wtorek, 20 sierpnia 2013

Ostatni trening biegowy przez II Półmaratonem Chmielakowym

Bieganie to dobry początek, jeśli chcesz poprawić formę; trening to kolejny krok  (Jack Daniels)


Stało się już kilka dni do drugiego mojego startu w półmaratonie. Po debiucie w marcu w Warszawie współprowadziłem sporo zmian do sposobu trenowania i przede wszystkim pomysłu na bieg. Ostatni trening pozwoliłem sobie na spokojnie w tempie w granicach 4:40-510. Skąd taka rozbieżność? Przede wszystkim z powodu urozmaiconej trasy-asfalt, piach, żużel i drogi boczne. Obawiałem się o to aby gdzieś źle nie stanąć. Po drugie zabrałem telefon aby fotek trochę zrobić a więc co jakiś czas włączanie aparatu i cykanie zdjęć wpływa na utratę kilku sekund.
           Dzisiaj trochę doświadczalnie pobiegnę z nowym bidonem litrowym na plecach. Dostałem go za dwa powerady które spożyłem po maratonie lubelskim. Wysłałem przez Internet dwa kody i pocztą dotarł

Wprawdzie czekałem na niego ponad dwa miesiące ale warto było. Jest ładny i do tego ma opaskę z cytatem oraz pseudonimem. Niestety jak się potem okazało jest za duży i ciężki na początku. treningu Pozostaje tylko przed biegiem lub po biegu z niego korzystać. Zaczynam od rozgrzania się-rozciąganie oraz trucht. Wyruszam początkową swoją trasą polna drogą do szosy

                 pierwszy kilometr na pobudzenie i drugi także oba po 4:37
                      Potem już spokojnie wbiegam w drogę piaszczystą





gdzie słyszę w oddali grzmoty  i zaciemnione niebo. Może mnie deszcz nie dopadnie. Wokół na polach zbierają się bociany. Za szybko biegnę aby je dobrze ująć na foto. Rolnicy zbierają ostatnie zboża z pól. Kombajny jeszcze w polach huczą. Traktory jeżdżą zakurzając drogę. Biegnie mi się spokojnie i w miarę równo. Piąty kilometr osiągam stosunkowo w dobrym czasie poniżej 25 minut. Dalej już próbuję bidon. Tutaj jest problem bo jest on spory i muszę zdjąć go z pasa;popić wodę, obmyć trochę twarz i ręce. Kilkadziesiąt sekund w truchcie i wracam do właściwego rytmu. Na zawodach doceniam podawaną wodę gdzie nie muszę się męczyć z własnym pasem i bidonem. Rzadko z nim biegam ale przy upale i powyżej 10 km woda jest niezbędna. Dalej biegnę po piachu który już czuję na kostkach.


                         Potem skręcam w drogę polną i jestem na 7 km

Kolejny zakręt i tym razem tuman kurzu który dostrzegam z daleka zbliża się do mnie. Przejeżdżający samochód zakurzył ostro. Dalsza cześć trasy ponownie w piachu


i wybiegam na tzw. "Zagumienie". Tutaj napotykam Panią Tereskę która radzi aby skręcił na asflat. Asflat będzie później. Ważne aby trochę pomęczyć się w piachu i wśród wioskowych klimatów. Przy kolejnym gospodarstwie dało się mocno odczuć zapachy obory i wywożonego "makaronu".
Uf na głębokim oddechu ten zapach strasznie przeszkadza. Jednak po kilkunastu metrach już go nie czuję. Mijają mnie znajomi samochodami zachęcając do podwózki. Nie korzystam. Skręcam na 8 km w drogę żużlową.
Tutaj ponownie korzystam z bidonu i uzupełniam płyny. Po każdym takim piciu i zmoczeniu twarzy lepiej się biegnie. Czuję już ten wysiłek, a to dopiero 8 km
Ponownie droga została w mgle żużlu po przejeżdżającym aucie. Następnie dogania mnie jeden ze znajomych na rowerze i około kilometra jedzie za mną dopytując o bieganie. Gdy skręcił w swoją drogę byłem głęboko na 10 km. Ponownie droga piaszczysta gdzie niestety tempo mi spadło do 5:10/km.






Chmury nadciągają coraz większe. Osiągam 10 km poniżej 49 minut. Kolejny kilometr pod wiat wśród bujnie szeleszczącej kukurydzy
której będzie teraz coraz więcej przy drogach. Kukurydza już dojrzewa a jej zeschnięte liście szeleszcząc tworzą roślinny doping do trzymania tempa.
                                     Dobiegam do mostu w miejscowości Lubenka
i zawracam. 12 km mam poniżej godziny. Mijam pola kukurydzy po obu swoich stronach.



Ponownie wracam na drogę pod wiatr. Jest ciężko. Staram się biec nie na siłę przeciwko wiatrowi.
Dobiegam do szosy i widzę, ze z deszczu i burzy narazie nici bo zostały rozpędzone przez wiatr który mi tak przez 2,5km dokuczał Kolejne 2 km po asfalcie
staram się przyspieszyć i po kolejnym kilometrze jeszcze przyspieszyć. Wbiegam w polną drogę na ostatni kilometr utrzymując 4:40/km. Ogólnie 16 km 600 metrów wyciągam w 1 godzinę 20 minut 21 sekund. Po rozciąganiu i marszu odczuwam ból pleców. Oby to tylko tymczasowy. Jeszcze na koniec smarowanie nóg maścią i czas na obiad.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz