środa, 10 maja 2017


Zającowanie na Maratonie Lubelskim, czyli królewski dystans na różowo
Maraton Lubelski odbył się po raz piąty. Biegłem we wszystkich dotychczasowych edycjach. Po raz trzeci jako zając. Tym razem na złamanie dla wielu biegaczy magicznej granicy 4 godzin. Zadanie miałem utrudnione bo pobiegłem w stroju...różowego królika. Jednak po kolei. 

Po Orlen Maratonie czułem że dobrze odpocząłem choć nie tak długo miałem czasu na regenerację dokładnie 14 dni. W tym czasie odpocząłem 5 dni. TAK aż 5 dni robiąc tylko ćwiczenia. Po tym zrobiłem dwa rozbiegania takie porządne 12 i 14 km. Po drodze nawinął się bieg terenowy i rzecz jasna po życiówce nagrody w postaci folgowania w jedzeniu hehe a co jadłem absolutnie wszystko przed czym się wzbraniałem w ostatnich miesiącach.
Plan na Lublin był banalny złamać 4 godziny. Jak narazie raz mi się udało w 2014. Teraz było już inaczej. Jestem trochę wybiegany i życiówkę mam 45 minut lepszą od 4 godzin.  Znając swoje możliwości tak też uderzałem w 4. Choć zastanawiałem się nad 3:45 ale odpuściłem. Dla mnie 45 minut jest bezpieczniejsze. Obawiałem się trochę kto ze mną pobiegnie i czy nie będę po 30 km rwał do przodu. 
Nie było kiedy się przygotowywać. Makaronu też już zjadłem mniej przed tym biegiem.
Pojechałem do Lublina w sobotę busem z Tomeczkiem który biegł też ale na 10 km. Na miejscu odebrałem pakiet startowy i czekałem na prezentację pacemakerów. Oczywiście jak rok temu przedstawiono nas wyszliśmy na scenę dwa słowa i pasta party.
Poznałem Sebastiana mojego towarzysza na 4:00. Potem dołączali kolejni znajomi i ludzie ciekawi naszej taktyki. Całkiem sporo osób deklarowało się na 4 niż poprzednio na 4:15. W sumie zrozumiałem lepiej mieć 3 z przodu niż 4.
 

Miłą niespodziankę sprawili Organizatorzy ulokowali mnie na nocleg w odległości 1/10 naciągnięcia mojego łuku, czyli 50 metrów od mety. To była super możliwość jeszcze wypoczęcia i nie zrywania się z rana. Porozmawiałem z Piotrem dyrektorem Biegu i Martą z Wolontariatu. Na pasta party poznaliśmy super babkę z Poznania która przebiegła już wiele maratonów, a gadała jak nakręcona. 
Wcinaliśmy makaron porcja za porcją.  Pokręciliśmy się jeszcze po Centrum Spotkań Kultur gdzie było Biuro Zawodów m.in. wjeżdżając na górę obiektu i robiąc fotki na tarasie.
Do pokoju dołączył do mnie znajomy z ubiegłego roku Drago, który leciał jako pace na 4:45. Po godzinie 20 byłem już w łóżku odpoczywając.
Rano o 6 pobudka i szykowanie wszystkiego na bieg. Na początek buty tym razem porządne biegowe Saquory. Skarpetki, spodenki, koszulka zająca, bidony dwa z wodą i colą. 4 musy owocowe Kubusie. Do tego pas startowy z numerem, gąbka, krówki, marchewki i strój zająca.
Potem śniadanie bułka z bananem i wafelek. Do tego kilka łyków coca coli i wody. Zanim założyłem wdzianko zainstalowałem chip do sznurówek i porozciągałem się z 15 minut. Potem trucht do strefy startu i trochę biegu na pobudzenie tętna z 5 minut.
Śmiesznie wyglądałem w tym stroju ale co tam będę rozpoznawalny.
Zaczepiłem balonik z napisem 4:00. wywiad do TVP od 9:10 tutaj


Kilka fotek i jeszcze rozciąganie.
Potem pomaszerowaliśmy do strefy startu.
3.2.1 GO go
W tłumie ruszamy spokojnie i wzbudzam rzecz jasna zdziwienie, uśmiechy i niedowierzanie,że nie dam rady, ugotuję się i padnę. Fakt strój nie należał do komfortowych ale był na mnie duży więc nie sądziłem abym się przegrzał. Wg prognoz i tak miało po 3 godzinach padać.
Początek biegu po centrum Lublina biegniemy ciasno bardzo i łapiemy tempo. Pierwszy km 5:49 a więc luz nie ma co porywać się z tłumem. Zanim wejdziemy na obroty będzie 5-6 km. Oczywiście wszyscy uradowani i gadatliwi. Uprzedzam, aby nie marnowali sił na początku na zbędne gadanie. Wyróżniała się wśród nich Iwona która jak zakładaliśmy z Sebastianem jeszcze będzie miała kryzys i to jej się odbije.  Jak co roku wielu z nich niestety odpadnie. Tak to jest z królewskim dystansem niestety. Taki wysiłek robi swoje Ktoś przeceni swoje siły, kogoś złapie skurcz lub po prostu złapie go ściana.
Fala biegaczy rozlała się po ulicach Lublina. Płynęliśmy wśród słonecznych promieni majowego poranka po Bernardyńskiej niczym balony w chmurach. Czułem jak kołujemy w przestworzach maratońskiego dystansu.  Żartujemy przy browarach Perły a także pozdrawiam pracowników fizycznych którzy przez bieg mają przerwę. Okrzyk cztery zero wydarłem porządnie tak aby ludzie pamiętali jaki mamy cel. Potem wolontariusz na rowerze upomina młodego chłopaka aby jechał rowerem po chodniku i nie przeszkadzał. Wzbudzam u kibiców szerokie uśmiechy a oni cykają fotki.
W grupie pełna swoboda i nagromadzenie energii. 2 km 5:38 i jest dobrze. Dalej  widzimy liczne flagi niebieskie UE z numerami inwestycji. Przebiegamy obok Aqua Lublin, potem na wiadukt i przy stadionie sportowym. Tutaj jeden z samochodów osobowych wpakował się w biegaczy i dostało mu się słownie a także jak słyszałem za plecami maratończycy poklepali trochę rękami po dachu tego wozu co na pewno nie było dla kierowcy miłe. Gdy mieliśmy 4 km za sobą oznajmiłem ze 10% planu wykonaliśmy. Tempo naszego biegu oscylowało pod 5:56. Docelowo będzie 5:40.
Mimo że to był 5 km to nadal było ciasno. Biegli z nami biegacze na 10 km do 9,5km potem mieliśmy się rozdzielić. Nasza grupa była pokaźna i trzymała się dobrze.
Kilometr za kilometrem i byliśmy już w okolicach Politechniki co raz dopingując się wzajemnie. Uczulaliśmy aby na każdym punkcie grupa piła i korzystała z odżywczych smakołyków. 
Co do stroju to leżał dobrze. Podwinąłem jedynie nogawki i rękawy. Góra była jednak przy duża i musiałem ja wielokrotnie podczas biegu nakładać. Dobiegł do nas Generał (Krzysiek Bielak) w prostej linii po kądzieli z tatarskim generałem Józefem Bielakiem notabene jego pra pra pra dziadkiem. Selfik, kilka zdań rozmowy i biegniemy dalej.
Na 10 km mieliśmy 35 sekund zapasu. Potem km za km szło dobrze po 5:40 lub przy zbiegach jakieś 10 sekund szybciej a na podbiegach do 10 sekund wolniej. Kręciliśmy kilometry po Lublinie. Nadal świeciło słońce i wróciliśmy do centrum w okolice UMCSu gdzie było sporo kibiców. Przybijałem piątki dzieciakom i wolontariuszom. Kierowcy nawet z minami nie zadowolonymi jak mnie zobaczyli to od razu uśmiechali się. 
Wesoły autobus na 4 godziny mknął już bardzo zaawansowanie. Kilkadziesiąt osób co raz odpowiadało echem zwłaszcza pod mostami - cztery zero!!! Echo niosło konkretnie.
Nie odczuwałem zmęczenia ani znudzenia. Co raz zaczepiałem ludzi nas dopingujących a także tych co czekali na przystankach na komunikację. Mówiłem: "autobus to teraz szybko nie przyjedzie".
tak nie wiadomo kiedy trochę zachmurzyło się i złapaliśmy 17 km. Biegliśmy wtedy już poza centrum otoczeni szklanymi płotami dzwiękochłonnymi. Potem 18, 19 i zbliżaliśmy się do połówki. Trzymaliśmy z Sebastianem tempo.   Endomondo ponownie przekłamywało miejscami. 
Co raz w naszej grupie lub obok pojawiali się rowerzyści. Znajomi biegaczy. Trochę to rozbijało tempo biegu ale może innym pomagało. Samochody cały czas nas pasem mijały.Momentami zawodnicy denerwowali się ale cóż... trzeba było biec dalej.
My dalej swoje i na połówce mieliśmy ponad minute wyrobionego zapasu. Niestety parę osób już zostało z tyłu. 
Zbiegaliśmy w kierunku Tatar. Zaczęło lekko kropić. Zostałem trochę z tyłu aby ludzi wspomóc i zmobilizować. Padało nadal i 25 km zastał nas już z 1,5 minutowym zapasem. Przyda się on na pewno. 
Oto filmik Małgosi jak biegniemy  

Tempo było stabilne i dawaliśmy radę. Co raz obok jechał Pan na jednym kole, który rok temu też był z nami. Bliżej 30 km to trochę ludzie słabli. Iwona co tak gadała dużo z przodu pocięła.
Na 28 km już doganiamy licznych zawodników którzy mają skurcze, maszerują lub nie dają rady dalej biec. Jeden z gości ma kolkę to doradzamy mu zbieranie grzybków i krakowiaka. Chłopak szybko się zebrał i za chwilę wzbudził salwę śmiechu bo dzwonił do kogoś i był uradowany. Walczył potem dzielnie. Wmawialiśmy mu że dzwonił po pizze dla zająców.
Inni odbywali wizyty w TOI Toiach - zawsze to chwila wytchnienia na posiedzeniu-:)
W jednym z momentów trasy przed 30 km trochę Sebastian mnie stopował bo podkręciłem za mocno tempo.  Po 30 km już dla wielu było trudno.  Szukaliśmy wzrokiem Iwony która była gdzieś nadal przed nami. Seba prorokował,że na 35 ją łykniemy.
My nadal zdzieraliśmy gardło, wspieraliśmy i mobilizowaliśmy.  wielu walczyło o przetrwanie ale maraton dopiero się zaczynał. Zaczęło ponownie padać. Strój mi już przemokł i zrobił się cięższy. 
Już co km odliczyłem i krzyknąłem jeszcze 12, 11 10 itd. do mety "walczyć zapierniczać spinać tyłki".
Dla mnie biegło się dobrze i nawet korciło aby przyspieszyć. Pojawił się trolejbus na który omal nie wpadłem. Przez jakieś 2 km zajeżdżał nam drogę ale...w końcu go wyprzedziliśmy. Tutaj ponownie Seba mnie zestopował bo tempo zrobiło się 5:10 za szybko zdecydowanie. Oj ciągnie po tym 30 km aby przyśpieszyć. Szybko zdyscyplinowałem się.
Zaczęły się osłabienia i dramaty. Zawodnicy siadali, szli i nawet padali. Po 33km grupa rozerwała się na dobre. Ktoś dobiegał do nas kogoś my doganialiśmy i zachęcaliśmy do trzymania się z nami. 
Nagle dopadła nas ulewa. Deszcz dawał mocno. Z nieba lal się potok wody. to orzeźwienie dla tych skonanych zawodników, którzy miejscami biegli sami pojedynczo walcząc o przetrwanie. O złamanie 4 godzin lub po prostu o to aby dotrzeć do mety. Jest ochłodzenia na nasze już i tak zmęczone maratońskie ciała oraz nogi.  Mimo to na punktach żywieniowych, które są dobrze rozstawione średnio co 2 km tankuję w locie wodę do bidonu krzycząc z daleka "lać!!!"
34km za nami. Gdzie jest ściana? halo halo ściana gdzie jesteś?Zawodnikom już nie do śmiechu człapią za nami. Kilku jeszcze wydobywa okrzyk cztery zero. Reszta sunie lub walczy bo to maraton lubelski, maraton 7 wzgórz podbieg za podbiegiem które dają w kość. Uczy on pokory i słabych wykańcza. Takiego maratonu nie ma wśród tych wielkich. Tutaj góra za górą, podbieg za podbiegiem i niektóre wyglądają z daleka strasznie. Biegnę 5-ty raz i mnie one nie ruszają ale dla wielu spoza Lublina to przeszkody bardzo trudne. To oni marzą aby dotrzeć jak Odyseusz do swej Itaki czyli mety i skończyć te męki.  Po 30 km to już odbierają niektórym chęć walki. Do tego leje jak z cebra. W butach już chlupocze a do mety mamy tylko 7km.

Mi to bardzo nie przeszkadza. Czuję się dobrze i uśmiecham się do ludzi. Niektórzy mokną i podają colę jak na jednym z punktów. Tak teraz czas na coca colę. dziele się z innymi. Potem punkt na Jana Pawła skąpany w wodzie ale wolontariusze dzielnie wspierają.  Deszcz nie ustaje to wpływa na morale. Niestety napotykamy zająca na 3:30 który nie dał rady i maszerował. Fakt 3:30 w Lublinie to trzeba albo tutaj trenować albo robić maratony regularnie poniżej 3 godzin. Teraz alarm straciliśmy przez ulewę i podbieg sporo sekund mamy tylko 35 zapasu. Musimy się kontrolować i pilnować.
Zmoczyliśmy się jak kuraki ale walczymy dzielnie. Dystans 36 km czuć w nogach co by nie mówić ale zabawa trwa dalej. Teraz mobilizujemy ludzi i też walczymy z wodą. 
Po kilkunastu minutach W końcu przestało padać.  Głowa zająca oj ciężka się zrobiła. Jednak nie ma dramaturgi w tym maratonie. Ja bawię się w najlepsze rozdając jeszcze dzieciom cukierki i przybijając piątki.
 Pęka balonik  bo deszcz go rozwalił a do mety 4 km. Poganiam tych co dają radę do przodu. Rura, dzida, zasuwać i gonić króliczka.
Ciśniemy już mocniej nawet do przodu. Od 39 km można przyśpieszyć. Jest zapas na te 3 km nawet jak ktoś odstanie to pól minuty może na każdym sobie zluzować. Kto biegł z nami to w większości ci co wytrwali poszli do przodu kilak osób z nami i blisko nas. Teraz to jest frajda. Pozuję do zdjęć i zaczepiam ludzi jednocześnie dopinguję zawodników. Do mety już 2 km i puszczamy ludzi do przodu. Sami też ciśniemy. 
Tak wyglądam na 41 km jest radość siła moc i spełnienie, że 11 maraton już mam przy końcu mogę biec dalej. żadnych problemów wydolnościowych i kryzysów. To po prostu należy wybiegać.
Jest radość i zadowolenie mam frajdę. Gardło zdarłem i brzuch pobolewa od śmiechu bo ubawiłem się z kibiców, zawodników oraz siebie.
Na 41 zorientowaliśmy się ze zrobiliśmy szybkie 2 km i mamy zapas 2 minut nawet. Teraz mobilizujemy innych. Wyciągam marchewkę i ją gryzę. 
Ludzie klaszczą, krzyczą i są pełni podziwu. Robią zdjęcia, których nie zbiorę szybko bo będzie tego.
Cóż za kilka minut koniec tego show. Jeszcze mały podbieg i ostatnia prosta szybko zleciało. 
Widzimy metę na której brama się zapadła chyba prądu zabrakło hehe Ostatnie 200 metrów to oczekiwanie na innych i wielka radość. Dopiero teraz zwalniam do truchtu. Tak to biegłem cały czas nawet na punktach ani razu nie zatrzymałem się.
Oj maraton czuć w nogach ale nie było problemów przy średniej 5:41 z wysiłkiem. Tak na dobra sprawę dawno tak wolno nie biegałem nawet wybiegania miałem szybsze. 

Oto filmik z ostatnich metrów 
Jeszcze oglądamy się za siebie łapiemy za ręce i wbiegamy na metę 3:59:40 netto plan wykonany kapitalnie
Otrzymuje medal i ściągam chip. Spokojnie maszeruję i dam radę rozsznurować buty. Zbieramy podziękowania i gratulacje. Taka była nasza rola aby ludzi doprowadzić na złamanie 4 godzin. Jestem szczęśliwy, że to się udało i w takim stroju hehehe.
Dziękujemy sobie bo wykonaliśmy kawał świetnej pracy dobrze uzupełniając się. Dzięki Seba. Dla porównania tak biegłem pierwszy swój maraton 4 lata temu jaki przeskok i różnica tutaj
Dziękuję serdecznie Organizatorom szczególnie Piotrkowi Kitlińskiemu że zechciał takiego zająca mieć trasie. Wolontariuszom- Koordynatorce Marcie i kibicom i wszystkim fotografującym których nie jestem w stanie wymienić. Zdjęć mam setki i ciągle spływają. Wybrałem te pierwsze. To był czad.

Teraz maratonu nie ruszę  w tym roku raczej. Dwa w ciągu 2 tygodni to mocno. Skupię się na regeneracji i bazowaniu na wyrobionej formie. Myślę, że w czerwcu postanowię co dalej z planami biegowymi. Przydałoby się połówkę lub piątkę zbić.
Maraton ukończyło 601 zawodników a wygrał go Rafał Czarnecki z Bliżyna czas 2:37:28. Oto wyniki http://www.maraton.lublin.eu/download/237
Ze Studzianki pobiegł jeszcze Tomek Kowalewski


 który wykręcił czas 4:25:37.  Gratulacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz