wtorek, 10 maja 2016

Mój IV-ty Maraton Lubelski, czyli jak biegałem, pchałem samochód, jadłem marchewkę, rozdawałem cukierki i wspierałem innych podczas maratonu


Do Lublina pojechałem na pełnym luzie w południe w sobotę. Przez 4 dni przed startem był tylko rower i marsz. Nawadniałem się i ładowałem węglowodany. Nie forsowałem się z treningami. Miało być to dla mnie długie wybieganie i pomoc innym. W sobotę już zameldowałem się na pasta party. Odebrałem pakiet startowy.
Spotkałem jak zawsze dużo znajomych twarzy. Wspólne wcinanie makaronu i prezentacja pacemakerów upłynęło w znakomitej atmosferze. Zresztą organizatorzy Maratonu Lubelskiego co roku podnoszą poprzeczkę w tym zakresie. Nie chciałem spać na hali bo to juwenalia i nauczony doświadczeniem dwóch lat wybrałem obiekt na obrzeżach miasta. W między czasie poznałem Drago Serba z którym miałem nocować. Facet biegł 302 maraton. Na miejsce zawiózł nas jeden z pacemakerów na 5 godzin, któremu dziękujemy. Okazało  się, że trafiliśmy z deszczu pod rynnę. W hotelu było wesele. Wieczór upłynął nam na dyskusjach o biegach. Słuchałem Drago z zapartym tchem jak to biegał te 300 maratonów. Poznaję też Zbyszka z którym będę biegł jutro.
 Nie pamiętam już kiedy to było ale obejrzałem cały film w telewizji. Zasnąłem szybko. Jednak odgłosy wesela dawały o sobie znać i często się wybudzałem.
Dopiero przysnąłem nad ranem. Poranek 6 godzina wstaję i pierwsze to wyglądam przez okno. Jaka jest aura? Patrzę nad zalew i wodę będzie ciepło. 
Sprawdziłem jeszcze raz czy wszystko mam przygotowane. Było tego sporo. I tak nie wszystko zmieściłem na zdjęciu. Miałem jeszcze pół kilo krówek i cukierki lodowe. Cała torba z piciem to dodatkowe około 2 kg.
  

Na śniadanie banan i bułka rzecz jasna. Wyruszyliśmy przed 7 z Drago na autobus miejski. Na przystanku okazało się, że jesteśmy pól godziny przed czasem. Był to moment na przemyślenia ustalanie tempa i taktyki. Nie znałem jeszcze towarzysza, który będzie ze mną biec. Drago z kolei rozpisywał na karteluszkach czas na 4:30. Biec miał z jedyną pace kobietą.
Jechaliśmy ubrani już w koszulki i numery startowe. Cała drogę dumałem czy   ja jestem przygotowany na taki maraton. Wszak jest to Lublin  w którym trzeba dodać 30 minut co najmniej dla mnie. Do tego jeszcze torba z akcesoriami które będę włóczył i ludzie którzy za nami pobiegną. Skoro się zdecydowałem to dam radę. Na miejscu było sporo osób. Do startu pozostał godzina.  Okazało się, że zapomniałem swoich spodenek i bidonu. Spodenki pożyczyłem od kolegi Leszka i bidon też. W między czasie szybo telefon do Asi na dwa słowa. Wpadłem do szatni gdzie się przebrałem w resztę dość szybko.


 

Co dalej kilka zdjęć, wywiad na szybko do kamery biegowej. Miałem ubaw bo spieszyło mi się na rozgrzewkę i chciałem uprzedzić pytania realizatora. Nie dałem mu mówić ...celowo.Zresztą sami obejrzyjcie cały materiał a ja jestem od 6 minuty 22 sekundy. klikaj
 

Dalej choć trochę porozciągałem się i rozgrzałem. Kilkaset metrów truchtu i wymachy. W takim czasie gdy emocje sięgają zenitu czuje się podekscytowanie. Po raz drugi zającuję ale teraz zamierzam bawić się tym.  To jest inny bieg.
 

Stajemy do licznych zdjęć. Otrzymujemy baloniki i wpisujemy na nich czasy. Mnóstwo pytań od zawodników. Są też ci, którym rok temu nie udało się. Teraz będzie inaczej. Ustawiamy się w strefie startu. Robiło się coraz cieplej.



Szybko przez głowę przebiegła myśl. Czy mam chip, zerkam jest. Buty założyłem prawidło, sznurówki powiązane elegancko. Skarpetki też mam odpowiednie. Spodenki to pożyczyłem. Koszulka jest i plastry naklejone. Sudokremem nasmarowałem najbardziej narażone miejsca. Uszy zająca są balonik też,  i torba z bidonem 0,7l, 3 kubusie, blisko 0,5 kg cukierków upchałem. Do tego plastry, urazym, papier toaletowy. Tyle tych przegródek gdzie to weszło. Zabrałem kilka marchewek. Patrzę czy mam zegarek i frotkę oraz międzyczasy, które znam na pamięć. Wszystko jest. Każda rzecz ma niebagatelne znaczenie. Chwila koncentracji.


3,2,1 i ruszyliśmy. Kilkuset zawodników wystartowało. Początek dość chaotyczny i z tłumem. Wszyscy weseli dowcipkują i śmieją się. Za 30 km będzie zgoła inaczej. Mi to nie minie hehhe. Pierwszy km w mieście gdzie jest dużo ludzi. Oczywiście tłum poniósł 5:50 stanowczo za szybko.

 
Następnie po nakrętce jesteśmy blisko miejsca startu i powoli biegniemy lekko pod górę. Teraz tempo ustabilizowało się 6:00. Zaczepiamy policjantów, strażników miejskich. Po minach widać nie są zbyt zadowoleni. Wszak niedziela rano maj godzina 9 a tu ludzie biegną, ba i to maraton 42 km z hakiem. Jak to stwierdziliśmy można było spać potem grilla zrobić. Jednak jest inaczej. Upominam Zbyszka aby nie forsow tempa bo pierwsze km za szybko zdecydowanie. Dobiega Krzysiek Bielak który nie rozstaje się z aparatem.

Rozmawiam dużo z ludźmi w momencie podbiegów lub jak je widzimy. Pierwsze kilometry to tak na dobre dla mnie rozgrzewka. Kto spodziewa się dramaturgii opisów to będzie zawiedziony. Bynajmniej z mojej strony.
Po 5 km tempo ustabilizowało się. Co jakiś czas pokrzykuje 4:15. Większość zawodników korzysta z punktów nawodnienia do których namawiam. Były one dobrze zlokalizowane co 2, 5 km od 5. Trasa wiodła dalej ulicami gdzie było mniejsze zainteresowanie kibiców. Za to wolontariusze byli wszędzie. Po 10 km już było można dostrzec, kto się trzyma z nami. Starałem się biec trochę z tyłu za czołówkę grupy aby z innymi pogadać. Podbiegi były i to miejscami bardzo mocne. Po 15 km już niektórzy maszerują i ciężko oddychają. Ponownie wbiegamy do miasta i jest doping. Najbardziej cieszą małe dzieci które wspierają. Do nich podbiegam przybijam piątki i częstuję cukierkami.
Miejscami podbiegam do ludzi na przystanki i do służb. Tempo cały czas monitoruję i trzymamy.
     Kilometr za kilometrem mijają tak jak odpadają od naszej grupy kolejni zawodnicy. Niestety to jest królewski dystans. Niektórzy przecenili swoje możliwości. Inni wczesnej odpuszczają nasze tempo.  Jeszcze inni walczą choć to 17 km. 
Wbiegamy na wiadukt gdzie wieje. Wcześniej było bardzo duszno. Nawet momentami kropiło.
Coraz bliżej mamy półmetek.  Co jakiś czas dopinguję, krzyczę i rozbawiam biegaczy którzy są w naszym pociągu na 4:15. Zabawa dla mnie trwa.

                                                      Fot. Małgosia Banasik

Na półmetku bardzo dobrze 2 godziny 6 minut. Był lekki zapas który potem się przyda. 
Na trasie często dzieci krzyczą; "mama klólik, zajączek biegnie" bardzo częste to było i fajne.
Maraton zaczyna się po 30 km. Tak też było. Ja z każdym kilometrem cofałem się do tych co zostawali w tyle. Mobilizowałem ich i dawali póki co radę. Momentami skakałem, podskakiwałem machałem do ludzi i przybijałem piątkiPrzy tym co kilkaset metrów zerkałem na zegarek i opaskę na ręce. Gdy byliśmy na 30 km to chciało mi się biec mocniej. Nie mogłem sobie na to pozwolić. Trzymałem średnie 6:00.
Czekała nas aleja Jana Pawła II gdzie sporo osób odpada. To była katorga dla wielu zawodników. Na dodatek zgasł jednemu z kierowców samochód i tarasował trasę. To pomogliśmy go wypchać. Cały czas nogami przebierałem aby nie stanąć. Do 12 km zjadałem kubusia. Korzystałem z wszystkich punktów żywieniowych. Na 34 km dogoniliśmy kilka osób które biegły z nami już dalej. Śpiewaliśmy na 35 km piosenki. Dwie panie zaczepiły się do naszej topniejącej grupy i dawaliśmy razem. Są wielkie tak jak i cała reszta. To herosi, bohaterowie walczą z maratonem. Sporo z nich debiutuje tak jak  młodziutka zawodniczka z Garwolina. Jej hart ducha i ambicja  w tym piekielnie ciężkim Lublinie buduje morale u innych. Jednoczesne spełnia swoje marzenia. Łączy spoiwa jak porządna zaprawa cementowa. Super OPS Rębków Walczy nie daje się. Po twarzy nie widać zmęczenia.  Tutaj jej wypowiedź oglądaj 
    Niektórzy zawodnicy jednak bardziej słabli. Byli u kresu sił. U wielu widziałem kryzys dużo wczniej ale odwracam ich uwagę. Zagaduję,żartuję choć może mają już mnie dość. Taka moja była rola. Zawodnicy przechodzili do marszu. To na trochę ich wzmacniało. Sam pamiętam jak walczyłem na pierwszym maratonie lubelskim to była masakra polecam relację 

Byli tacy co nie poddawali się. Kilku trzymało się dzielnie i reagowało na moją mobilizację. Wśród nich Tomek, który odrobił prace domową i biegnie tez jak rok temu ze mną na 4:15. Jest lepiej mentalnie przygotowany i daje radę. Za rok pójdzie na 4:00. 
Biegacze na trasie byli wspaniali. Walczyli, nie dawali się ścianie. Po 30 km to ja więcej mówiłem i śmiałem się. Krzyczałem 4:15!!!! pod jednym z wiaduktów, gdy grupa był z przodu i ku mojemu zaskoczeniu odpowiedzieli. Czułem moc i siłę mimo, że był to 37 km. Z każdym kilometrem mogłem głośniej krzyczeć. To piękno maratonu. Ludzie są u granic sił ale wyzwalają w sobie siły. Jeden z nich mówi, że jak dobiegnie to popłacze się. Drugi z kolei dodaje, że już nie będzie biegał. Ciekawe... hehehe
Częstowałem kibiców cukierkami, które już kończyły się. Wbiegaliśmy w Aleję Kraśnicką. Tutaj już było blisko tylko 3 km i bez podbiegów. Krzyknąłem kto da radę to powoli może przyspieszyć. Kolega Zbyszek już narzekał na pojawiające się bóle. Dogadaliśmy się, że ja zostaję do końca aby innym pomóc a on z paniami i kilkoma osobami leci w tempie do mety.  
Zwalniam trochę i zachęcam innych aby trzymali się. Wbiegamy na prostą przed metą to jakieś 1,5 km jeszcze. 1,2,3, 4,5 zawodników jeszcze daje radę przyspiesza zachęcam ich do wytrwałości. Wyciągam po raz kolejny marchewkę i ją skubię.  Powoduje to uśmiechy u kibiców i od razu wyciągają komórki do robienia zdjęć.
    Teraz będzie show. Podskakuję zachęcam kibiców do dopingu. Słyszę jak zawodnicy kl, nigdy więcej maratonu w Lublinie. Inni jeszcze zrywają się. Oglądam się za siebie i na zegarek do mety jakieś 500 metrów a czas 4:13 więc wołam i klaszczę aby dali radę. Na metę wbiega Zbyszek z grupą w której sporo osób przyspieszyło. Urwali parę minut. Ja zerkam na zegarek chce mieć 4:14 i dopiero puszcze się w finisz. Ponownie zerkam do tyłu jeszcze widzę dwóch dopinguję ich i wyprzedzają mnie. To już końcóweczka. Wbiegamy przez Centrum Kultur przez budynek. Marchewkę wkładam do usta i rura. Kosztuje to już sporo sił. Wyskakuję z budynku na supermena i dedykuję Asi ten maraton lansując się. 

 Skaczę i jeszcze przed samiutką metą stajępatrzę czy ktoś jest za mną.







Są, dają radę, czekam na nich. Klaszczę i publikę zachęcam do wrzawy. Wyskakuję jeszcze raz i meta 4:14:33 brutto wyszło. Oto wyniki


Jest radość i poczucie spełnienia. Jeszcze patrzę jeden za mną zmieścił się w 4:15 brutto. Oczywiście dużo aparatów teraz słychać jak cykają fotki. Biorę pice, otrzymuję medal i schodzę do strefy. Otrzymuję dużo podziękowań, gratulacji i słów uznania za to co zrobiłem. Cieszę się, bo to był trudny maraton ale w głowie miałem zabawę i wspieranie innych. Fakt jest faktem, że to też sporo sił kosztowało. Dużo by pisać ileż się uśmiałem.

Kolega Fido zrobił życiówkę złamał w końcu czwórkę. Brawo. Z ciekawych wyników kolega Leszek 3:04 i też życiówka jest mega wariatem. To był jego 4 maraton w tym roku i 4 życiówka.

Co by nie pisać fajnie było i teraz czas na regenerację oraz przygotowania do kolejnego wyzwania tym razem nie maratonu. Skupię się na krótszych dystansach.Za zdjęcia dziękuję Małgosi, Radio Lublin, Krzysiowi Bielakowi i innym. Dziękuję bardzo dyrektorowi Maratonu Lubelskiego Piotrkowi Kitlińskiemu, że zaproponował mi udział jako pacemaker i za życzliwe przyjęcie oraz opiekę. Wszystkim wolontariuszom i osobom zaangażowanym. Lubię ten bieg. Po prostu ma swój klimat i duszę.

1 komentarz:

  1. Czekałem i wreszcie jest - Twoja jak zwykle świetna relacja. Za rok zamierzam zającować, nie ma bata!

    OdpowiedzUsuń