 40 km już nie pomógł niestety

    OdpowiedzUsuń