poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Czwarta Dycha do Maratonu
13.04.2014r.

Bieganie zwiększa wydajność organizmu

                  foto TVP LUBLIN

        Niedziela, godz. 4:30 barbarzyńska pora nie chce mi się ruszać z łóżka, może jednak nie jechać i nie biec. Nogi mnie bolą i spać się chce. Jednak ambitniejsza strona zwyciężyła (jak zawsze) najwyżej przebiegnę spokojnie i znowu wiat nad Zalewem. 

        Na miejsce dojeżdżamy z Andrzejem Majewskim. Mamy sporo czasu na przebranie się i porządną rozgrzewkę. Odbieramy pakiety i obserwujemy sprawne przygotowania do biegu. Biuro zawodów -- jak zawsze ekspresowa obsługa.  Podziwiany pracę wolontariuszy na czele z Panią Katarzyną Pruszczak głównym  dowódcą społeczników, którzy szybko opanowują strefę mety. Z minuty na minutę przybywa zawodników. Czas na rozgrzewkę. Robię trochę truchtu rozciągania i skipy. Poowera złapałem dopiero po rozgrzewce. Chciałem pobiec w dresie ale odmieniło mi się. Założyłem hawajskie spodenki takie do kolan, bo innych nie wziąłem. Porozmawiałem jeszcze przez chwile z Panem Marcinem Bielskim, prezesem Fundacji Sportu o maratonie majowym i potruchtałem na strat. Adrenalina już udziela się na 10 minut przed.
Przybicie piąteczki z Andrzejem. Przesuwam się do przodu.
                 foto TVP Lublin

       Odliczanie i start. Tabun ludzi ruszył mocno.
                     foto TVP Lublin  

Szok startowy jednak mnie nie dopadł. Spokojnie zbiegam z górki, która będzie podbiegiem przed metą. Widok masy zawodników bardzo fajny

                              foto TVP Lublin

Dużo osób mnie wyprzedza. Pierwszy pomiar po kilometrze 4:23 tak sobie. Mogło by być szybciej ale wskakuje w własny stan i biegnę lekko. Trochę przed 2 przyspieszam do 4;13. Jeszcze sporo osób mnie wyprzedza ale za 5-6km będzie odwrotnie. Szukam punktu osoby za którą mógłbym  biec. Nikogo nie dojrzale. Jak narazie. Trudno narzucam własne tempo 3 i 4 km jus po 4:10 długa prosta. Wolontariusze jak zawsze uśmiechniecie na trasie i mieszkańcy wychodzą z domów dopingować. To buduje przed kościołem podbieg wiec przyspieszam trochę aby minąć grupkę biegaczy. Niedługo skrętu będzie pustka a tam tylko ponad 21 minut rozpędziłem się i nie ma wiatru który rok temu przeszkadzał. Biegnę teraz skupiając się na grupie daleko z przodu i to ich zamierzam dogonić. Sukcesywnie zbliżam się do nich. 

      4:10 6 km szybko zerkam na czas. Wodę na punkcie wręcz idealnie biorę w tempie dwoma palcami jeden łyk kilka kroków drugi trzeci i wyrzucam kubeczek.  Nagle jak gumisiowy sok z gumi jagód. Niekiedy osłabia a teraz zimna woda pomaga tak że następny km 4:00 i minąłem grupę oraz kolejną zawodniczkę, która raczej za ostro wystartowała. Blisko 8 km a ja mijam zawodników stopniowo po kolei. To mnie napędza szybka orientacja i jeszcze dwa km a ja mam czas poniżej 34 minut.Teraz albo będę czekał kolejne 7 lat na żywcówkę taka myśl przeleciała przez głowę. Zerkam szybko za siebie oddaliłem się nieznacznie od zawodników.  Zbliżam się do kolejnych z przodu prując już szybciej. Oni jakby zwalniali ale to ja przyspieszam. Mały podbieg i już jest za mną. Nie odliczam ile zostało tylko pełna koncentracja na trzymaniu jakże szybkiego tempa. Jestem w  stanie je utrzymać ba ja w końcówce zamierzam finisz zrobić. Kilka zakrętów wśród alejek i już widzę flagę ostatniego kilometra. Za mną czuję zawodnik biegnie. Widzę przed sobą te górkę z której zbiegaliśmy po starcie. Kilka osób tam stoi i dopinguje. W odległości może 50 metrów mam kolejnych zawodników wbiegam bez zwalnia na nią i cała na przód. 

       Ponownie zerkam na zegarek teraz będą robił to często. To ta chwila czuje to. Nie zorientowałem się kiedy a już jestem na górze i słychać spikera. To jakieś 400 metrów do mety. 400 metrów do czasu rekordu życiowego. Cała naprzód i ogień. To już na sprincie jeszcze raz na zegarek 40  minut i kilkadziesiąt sekund. Jeszcze jeden drugi wyprzedzony zawodnik. Wylatuję na ostatnią prostą i mijam kolejnego. Widzę pali się nadal na pomiarze czasu 40 niech się pali, nie się żarzy jak najdłużej, póki nie przekroczę linii mety. To ten czas to ta chwila to tutaj w Lublinie. Szybka myśl ostatni raz tak biegłem gdy mieszkałem na Pomorzu podczas biegu w Kartuzach bez atestu to było dawno.  Teraz szybko mocno i do końca niemalże wskakuje na metę i skaczę. Dziki szał radości jest 41:04 netto nowy wynik na 10 km gdzie są granice moich możliwości?. Wracałem do biegania 3 lata temu po kontuzji kolana.  Zaczynałem dychę 1:06 na I Pikniku w Białej Podlaskiej potem stopniowo od 45 minut. Dalej 44 z kawałkiem w Siedlcach, 43 w Lublinie i 42 w Adamowie ponownie 42 w Lublinie, 41:11 w Kobylanach i dzisiaj 41:04 Exstra. Otrzymuję medal izotonik ściągam cheap i wychodzę ze strefy mety. Teraz czuję ten finisz,. Zerkam ostatni kilometr 3:38 to już nie finisz 3:46 a 8 sekund szybciej na ostatnim kilometrze. Wygrał Michał Biały z Kraśnika z czasem 33:30. Organziacja jak to w Lublinie mi się bardzo podobała. Mają turaj klimat. Tak trzymać. Oto wyniki: http://w.sts-timing.pl/pliki/WYNIKI_LUBLIN_4_DYCHA.pdf

      Teraz po rzeczy do depozytu. Spotykam biegacza Marka znajomego którego widziałem na początku, szybko zaczął ale widziałem potem go daleko i nie dogoniłem go.  Rozciąganie i  trochę ruchu. Ciepła zupa pomidorowa z makaronem. Kiła łyków izotonika i obserwuje kolejnych biegaczy którzy dobiegają. Ich radości z łamania 50 minut 55 czy godziny. Widoki godne zarejestrowane. Nogi zapewne odczują ten bieg, ale póki co upajam się radością osiągniętego celu.  Spotykam jeszcze znajomego "Generała" Krzyśka Bielaka dzięki którego uprzejmości autem docieram na dworzec i nie spóźniłem się na powrotny. Dzięki

1 komentarz:

  1. Wczoraj chyba wszyscy po kolei robili życiówki:)! Ja również, od wczoraj 49:10 :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń